- Są pewne granice cierpliwości i pewien dyskurs estetyczny w pewnych sytuacjach. Oczywiście jeżeli mnie pijany obrzyga w autobusie, to nie jest obelga, ale nieprzyjemne. Jeśli coś podobnego spotyka mnie w miejscach sakralnych, to uważałbym to za nie do przyjęcia - powiedział w "Faktach po Faktach" Władysław Bartoszewski. Odniósł się w ten sposób kolejny raz do swych ostrych słów ws. zeszłorocznych zajść podczas obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego.
Wydarzenie niepolityczne
W "Faktach po Faktach" w TVN24 tłumaczył, dlaczego użył takiego języka.
- Dla mnie Powstanie Warszawskie w moim pokoleniu i moim osobistym przypadku należy do takich prywatnych świętości. Nie jakichś oficjalnych i politycznych, bo jestem bezpartyjny. To są sprawy w moim rozumieniu ogólnoludzkie, ogólnonarodowe i ja sprawy Powstania widzę trochę w tych kategoriach, w których niedościgniony dla nas wzór myślenia, patriotyzmu i moralności, błogosławiony już obecnie Jan Paweł II formułował przy pierwszej swojej wizycie apostolskiej w Warszawie. Mówił on o Powstaniu, jako przykładzie obrony wartości patriotyzmu, solidarności, miłości. Mówił o wartościach, które są niepolityczne - podkreślił Bartoszewski. Dodał, że "w ostatnich latach mnożyły się różne objawy, i to nie jest sprawa jednego roku, ale kilku lat, na cmentarzu w Warszawie, gdzie leży większość tych, którzy w Powstaniu polegli (...), gdzie gromadzili się ludzie, którzy chcieli w ciszy i skupieniu spotykać się".
- Ja, jeżeli nie byłem w więzieniu komunistycznym, to byłem zawsze na tym cmentarzu. Później, gdy tylko byłem w Warszawie, to było dla mnie taką częścią nieodzowną jak odwiedziny grobów najbliższych w Zaduszki - zapewnił profesor.
I zaznaczył: - Otóż te zakłócenia, które wynikły w podejściu do odwiedzin cmentarza obserwowałem dość spokojnie i znosiłem to nie będąc w żadnych określonych układach politycznych. Bo chciałem zauważyć, że raz miałem przyjemność składać wieniec z Lechem Kaczyńskim pod pomnikiem Gloria Victis. Nie przyszłoby mi do głowy, że komuś mogłoby się to nie podobać. Ja nie byłem akurat związany z żadną partią polityczną, którą on by popierał lub był przywiązany. To wcale nie było potrzebne ani jemu, ani mnie. To był człowiek jednak nieprzeciętny. Tak do dziś uważam - powiedział Bartoszewski.
Coś się zmieniło
Pomimo tego - jak podkreślił - w ostatnich latach przy składaniu wieńca spotykał się "z przejawami zorganizowanej manifestacji nieżyczliwości, niechęci wyrażanej buczeniem, gwizdami, krzykami, czasami obelgami i pluciem też". - Mam na to świadków - podkreślił.
Zaznaczył, że "jest to rzeczą przykrą". - Ja nie zajmowałem się badaniem tej sprawy, to nie jest czyn kryminalny, karalny. To jest czyn łobuzerski, nikczemny, ale nikczemności i łobuzerstwa się nie karze, tylko się potępia albo się od niego dystansuje. Pomyślałem więc, dlaczego ja mam ulegać motłochowi. Bo ja nie ulegam innym poglądom, nie uważam ludzi innych poglądów za motłoch. Ale ludzi o pewnych zachowaniach, bez względu na to czy są to zachowania na meczu sportowym, czy na ulicy w kawiarni, uważam za motłoch. A jeżeli robią to na cmentarzu i są do tego ochrzczeni, to za świętokradztwo - ocenił profesor.
Tak będzie
Władysław Bartoszewski zapewnił, że używa takich słów i będzie używał. - Ja mówię i będę tak mówił, jeżeli ktoś będzie się tak zachowywał. Ja nie zabieram głosu w sprawach awantur na boiskach. Nie mam tolerancji do tego, co się dzieje na marginesie, nawet kryminalnego. Ale to nie jest porównywalne z cmentarzem - stwierdził.
Podkreślił, że życzyłby sobie większej liczby takich głosów. - Bardzo bym chciał, żeby mojemu głosowi towarzyszyły dziesiątki głosów ludzi, którzy by powiedzieli dość tego - dodał.
Autor: mn//kdj / Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24