W Sokółce doszło do groźnego wypadku z udziałem dziecka. Kierowca opla wymusił pierwszeństwo na skuterze, na którym kobieta przewoziła swojego trzyletniego syna. Po brawurze i głupocie często pilnie potrzebna jest pomoc, której nie każdy potrafi udzielić. Materiał magazynu "Polska i Świat".
To niestety polska drogowa rzeczywistość - brawura, brak wyobraźni i wypadki jak ten w podlaskiej Sokółce. Problem jest systemowy, dużo jest do zmiany. Tyle że kiedy w wypadku są poszkodowani, w niebyt odchodzą dyskusje, liczy się czas i umiejętności świadków. - Pierwsze minuty, trzy do ośmiu minut są kluczowe, potem wchodzą w grę procedury – mówi były policjant Dariusz Nowak.
Ratownicy medyczni, którzy we wtorek trenowali w województwie śląskim, zjedli zęby na ratowaniu życia i zdrowia - wciąż ćwiczą, są najlepsi, uratowali niejednego, ale przyjeżdżają na miejsce kilkanaście minut po wypadkach.
Skuteczne udzielanie pierwszej pomocy
– Często osoby, które są świadkami, boją się podejmować decyzje związane z udzielaniem pierwszej pomocy, ze względu na to, że nie wiedzą, czy nie zrobią coś nie tak – zwraca uwagę Artur Ciesielski z pogotowia ratunkowego w Sosnowcu. To błąd - każdy ratownik medyczny to powie, bo życie ludzkie jest najważniejsze, a pierwsza pomoc nieoceniona.
– Ona będzie głównie polegała na ocenie bezpieczeństwa. W pierwszym rzędzie musimy zwrócić na to uwagę, wchodząc w strefę, gdzie doszło do zdarzenia. Jeżeli jest bezpiecznie, możemy dotrzeć do osób poszkodowanych i musimy pamiętać o kwestii wezwania służb ratunkowych – dodaje Artur Ciesielski.
Nie jest to wiedza tajemna, bo takie zajęcia coraz częściej ratownicy prowadzą w szkołach, szkołach jazdy czy kółkach dla seniorów. Młodzież odbywa je choćby na festiwalach. Ratownicy prowadzą je również na plażach. To zasada pięciu palców - mówi doświadczony ratownik medyczny Marcin Borkowski. – Bezpieczeństwo własne, poszkodowanego i miejsca zdarzenia. Udzielamy pomocy, kiedy nic nam nie grozi – tłumaczy.
Ktoś, kto jest na miejscu wypadku drogowego, musi pokierować akcją - zatrzymać inne samochody, wezwać przechodniów, wyizolować miejsce. Potem sprawdzić, czy poszkodowany jest przytomny. Następnie należy dokładnie wskazać, kto ma pomóc, a później wrócić do ratowania. Wyciąganie z samochodu wchodzi w grę tylko, gdy rannemu grozi w nim niebezpieczeństwo albo gdy nie oddycha.
"W siedmiu na dziesięć przypadków ludzie niosą pomoc"
Następnie trzeba zacząć uciskanie klatki piersiowej. Każdy ratownik zna przebój "Stayin' alive" zespołu Bee Gees – w jego rytmie uciska klatkę piersiową. Po dwóch minutach następuje zmiana. – Uciskamy na głębokość 5-6 centymetrów, bo mięsień sercowy musi być uciśnięty. Musi wyrzucić krew na obieg – wyjaśnia Marcin Borkowski.
I tak akcja ratownicza trwa do przyjazdu karetki - bez konieczności oddychania usta-usta, zwłaszcza w dobie pandemii. Dobrze, gdyby ratowników doprowadził na miejsce jeden ze świadków. W społeczeństwie ze świadomością i umiejętnościami jest coraz lepiej. - W siedmiu na dziesięć przypadków ludzie niosą pomoc – przyznaje Borkowski.
I nie ma co się bać o odpowiedzialność karną - ratowanie życia to obowiązek. – Osoba, która jest świadkiem zdarzenia powinna podjąć decyzję o udzieleniu pierwszej pomocy. Oczywiście drugi paragraf ustawy chroni taką osobę, że nawet gdyby w wyniku udzielanych czynności, osoba poszkodowana poniosła śmierć, to nie będzie ona brana pod odpowiedzialność karną – podkreśla Artur Ciesielski. Bezczynność zaś może kosztować życie.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24