Jest śledztwo ws. śmierci przed szpitalem w Skierniewicach

Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania powiedział, że badane są okoliczności śmierci mężczyzny, ustalany jest przebieg zdarzeń, które poprzedziły jego zgon, a także trwa ustalanie, czy działania personelu placówki były prawidłowe. Kopania zaznaczył, iż kluczowe znaczenie dla sprawy będzie miała sekcja zwłok 61-latka, która ma być przeprowadzona w środę.

Okoliczności zdarzenia

Kopania poinformował, że według wstępnych ustaleń do zdarzenia doszło w nocy z niedzieli na poniedziałek. Ok. 1 w nocy 61-latek poczuł się źle, miał bóle w klatce piersiowej. Po dwóch godzinach bóle się nasiliły na tyle, że żona i syn postanowili zawieść mężczyznę do szpitala. Jak opowiadał Kopania, do budynku weszła kobieta z chorym. Ponieważ w izbie przyjęć nikogo nie było, zapytali portierkę o lekarza. Usłyszeli wtedy, że muszą mieć skierowanie do szpitala, bo przyjechali własnym transportem. Portierka skierowała ich do punktu Nocnej Pomocy Lekarskiej, który znajdował się z drugiej strony szpitalnego kompleksu.

Śmierć przed szpitalem

- Wrócili do samochodu i pojechali do NPL. Tym razem w samochodzie pozostał 61-latek wraz z synem, a kobieta poszła do punktu. Drzwi były jednak zamknięte, kobieta szarpała za klamkę, ale nie nacisnęła dzwonka, który znajdował się obok - powiedział Kopania. Według prokuratury, kobieta poprosiła o pomoc przypadkowe osoby, które zadzwoniły po pogotowie. W tym czasie stan zdrowia mężczyzny pogorszył się. Jak powiedział rzecznik, syn wyszedł z ojcem z samochodu i zaczął go reanimować. Krzyknął jeszcze do matki, by nacisnęła dzwonek przy drzwiach. Natychmiast po dzwonku z budynku wybiegł lekarz i pielęgniarka. Przyjechało też pogotowie. Mimo pomocy 61-latek zmarł.

Autor: km//bgr/k / Źródło: PAP