- Ja nie znam pana Darskiego, nie jest moim ziomalem. Nie akceptuję jakiegokolwiek eksploatowania w celu zdobycia popularności skojarzeń z satanizmem, bo jest mi to bardzo odległe - powiedział w wywiadzie dla czwartkowego "Super Expressu" prezydent Bronisław Komorowski zapytany, czy jego ministrowie powinni angażować się w obronę Adama "Nergala" Darskiego.
Minister Tomasz Nałęcz obwieścił niedawno w mediach, że "Nergal" jest jego krajanem. Minister Sławomir Nowak poszedł nawet dalej mówiąc, że "Nergal" jest jego "ziomalem", bo pochodzi z tej samej okolicy. - To moim ziomalem jest też Jarosław Kaczyński - odpowiedział śmiejąc się prezydent dziennikarzom "SE". (Choć krajanami z Kaczyńskim nie są - jeden urodził sie w Obornikach Śl., drugi w Warszawie).
Komorowski podkreślił, że osobiście nie zna wypowiedzi ministrów, ale jego zdaniem cała sprawa jest kwestią estetyki, a nie polityki. Na pytanie czy nie przeszkadza mu obecność w TVP "satanisty, który publicznie drze Biblię" odpowiedział. - Jeśli spyta mnie pan, czy należy drzeć Biblię, odpowiem oczywiście, że nie! Należy ją szanować, podobnie jak wszystkie symbole religijne i księgi ważne dla wyznawców tych religii. Dla mnie osobiście ta jest najważniejsza - stwierdził prezydent.
O "Nergalu", który jest jurorem w jednym z programów telewizji publicznej, głośno zrobiło się m.in. w związku z koncertem sprzed czterech lat, podczas którego lider zespołu Behemoth podarł Biblię, nazywając ją "księgą kłamstw", a Kościół katolicki - "największą zbrodniczą sektą". Prokuratura oskarżyła Darskiego o znieważenie uczuć religijnych; w połowie sierpnia uniewinnił go Sąd Rejonowy w Gdyni.
Przeciwko współpracy TVP z deathmetalowym muzykiem Adamem "Nergalem" Darskim protestowali w ostatnim czasie biskupi, politycy i katoliccy dziennikarze.
Nowy premier? Zobaczymy...
Bronisław Komorowski powtórzył także to, co ogłaszał już wcześniej, że jego zdaniem zwycięzca wyborów nie musi być premierem.
- Tutaj decyduje za mnie konstytucja, która mówi, że do mnie należy pierwszy ruch, jeśli chodzi o wskazanie kandydata na szefa rządu. Rozsądek polityczny podpowiada mi, że nie ma sensu powoływanie osoby, która nie ma zdolności koalicyjnej i szansy zbudowania większości w parlamencie. Taka decyzja musi być poprzedzona konsultacjami z siłami politycznymi. Chodzi o to, aby misja tworzenia rządu mogła zakończyć się szybko powołaniem gabinetu mającego stabilną większość. Polsce służy stabilność władzy wykonawczej - powiedział prezydent.
Jak dodał to, że zwycięzca wyborów otrzyma misję tworzenia rządu "jest bardzo prawdopodobne". - Zakładam, że prezesi wszystkich partii zrobią rozeznanie, co do realnych możliwości stworzenia koalicji większościowej. Nie zamierzam jakąkolwiek deklaracją przedwyborczą wiązać sobie rąk - zapowiedział prezydent.
Źródło: "Super Express"