Własnym autem zablokował remontowaną drogę. Robotnikom powiedział: nie ruszę się stąd, bo źle pracujecie. - Wzięli mnie za pajaca, ale okazało się że mam rację - opowiada Grzegorz Gołdas. Urzędnicy, których wyręczył, przyznali mu rację. - Firma budowlana chciała nas okraść, oszukać - nie przebierają w słowach. Nie mają jednak nic przeciw temu, by ci, których oskarżają, dokończyli zlecenie.
Grzegorz Gołdas mieszka w Bochni od urodzenia. Tu się wychował, tu - pod okiem ojca - nauczył budowlanego fachu. Tu też denerwowały go dziurawe, kiepskie drogi. Ucieszył się więc, kiedy miasto w budżecie znalazło pieniądze na remont jednej z nich.
Mieszkaniec wyręcza urzędników
- Sensownie zostały dobrane warstwy, patrzyłem w specyfikacji - opowiada.
- Zaplanowane było więc wszystko dobrze - mówi, bo sam przyglądał się dokumentacji. Jego rodzinna firma startowała nawet do przetargu. Przegrała.
- Nie wybrali nas, trudno. Cieszyłem się, że zrobią ten remont, bo bardziej zależało mi na drodze dojazdowej. Ale gdy robota ruszyła, zaczęły się kłopoty - mówi.
Remont, prowadzony przez konkurencję, w dużym uproszczeniu, wyglądał bowiem tak: - Jednego dnia przyjechała równiarka, która ubijała ziemię pod drogę. A drugiego dnia zaczęli wylewać asfalt - opowiada Gołdas.
Pracy budowlańców przyglądał się najpierw z daleka, pomyślał więc, że może nie zauważył kiedy robotnicy położyli grubą warstwę podbudowy. Jako że miał wolną chwilę, wziął jednak auto. Podjechał na miejsce budowy. - I doznałem szoku. Kładli asfalt na gołą ziemię - opowiada.
Laik zszokowany może być mniej, ale kto zna się na rzeczy, popuka się w czoło. Bo między asfaltem, a ziemią musi się jeszcze znaleźć kilkunastocentymetrowa warstwa ubitego kruszywa. Bez niej asfalt szybko popęka i zacznie się zapadać przy byle deszczu.
Urzędnicy zachowują spokój
Grzegorz Gołdas zadzwonił do urzędu. Został kilkukrotnie przełączany między urzędnikami. - Ja dzwoniłem, a tam się działo, jechała maszyna, wylewała masę. Nikt z magistratu nie reagował, więc ja postanowiłem zrobić to za nich. Wsiadłem za kierownicę, zajechałem rozkładarce drogę i powiedziałem tylko: przepraszam, ale nie zjadę - mówi.
- Maszyna z asfaltem stanęła, wychylił się robotnik i krzyknął tylko: my tu pracujemy, lepiej nie przeszkadzaj. Ja więc im powiedziałem: pracujecie, ale nie tak jak powinniście - dodaje Gołdas.
Postanowił, że z drogi się nie ruszy. Ale wykonał jeszcze jeden telefon. - Na policję, w końcu zablokowałem gminną drogę. Postraszyli mnie mandatem, ale wiedziałem, że jak odjadę, to dalej będą robić fuszerkę - opowiada.
Z autem w poprzek drogi czekał więc na funkcjonariuszy, robotnicy - na koniec przymusowej przerwy w pracy. - Policjanci przyjechali, popatrzyli. Nie znali się na budowlance, więc co mieli powiedzieć. Kazali zjechać, ale o mandacie mowy już nie było - dodaje Gołdas. - To zjechałem - mówi.
- Do nas dotarła informacja, że mieszkaniec zablokował remont drogi - potwierdza Tomasz Ryncarz z urzędu miasta w Bochni. Jak mówi, jeszcze tego samego dnia do kierownika budowy zadzwonił inspektor i wstrzymał prace.
Budowa zostaje wstrzymana
- Okazało się, że rzeczywiście: inwestycja była nieprawidłowo prowadzona - tłumaczy Ryncarz. - Firma, która wygrała przetarg chciała oszukać urząd i mieszkańców. Zaoszczędzić trochę funduszy nie wydając na podbudowę pod asfalt i tym samym zarobić większe pieniądze - oskarża.
Za budowę tej, ale i kilku innych dróg w Bochni, firma miała dostać 300 tys. zł. Na braku podsypki tylko na jedne z ulic, zaoszczędziłaby według urzędników kilkadziesiąt tysięcy złotych. - Konkretnie 60 tys. zł - uściśla Gołdas.
- Ale to się im nie udało, bo zainterweniował mieszkaniec - mówi rzecznik magistratu.
Dlaczego to mieszkaniec musiał interweniować, a na miejscu nie było żadnego urzędnika, który przypilnowałby, czy prace prowadzone są prawidłowo? Dlatego, że jak się okazuje, żaden nie wiedział, że jest cokolwiek do kontroli.
- Ta firma wygrała przetarg, podpisaliśmy umowę. Nie wiedzieliśmy jednak że już pracują, bo się do nas z tym nie zgłosili. Wykonawca nie dopełnił obowiązku informacyjnego, a tylko taka informacja umożliwiłaby nam nadzór - wyjaśnia Ryncarz.
"Chcieli uśpić naszą czujność"
Jak mówi, inspektor powinien pojawiać się po każdym zakończonym etapie prac. Powinien więc odebrać najpierw drogę z przygotowaną podbudową i dopiero wtedy zezwolić na dalsze roboty, czyli wylewanie asfaltu. - Ale nic nam nie powiedzieli, że skończyli, a nawet że cokolwiek na miejscu w ogóle zaczęli robić. Chcieli uśpić naszą czujność - mówi urzędnik.
Kiedy więc nie ma na miejscu urzędników, czujni muszą być sami mieszkańcy. - To dość kuriozalne - komentuje Gołdas. Jego zdaniem jednak jeszcze bardziej kuriozalne byłoby to, co stałoby się z drogą już za kilka tygodni czy miesięcy. - Efekty braku podsypki szybko wychodzą. Kiedy asfalt kładziony jest na gołą ziemię, to po ulewie czy zimie pęka, niszczy się, zapada, pojawiają się dziury. I za rok najpóźniej trzeba robić kolejny remont - mówi. - Ewidentna fuszerka, a ja nie mogę patrzeć, jak się rozchodzą bez sensu nasze pieniądze, pieniądze podatników - dodaje.
Nic się nie stało?
Asfalt na feralnej drodze leżał więc zaledwie kilka godzin. Już następnego dnia urzędnicy nakazali firmie zerwanie położonej nawierzchni. Firma przyjechała więc z frezarką, ściągnęła to, co zdążyła zrobić i zniknęła. Na miejscu nie ma śladu po maszynach i robotnikach. Ale to nie dlatego, że magistrat podziękował jej za współpracę. Choć urzędnicy wprost nazywają to, co stało się na remontowanej drodze, "oszustwem", nie mają nic przeciwko temu, by ci sami robotnicy dokończyli inwestycję.
Mieszkaniec Bochni nie może uwierzyć, że podbudowy na trasie zabrakło tylko przez czyjeś roztargnienie. Zresztą, nawet sami urzędnicy nie są tak naiwni. Za źle wykonaną pracę nie czeka jednak firm ani strata kontraktu, ani jakakolwiek inna kara ze strony miasta. - Sami się ukarali, bo przecież asfalt ściągnęli za własne pieniądze. Dodatkowo, jeśli robota się przez to wszystko opóźni, będą musieli zapłacić karę umowną w wysokości 5 proc. kontraktu za każdy dzień zwłoki - dodaje Ryncarz.
O sprawę próbowaliśmy zapytać przedstawicieli firmy. Ta ma siedzibę w Dębicy. Żaden z pracowników nie chciał nam jednak odpowiedzieć na pytania o remont drogi w Bochni. Najpierw tłumaczyli, że "nie udzielają takich informacji", później prosili o kontakt w innym terminie. W "innym terminie", mimo wcześniejszego umówienia, nie odebrali już jednak telefonu.
Autor: Olga Bierut /zp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24