Podczas Wielkanocy wiele się mówi o śmierci i nadziei. Nigdzie jednak chęć życia nie jest tak wielka, jak w hospicjum dla dzieci. To miejsce naznaczone dramatem cierpienia, ale też miejsce, w którym jest życie, wyjątkowa bliskość i ciepło. Taką placówkę w Łodzi odwiedziła reporterka "Faktów" TVN.
Gdy syn pani Tisy - Gajusz - ciężko zachorował, w szpitalnej sali obok w cierpieniu umierała samotnie dziewczynka z domu dziecka.
Wtedy obiecała sobie, że jeśli jej dziecko nie umrze, będzie robiła wszystko, aby najmłodsi nie cierpieli bez rodziców.
Gajusz wyzdrowiał. A pani Tisa z umowy się wywiązała. Najpierw wysyłała opiekunów do domów chorych dzieci, później powstało hospicjum stacjonarne "Pałac" w Łodzi - miejsce, gdzie chore dzieci są bezpieczne. - Dzieciństwo naszych podopiecznych jest o całe życie za krótkie, dlatego postanowiliśmy, że będzie najlepsze, zamkowe, bajkowe - mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes fundacji "Gajusz".
Pierwszym lokatorem "Pałacu" był Antoś zwany Piętaszkiem - umierający wcześniak. - Wzięliśmy go tutaj, nosiliśmy, bawiliśmy się z nim i nagle dziecko ożyło. Zaczęło się bawić, śmiać, nawiązało kontakt. Wtedy zaprosiliśmy rodziców - mówi Żawrocka-Kwiatkowska.
Dziś chłopczyk rośnie zdrowo w rodzinnym w domu.
Jak własne wnuki
Pani Małgorzata, pielęgniarka, wie jednak że z większością dzieci przyjdzie się pożegnać. Ale przedtem zadba o nie jak o własne wnuki. - Czasem buntuję się przeciw temu, co się z tymi dziećmi dzieje, i dlaczego tak jest, a nie inaczej, ale może właśnie dlatego te dzieci są nam bliższe - mówi Małgorzata Nyklewicz, pielęgniarka fundacji "Gajusz". Żawrocka-Kwiatkowska podkreśla, że w ich hospicjum jest życie. - Proszę się rozejrzeć. Te dzieci są pięknie ubrane, wyglądają na zadowolone - mówi prezes fundacji "Gajusz".
Autor: MAC / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN