IPN nie będzie szukał winnych akcji "Hiacynt". Instytut odmówił wszczęcia śledztwa w sprawie działań władz PRL wobec osób o orientacji homoseksualnej, bo jego zdaniem akcja miała tylko charakter prewencyjny, a MO działało zgodnie z prawem. - To skandaliczna decyzja - ocenia Robert Biedroń.
Chodzi o akcję MO i SB z lat 1985-1987. W jej ramach zbierano materiały o homoseksualistach i zarejestrowano ok. 11 tys. akt osobowych. Władze PRL uzasadniały akcję "kryminogennością środowiska, szerzącą się prostytucją i niebezpieczeństwem AIDS".
Geje: "Hiacynt" to zbrodnia komunistyczna
Środowiska gejowskie uważają, że akcja miała na celu zniszczenie i inwigilowanie rodzącego się ruchu gejowskiego, który podejrzewano też o działalność opozycyjną.
W 2007 r. redaktor naczelny portalu Gaylife.pl Jacek Adler zażądał od prezesa IPN Janusza Kurtyki wszczęcia śledztwa w sprawie - jak ujął - zbrodni komunistycznej popełnionej na rozkaz ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka. Do IPN wpłynęły trzy takie zawiadomienia. W grudniu 2007 r. pion śledczy oddziału IPN w Warszawie wszczął postępowanie sprawdzające.
IPN: śledztwa nie będzie
Jak tłumaczy rzecznik IPN Andrzej Arseniuk, śledztwa odmówiono w wątku "zbrodni komunistycznej polegającej na gromadzeniu przez funkcjonariuszy MO, w celu późniejszego wykorzystania do szantażu, danych dotyczących osób homoseksualnych". IPN uzasadnił to "brakiem ustawowych znamion czynu zabronionego w zakresie zbrodni komunistycznej". Decyzja jest nieprawomocna.
Odmówiono także śledztwa w sprawie bezprawnego pozbawienia wolności jednego z autorów zawiadomień - Waldemara Z. - przez MO w listopadzie 1985 r. oraz przekroczenia uprawnień przez milicjantów, którzy skopiowali wtedy jego notatnik z adresami i intymnymi zapiskami o partnerach seksualnych. Utrwalili też jego wizerunek i zebrali odciski palców.
Ponadto odmówiono śledztwa w sprawie zmuszenia Waldemara Z. przez ordynatora w szpitalu, gdzie pracował, do zmiany miejsca pracy. Do pionu śledczego IPN w Łodzi przekazano zaś materiały w sprawie pobicia w 1985 r. przez milicjantów osób o "odmiennej orientacji seksualnej" w Parku Ludowym w tym mieście.
Biedroń: akta trzeba zniszczyć, bo mogą służyć do szantażu
- Ta decyzja jest skandaliczna i całkowicie niezrozumiała - skomentował stanowisko IPN Robert Biedroń, szef Kampanii Przeciw Homofobii. Twierdzi, że instytut kierował się "stereotypami a nie realną sytuacją", bo jego zdaniem przepisy, na które się powołano odmawiając wszczęcia śledztwa można "rozmaicie interpretować". Dodał, że cała akcja była skandaliczna i juz dawno powinna być wyjaśniona.
Jeden z portali gejowskich przytoczył sformułowania z uzasadnienia decyzji IPN. Wynika z niej, że IPN uznał, że akcji "Hiacynt" nie można kwalifikować jako zbrodni komunistycznej - czyli nieprzedawniającego się bezprawnego czynu funkcjonariusza PRL (uznanie takie to warunek śledztwa IPN).
Według IPN, plan operacji "Hiacynt" zatwierdził wiceszef MO gen. Zenon Trzciński, wobec "niekorzystnej sytuacji w zakresie przestępstw dokonywanych przeciwko życiu, zdrowiu i mieniu homoseksualistów oraz niepełnego rozpoznania milicyjnego prostytutek homoseksualnych".
Zakładano m.in. "rozpoznanie i zewidencjonowanie osób uprawiających prostytucję homoseksualną, daktyloskopowanie osób tkwiących w tych środowiskach, wyjaśnienie aktualnych wersji o sprawach o przestępstwa na szkodę homoseksualistów, typowanie i pozyskiwanie osobowych źródeł informacji poufnej, ustalenie i rozpoznanie stałych miejsc nawiązywania kontaktów homoseksualnych, aspekt profilaktyczny i zdrowotno-sanitarny".
IPN: to ustawowe obowiązki MO
IPN uznał, że zarzuty autorów zawiadomienia "nie znajdują potwierdzenia w dostępnym materiale postępowania sprawdzającego, a w związku z tym nie uzasadniają podejrzenia popełnienia zbrodni komunistycznej. Niezasadne jest bowiem twierdzenie zawiadamiających o bezprawności działań podjętych w latach 1985-1987, w ramach operacji Hiacynt, przez ówczesne kierownictwo KG MO".
Zdaniem IPN, "czynności przeprowadzone w ramach tej operacji związane były z ustawowymi zadaniami ówczesnej MO, określonymi w ustawie o powołaniu tej służby, do obowiązków której należała m.in. ochrona porządku i bezpieczeństwa, wykrywanie przestępstw, ściganie sprawców i przeciwdziałanie przestępczości".
IPN podkreśla, że akcja miała charakter prewencyjny, a jej celem było "rozpoznanie zagrożeń kryminalnych w hermetycznych środowiskach osób homoseksualnych i w konsekwencji zapobieganie i zwalczanie przestępczości. Z powyższego powodu działaniom przedsięwziętym przez funkcjonariuszy MO nie sposób przypisać cech bezprawności".
Kurtyka: to gorący kartofel
W 2007 r. Janusz Kurtyka, pytany w Senacie o akcję "Hiacynt", mówił, że "IPN nie wykazywał specjalnej determinacji, by przejąć ten zbiór z rąk policji". Ujawnił, że wprawdzie doszło do rozmów IPN z policją na ten temat, ale "nie było tu żadnych ruchów". -Nikt nie chce brać tego gorącego kartofla do ręki - mówił. Dodał, że w IPN są "cząstkowe materiały z tego zbioru, przejęte z MSWiA".
W 1999 r. media pisały, że Krzysztof Bondaryk (ówczesny wiceszef MSWiA, dziś szef ABW) miał zbierać dokumenty "Hiacynta", mogące kompromitować polityków. Bondaryk odpierał zarzuty jako "oszczercze". Odwołania Bondaryka żądała wtedy UW, a premier Jerzy Buzek nie był zadowolony z raportu MSWiA w całej sprawie. Wkrótce potem Bondaryka odwołano z MSWiA.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24