Zwycięża i będzie musiała sobie z tym radzić. Jak wygląda praca nad psychicznym przygotowaniem Igi Świątek, jak wyglądała jej droga do półfinału Roland Garros 2020, ile testów na COVID-19 musiała przejść i jak odnalazła się w "tenisowej bańce" - o tym z jej psycholożką Darią Abramowicz rozmawia Justyna Suchecka.
Przypominamy wywiad, którego Daria Abramowicz udzieliła Justynie Sucheckiej w trakcie turnieju Rolanda Garrosa w 2020 roku. Trzy dni po tej rozmowie Świątek zdobyła, jako pierwsza Polka w historii, wielkoszlemowy tytuł w grze pojedynczej.
***
- Wiele dziewczyn potrafi grać dobrze w tenisa, ale wygrywają te, które są najsilniejsze psychicznie - mówiła mi w lutym Iga Świątek. Chwilę wcześniej w Australian Open pokonała Donnę Vekić, jedną z najlepszych tenisistek świata. W trakcie rozmowy wielokrotnie podkreślała rolę głowy w sporcie. I mówiła: - Odkąd zaczęłam pracować z psychologiem, czuję, że poprawiają się wszystkie moje umiejętności, także te typowo sportowe. Ludzie rzadko o tym rozmawiają. Niektórzy myślą: "O, potrzebuje psychologa", czyli z czymś sobie nie radzi, ma jakiś problem. A przecież mózg to po prostu jedno z narzędzi, które powinniśmy rozwijać. Też trzeba go przygotować do gry. Chcę być coraz lepsza, czemu miałabym z tego nie skorzystać? - zastanawiała się głośno.
Iga opowiadała mi o rzeczach, które robi, by się zrelaksować. Między innymi o tym, że od psycholożki dostała ukulele i zaczyna uczyć się gry, a w wolnych chwilach układa puzzle. Kiedy tylko może, słucha hard rocka - zwykle piosenek, które są wiele starsze od niej samej. A w torbie sportowej zawsze ma jakąś książkę, bo uwielbia czytać. Na telefonie zainstalowała aplikację do medytacji, która pomaga jej się wyciszyć.
Kilka miesięcy później rozmawiałyśmy tuż po wygranych ćwierćfinałach Wielkiego Szlema w singlu i deblu. Gdy zapytałam, jak się śpi po takim meczu, Iga odpowiedziała: - Szczerze mówiąc, nerwowo, ale na szczęście mam psychologa w zespole, to pomaga. Mogę zawsze poprosić Darię, żebyśmy zrobiły jakieś ćwiczenia relaksacyjne, z tym nie ma problemu. Na pewno te emocje są na tyle duże, że ta noc była niespokojna.
O tym, jak wyglądało przygotowanie głowy Igi w pandemii do gry, rozmawiamy z Darią Abramowicz, jej psycholożką sportową.
Justyna Suchecka: Kiedy w lutym rozmawiałam z Igą, jej głównym celem były igrzyska olimpijskie. A te odwołano. Jak sobie z tym poradziliście?
Daria Abramowicz: Iga znalazła się w podwójnie trudnej sytuacji, bo matura - jej drugi cel na 2020 rok - też się przesunęła. Więc sytuacja wyglądała tak: igrzyska - przesunięte, matura - przesunięta, sezon tenisa - przesunięty. Odnalezienie się w tej nowej rzeczywistości było bardzo dużym wyzwaniem i był to proces.
Zacznijmy więc od początku. Jak pandemia zmieniła pracę psychologów sportowych?
Na świecie jakiś czas temu zaczęto przekonywać się do pracy psychologicznej online, w formule wideokonsultacji. Bardzo długo świat psychologii się przed tym bronił, dlatego że jest to obszar szalenie delikatny, wymagający ogromnej etyki pracy, rzetelności. Do tego świat psychologii jest dość konserwatywny i tych nowych technologii nie wita z otwartymi ramionami.
W psychologii sportu działo się to troszeczkę częściej. Siłą rzeczy sportowcy są często w innych miejscach niż ich psychologowie, więc potrzeba takich niestandardowych form komunikacji. Ale nadal używano tego dosyć rzadko, aż nagle pojawiła się pandemia.
I tak jak konferencje, wizyty fizjoterapeutyczne, konsultacje lekarskie zaczęto prowadzić w formie wideorozmów, tak w świecie psychologii też z dnia na dzień zostaliśmy właściwie zmuszeni, żeby się przekonać do tego narzędzia.
Choć oczywiście cały czas podkreślamy: nic nie jest tak dobre i wartościowe jak kontakty twarzą w twarz. Jest to absolutnie podstawa budowania relacji terapeutycznej, psychologicznej.
Tylko że na początku pandemii właściwie nie było wyjścia.
Rzeczywiście szczególnie w początkowym etapie, tak czysto technicznie, mnóstwo pracy odbywało się w tej formule wideo. Właściwie cała praca tak się odbywała do pewnego momentu, gdy byliśmy w stanie lockdownu.
Jeśli chodzi o samą specyfikę pracy, to mam po kilku miesiącach takie poczucie, że przeszliśmy - szczególnie w sporcie - przez cztery etapy.
Jaki był pierwszy?
To była konieczność zabezpieczenia i zadbania o bardzo podstawowe potrzeby psychofizjologiczne. Zresztą myślę, że to dotyczy nas wszystkich.
Jednak pozostając przy mojej pracy: sportowcy wyrwani z rytmu szkolenia, swoich procesów treningowych, miejsc, w których bywali, ze zgrupowań, z zawodów - musieli wrócić do domów. I rozmawialiśmy dlatego bardzo intensywnie o tym, jak ważne jest zadbanie, żeby mieć odpowiedni rytm snu i czuwania. Krótko mówiąc, zadbaliśmy o sen, o żywienie, o to, by nie wypaść z pewnych rutyn, które sportowiec cały czas stosuje. Oczywiście dbaliśmy też o podtrzymanie aktywności fizycznej, co było szalenie istotne. I równocześnie bardzo trudne - logistycznie i emocjonalnie. Gdy tylko w głowie pojawiłoby się coś takiego: “ach, pójdę spać trochę później, obejrzę jeszcze jeden odcinek serialu”, następnego dnia wstanę trochę później…
… a rano zjem drożdżówkę zamiast zdrowego śniadania?
Tak! Tu zaczynały się kłopoty. Sportowcy czuli się z kolejnymi tygodniami tak, jakby troszeczkę zaczęła ich tożsamość uciekać.
To takie rozprężenie?
W pandemii mieliśmy pewnego rodzaju zmianę okoliczności. Tych, które siłą rzeczy wcześniej sprawiały, że sportowiec pozostawał w rytmie. A przecież ten świat w dużej mierze jest światem “zadaniowców”. Osób, które lubią mieć ułożone pewne rzeczy i postępować według planu.
I tu przechodziliśmy do następnego etapu. W świecie sportu, szczególnie tego na wysokim poziomie, było ogromnie dużo niepewności. Odwoływano kolejne zawody. Pamiętam, że my ze sztabem i Igą wracaliśmy z Los Angeles ostatnim samolotem, który wracał do Polski. To było dzień przed zamknięciem przestrzeni powietrznej.
I to jest stres!
Wszystko odbywało się w głębokim napięciu i idąc dalej, organizowanie się na miejscu, odnalezienie się w tej nowej rzeczywistości powodowało, że zaczęliśmy w tym drugim etapie rozmawiać więcej o tym, jak zarządzać sobą i swoim czasem. O tym, jak zacząć cokolwiek planować, czy w ogóle jest na to miejsce? I oczywiście z tym, jak poradzić sobie, kiedy odwołują ci zawody, zgrupowania, nie można sportu uprawiać. To wszystko może prowadzić do utraty tej sportowej tożsamości.
Idąc dalej - to jest oczywiście mój umowny podział - następny etap rozpoczął się, kiedy pojawił się zarys tego, że sport będzie wracał.
To dało nadzieję?
Pojawiła się jakaś nadzieja, ale też to, że można znów było tworzyć potencjalne plany.
Wtedy - i to jest niezmiernie istotne - warto było skoncentrować się na wyznaczaniu celów. Żeby mieć coś na horyzoncie, bo bardzo trudno jest przekraczać granicę własnego komfortu w trudnych warunkach, w niepewności, braku poczucia stabilizacji - nie mając tego celu.
Bardzo intensywnie skupiłam się w pracy na tym, żeby dawać szansę sportowcom i pracować z nimi nad tym, by oni wyznaczali sobie te cele: krótko-, średnio- i długoterminowe.
Z Igą szukaliśmy tych nowy celów i przechodziliśmy do czwartego etapu, który polegał na odnalezieniu się w ponownym uprawianiu sportu. To był nowy świat. W końcu na głowę sportowca ma wpływ to, czy są kibice, czy ich nie ma. Czasem ich obecność generuje większy potencjalny poziom stresu, czasem nie. Jest różnie - w zależności od dyscypliny, poziomu i indywidualnych różnic między sportowcami.
Zastanawialiśmy się też, jak wpływają na nas obostrzenia i tak zwana tenisowa bańka, a więc izolacja. Przez niektórych sportowców przecież nie bez powodu szumnie nazywana była kilkutygodniowym więzieniem.
Bańka stworzona dla bezpieczeństwa zawodników i sztabów. Jak działa w praktyce?
Od samego początku wiadomym było, że potrzebne jest specjalne pozwolenie, by móc wyjechać na turniej. Dla nas sezon zaczął się w Nowym Jorku. Po przyjeździe pierwszy test, obowiązkowa kwarantanna około 24 godzin w pokoju. Nie przesadzę, jeśli powiem, że błogosławieństwem stały się na przestrzeni tych kilkunastu tygodni różnego rodzaju usługi dowozu żywności. Naprawdę. Przełamanie rutyny i monotonii jedzenia hotelowego też jest ważne.
Testy na obecność koronawirusa w USA wykonywaliśmy co cztery dni, w Rzymie co pięć, we Francji też.
To ile już macie testów za sobą?
Jakby się dobrze zastanowić, to przez ostatnie 8-9 tygodni zrobiliśmy po 20 testów. Jesteśmy jedną z najbardziej testowanych grup. Być może koszykarze czy hokeiści w USA, którzy też w tych bańkach przebywają, mają tego więcej.
Jakie jeszcze obostrzenia was obowiązują?
Na przykład to, że codziennie dokonywano pomiarów temperatury, wypełnialiśmy kwestionariusze zdrowia i obowiązkowe było zachowywanie dystansu społecznego. Maski należy nosić absolutnie w każdych okolicznościach, poza fizycznym spożywaniem posiłków. Ale kiedy przeżuwasz, a nie potrzebujesz dostępu do ust, powinnaś mieć maskę założoną. Aż do tego stopnia.
Wszędzie jest tak samo?
Francuzi i Włosi podchodzą do tych zasad nieco bardziej liberalnie. Pewnie z uwagi na kontekst kulturowy.
W Stanach podczas pierwszego etapu naszego sezonu restrykcje były szczególnie przestrzegane, z ogromną pieczołowitością. To też wywołało u wielu osób w tej tenisowej bańce takie poczucie, że to jest właściwy kierunek. To oczywiście szczególnie w pierwszych dniach było niekomfortowe, bo po prostu trudno się oddycha w masce. Kłopotem było choćby to, że my będąc w cztery osoby na wyjeździe, nie mogliśmy usiąść przy jednym stoliku. Tylko musieliśmy siedzieć dalej od siebie, rozdzieleni, bo zasady były takie, że przy jednym stoliku mogły siedzieć dwie osoby. A to dzień za dniem, przez kilka tygodni, jeśli się o to nie zadba odpowiednio, może wpłynąć na jakość relacji.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że te restrykcje są ostre, więc teraz, choć organizatorzy są bardziej liberalni, to sami bardzo się pilnujemy. Nasze standardy bezpieczeństwa bardzo się podwyższyły.
Sama zauważyłam, że gdy pomiędzy turniejami przyjechaliśmy na tydzień do Polski, to wyglądałam nieco osobliwie, chodząc po ulicach w masce. Korzystając z okazji: gorąco apeluję, żebyśmy absolutnie wszyscy dbali o stosowanie środków zapobiegawczych i stosowali zalecenia medyczne. To dla nas ważne.
A jak pokazuje środowisko tenisa, da się zorganizować szereg turniejów i zachować bezpieczeństwo wszystkich, którzy w nich uczestniczą.
Wyobrażam sobie, że to częste testowanie, a co za tym idzie, oczekiwanie na wyniki, może być bardzo stresujące. Da się przyzwyczaić?
Na pierwsze wyniki czekaliśmy w napięciu. W Stanach procedura była taka, że przychodziły w formie SMS-ów. Telefon był więc ciągle w pogotowiu. Natomiast z czasem - to oczywiście moje osobiste odczucie - mam coraz więcej spokoju w sobie. Zapominam o tym. Zrobiłam test, idę do pracy i nie zastanawiam się nad tym, że oczekuję na wynik.
Są jednak zawodnicy, wiem, bo wypowiadali się na ten temat publicznie sami tenisiści, dla których to jest źródło sporej niepewności. To bardzo indywidualna kwestia.
Patrząc na to, co się dzieje na kortach, jesteś w stanie rozpoznać, kto dobrze zadbał o głowę w pandemii?
Psycholog nie ma specjalnego skanera w oczach, niemniej widać - przede wszystkim pod kątem wykonania sportowego - kto dobrze ułożył puzzle i połączył przygotowanie mentalne, przepracowanie tego kryzysowego czasu związanego z koronawirusem i skorzystał na długim okresie przygotowawczym do sezonu, a w efekcie wykonał świetną robotę czysto sportowo.
Jakie są teraz wasze plany?
To pewnie pytanie bardziej do trenera niż do mnie…
Ale te mentalne?
Będziemy starać się odnaleźć w tej rzeczywistości, w której właśnie zaczynamy się poruszać. Nie są to jednak aspekty, które nigdy wcześniej nie były poruszane, bo pracujemy nad nimi od dłuższego czasu. Jestem ogromną zwolenniczką tego, żeby patrzeć kilka kroków do przodu, szczególnie że ta praca psychologiczna to jest proces. Przed nami szereg obszarów do jeszcze lepszego uporządkowania, zadbania, chociażby takich jak zarządzanie relacjami z mediami, świadome korzystanie z mediów społecznościowych, radzenie sobie z sukcesem i odnajdywanie się w tej nowej rzeczywistości. Ale przede wszystkim powoli sezon zbliża się ku końcowi, więc będziemy też “zarządzać” wakacjami - że tak żartobliwie powiem. Krótkimi, ale jednak wakacjami.
O radzeniu sobie z porażką mówi się sporo, ale sukces to chyba też nie jest łatwa robota?
Pamiętam, jak sama uprawiałam żeglarstwo i pierwszy raz prowadziłam wyścig. Obejrzałam się za siebie, przed siebie, obok siebie i pomyślałam: rany, co się dzieje. To było bardzo trudne doświadczenie.
Czasem, gdy myślę sobie o tym zarządzaniu sukcesem i radzeniu sobie z nim, to wspomnienie pojawia mi się w głowie. Uważam, że do sukcesu warto się też przygotować. Żeby zbudować w sobie jak największą stałość i zachować swoją tożsamość w tym wszystkim. W myśl zasady, o której często mówię, że sportowiec to jest przede wszystkim człowiek. Ten współczesny świat jest bardzo wymagający. Jeśli możemy zbudować sobie takie zasoby, które pomogą nam się zaopiekować sobą w tym wszystkim, to warto to robić.
Co dobrego wyciągniemy z pandemii - sportowcy i społeczeństwo?
Na pewno to, że sport może dawać ogółowi społeczeństwa wiele radości, także w tych bardzo wymagających czasach. I trochę chyba przypomnieliśmy sobie taką społeczną funkcję sportu.
Druga sprawa to, że zobaczyliśmy, jak bardzo brakuje nam ruchu i jak ważny jest on dla nas. Myślę, że szczególnie te pierwsze tygodnie to pokazały. Poczuliśmy w sobie, że warto jest się ruszać. Niezależnie od tego czy to kilometr truchtu dookoła bloku, w którym mieszkamy, czy profesjonalne uprawianie sportu. To wszystko daje nam szansę, którą warto byłoby wykorzystać i podążać drogą krajów rozwiniętych. Chodzi o budowanie zdrowego społeczeństwa, którego ważnym elementem funkcjonowania jest właśnie aktywność fizyczna. I znów: nie mówię tylko o sporcie wyczynowym.
Mam też ogromną nadzieję, że jako społeczeństwo zobaczyliśmy, że warto jest się opiekować sobą i być dla siebie samych dobrymi.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl