Awaria akumulatorów zasilających płucoserce, przymusowe postoje na stacjach benzynowych, nerwy i pomysłowa akcja strażaków. Właśnie w taki niecodzienny sposób przebiegał transport ciężko chorego, nieprzytomnego kardiochirurga zakażonego wirusem A/H1N1. Pacjent przewożony był z Kępna do oddalonego o 80 kilometrów Wrocławia. Z powodu problemów karetka jechała do celu 3,5 godziny.
Ciężko chory kardiochirurg zakażony wirusem A/H1N1 do szpitala we Wrocławiu był przewożony w czwartek rano. Po raz pierwszy odważono się przetransportować chorego w takim stanie. - Decyzja, o przewiezieniu pacjenta z Kępna do Wrocławia była konieczna, ponieważ maszyna, jaką jest płucoserce, wymaga specjalistycznej obsługi - powiedział TVN24 prof. Juliusz Jakubaszko, konsultant krajowy ds. Medycyny Ratunkowej. - To odważna decyzja i pionierska akcja - podsumował profesor. - W jej przeprowadzenie bezpośrednio było zaangażowanych około 12 lekarzy i ratowników medycznych - dodał Jakubaszko.
Niestety, podczas transportu pojawił się problem z akumulatorami w tak zwanym płucosercu. Trzeba je było ładować z zewnątrz. Ratownicy musieli więc zatrzymywać się na stacjach benzynowych, gdzie doładowywali akumulatory. - Lekarze wbiegli na stację i krzyczeli, że potrzebują prądu. Całe zamieszanie trwało około 10 sekund - powiedział TVN24 Marcin Zabiegliński, kierownik stacji Orlen nr 80 we Wrocławiu. Jak relacjonował mężczyzna, po około 40 min. pojawiła się straż pożarna.
Strażacy wzięli karetkę na hol
- Po dotarciu na miejsce, oficer operacyjny wykazał się dużą pomysłowością - powiedział Krzysztof Gielsa, rzecznik wrocławskiej straży pożarnej. - Karetka została przymocowana do samochodu gaśniczego linką holowniczą, a wokół tej linki został opleciony przewód zasilający od agregatu prądotwórczego do urządzenia, które było w karetce - dodał rzecznik. I właśnie w ten sposób chory lekarz dotarł do wrocławskiego szpitala akademickiego.
Dyrektor szpitala w Kępnie w rozmowie z portalem tvn24.pl zdementował wcześniejsze informacje o tym, jakoby transport trwał aż 9 godzin. - Transport pacjenta rozpoczął się o godzinie 5.30. O tej godzinie nastąpił wyjazd spod szpitala w Kępnie. Transport dotarł do szpitala we Wrocławiu o godzinie 9.00 - powiedział Andrzej Jackowski, dyrektor szpitala w Kępnie. Skąd więc wzięła się informacja Radia Wrocław o dziewięciogodzinnej podróży? – Mogę przypuszczać, że został tu wliczony czas przygotowania pacjenta na bloku operacyjnym. Pacjent od godziny 1 w nocy był przygotowywany do transportu, a karetka została podstawiona pod szpital o godzinie 5. Między godziną 5 a 5.30 pacjent był umieszczany w karetce wraz ze specjalistyczną aparaturą - wyjaśnił dyrektor szpitala w Kępnie.
Mężczyzna nadal jest nieprzytomny - jego stan jednak od ubiegłego tygodnia nie pogarsza się. Następny tydzień, według doktor Grażyny Durek z Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii we Wrocławiu, pokaże, w którym kierunku potoczy się choroba.
Najważniejsze bezpieczeństwo
- Podróż pacjenta ze szpitala w Kępnie do wrocławskiej placówki trwała tak długo, ponieważ zespół, który czuwał nad chorym, w najwyższym stopniu dbał o jego bezpieczeństwo - tłumaczyła TVN24 doktor Grażyna Durek. Być może tak heroiczna walka o życie młodego kardiochirurga nie byłaby konieczna, gdyby więcej szpitali było zaopatrzonych w "płucoserce".
Maszyna, dzięki której pacjent ma szansę przeżyć, została wypożyczona ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. - W całej Polsce są zaledwie trzy sztuczne płuca do pomocy dorosłym i dwa lub trzy dla dzieci. To stanowczo za mało - oceniła doktor.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24