"Mordercy!", "Złodzieje!" - takie okrzyki słychać przed "Halembą", gdzie dokładnie rok temu zginęło 23 górników. Dziś ich koledzy przyszli nie tylko po to, by uczcić pamięć ofiar, ale upomnieć się o prawa tych, którzy codziennie schodzą pod ziemię.
Minął rok a nic się nie zmieniło
Przed siedzibą katowickiej kompanii węglowej było kilkuset związkowców "Sierpnia 80". Pikietę rozpoczęli minutą ciszy dla uczczenia tragicznej śmierci swoich kolegów z "Halemby" i górników, którzy przed kilkoma dniami zginęli w Doniecku. - Górnicy są rozgoryczeni - przyznaje przewodniczący "Sierpnia 80" Bogusław Ziętek. Od tragedii minął rok - tłumaczy - a w górnictwie nic się nie zmieniło. - Nadal szafuje się życiem górników. Docierają do nas informacje, że w wielu kompaniach nadal wysyłani są do pracy w miejsca, gdzie stężenie metanu przekracza normy - mówi Ziętek. Nie kryje, że górnicy mają też żal za to, że osoby odpowiedzialne za ubiegłoroczną katastrofę nie zostały ukarane. Wprawdzie dyrektor kopalni został na dwa lata zawieszony w pełnieniu swojej funkcji, ale - jak przyznaje przewodniczący związku: i tak przeszedł na emeryturę, więc co to za kara. - Inne osoby też nie zostały ukarane, a niektóre nawet awansowały - oburza się Ziętek. Związkowcy chcą, by ci, którzy rok temu wysłali ich kolegów po śmierć, dziś odpowiedzieli za swoją decyzję. - To nie był wypadek przy pracy, tylko morderstwo popełnione z premedytacją. Mimo że od tej tragedii upłynął rok, ci którzy odpowiadają za tę tragedię, nadal pozostają bezkarni - dodaje szef związku.
Górnicy - chcemy podwyżek, kompania - nie w tym roku
Pikietujący górnicy domagają się też 8 proc. wzrostu pensji i jednorazowej premii - 1 tys. zł. Kompania od razu mówi "nie" i nie daje górnikom żadnych nadziei na spełnienie ich postulatów. - W tym roku podwyżki są nierealne, bo oznaczałyby przekroczenie obowiązujących nas wskaźników wzrostu wynagrodzenia - tłumaczy Zbigniew Madej, rzecznik kompani węglowej. O tym, jak długo górnicy będą musieli czekać na większe pensje, mówić nie chce: - Nie wykluczam, że w przyszłym roku - ucina.
Pamięć poległym w pracy
Na cmentarz w Rudzie Śląskiej przyszli dziś bliscy i przyjaciele poległych górników. Najpierw były modlitwy, potem w milczeniu złożono kwiaty. W pobliskim kościele pw. Matki Bożej Różańcowej odprawiona została msza św. w intencji ofiar ubiegłorocznej tragedii. Oprócz rodzin ofiar przed "Halembą" były delegacje innych śląskich kopalń, władz górniczych spółek i instytucji oraz związkowców. Kwiaty pod tablicą złożyli m.in wicemarszałek Senatu Krystyna Bochenek oraz wicepremier i Waldemar Pawlak.
Rodziny do końca wierzyły Do wybuchu metanu i pyłu węglowego doszło we wtorkowe popołudnie, ok. godz. 16.30, w pobliżu likwidowanej ściany wydobywczej 1030 metrów pod ziemią. Górnicy demontowali tam sprzęt wart 17 mln zł.
Do pierwszych ofiar udało się dotrzeć po kilku godzinach. W nocy z wtorku na środę na powierzchnię wydobyto ciała sześciu górników. Z powodu trudnych warunków - wysokiego stężenia metanu, które groziło ponownym wybuchem - ratownicy długo nie mogli spenetrować całego wyrobiska i dotrzeć do pozostałych 17 poszukiwanych. Wyrobisko trzeba było przewietrzyć.
Rodziny górników i uczestnicy akcji do końca wierzyli, że uda się odnaleźć żywych. Pamiętali, że w tym samym roku, w lutym, w tej samej kopalni po 111 godzinach akcji udało się dotrzeć do Zbigniewa Nowaka, uwięzionego pod ziemią po tąpnięciu. Tym razem cud się nie zdarzył. 23 listopada nad ranem ratownicy dotarli do ciał 15 górników, po kilku godzinach - do dwóch pozostałych.
Najmłodsza ofiara katastrofy miała 21 lat, najstarsza - 59 lat. Ośmiu z nich było górnikami zatrudnionymi w kopalni "Halemba". Pozostali byli pracownikami zewnętrznej firmy Mard, która na zlecenie kopalni demontowała sprzęt z likwidowanej ściany wydobywczej.
"Ten chodnik był w momencie wybuchu jak lufa karabinu" Akcja ratownicza trwała 38 godzin. Uczestniczący w niej ratownicy mówią dziś, że do końca życia będą mieli przed oczami obraz miejsca katastrofy i ofiar. - Wstrząsające było otoczenie chodnika po wybuchu. Tony urządzeń znajdowały się nie na swoim miejscu, to było takie nienaturalne - wspomina jeden z ratowników górniczych Ireneusz Fołda.
- Z tej akcji zostaje widok ludzi, którzy zginęli, ich twarze. Widok przerażający – mówi Krzysztof Jachimowski, który pracuje jako ratownik od 16 lat i brał udział w dziesiątkach akcji. - Nikt, kto tego nie widział, nie jest w stanie sobie wyobrazić, jakie są skutki. Wysoka temperatura, wszystko osmalone. Ważące tony urządzenia w chwili wybuchu fruwają po wyrobisku jak kartki papieru – dodał. - Ten chodnik był w momencie wybuchu jak lufa karabinu. Wszystko, co było na drodze, zostało zmiecione – wspomina inny ratownik, Dariusz Kuniszyk.
Nikt, kto tego nie widział, nie jest w stanie sobie wyobrazić, jakie są skutki. Wysoka temperatura, wszystko osmalone. Ważące tony urządzenia w chwili wybuchu fruwają po wyrobisku jak kartki papieru. Ireneusz Fołda, ratownik
Rodziny otrzymały też pieniądze z ubezpieczenia, jednak – jak mówi prezes Fundacji Rodzin Górniczych Kazimierz Służewski – niektórzy górnicy byli ubezpieczeni na niskie kwoty.
Z budżetu wojewody śląskiego rodziny górników otrzymały zasiłek celowy w wysokości 10 tys. zł oraz dodatkowy zasiłek w kwocie 5 tys. zł m.in. na pokrycie kosztów pogrzebu. Premier przekazał też wojewodzie z ogólnej rezerwy budżetowej 690 tys. zł na sfinansowanie dodatkowej pomocy bliskim ofiar.
Najpoważniejsze zarzuty ciążą na głównym inżynierze wentylacji i kierowniku działu wentylacji w "Halembie" Marku Z. Odpowiada on przede wszystkim za sprowadzenie katastrofy, która skutkowała śmiercią górników. Grozi za to do 12 lat więzienia. Marek Z. jest jednym z dwóch podejrzanych, którzy ciągle są w areszcie. Drugi to nadsztygar wentylacji Ryszard J.
Inne osoby usłyszały zarzuty dotyczące m.in. narażenia górników na utratę życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu oraz niedopełnienia przepisów bezpieczeństwa i fałszowania dokumentów. Według ustaleń śledztwa, pył węglowy w kopalni nie był właściwie neutralizowany pyłem kamiennym, a w sytuacji przekroczeń dopuszczalnych stężeń metanu nie wycofywano załogi.
Według ustaleń specjalnej komisji Wyższego Urzędu Górniczego, która niezależnie od prokuratury badała przyczyny katastrofy, za nieprawidłowości w kopalni, które poskutkowały śmiercią górników, odpowiada 19 osób - 16 z kierownictwa, dozoru i służby dyspozytorskiej kopalni "Halemba" oraz trzy z firmy Mard.
Według ustaleń śledztwa, pył węglowy w kopalni nie był właściwie neutralizowany pyłem kamiennym, a w sytuacji przekroczeń dopuszczalnych stężeń metanu nie wycofywano załogi.
Syndrom Halemby W opinii wielu osób znających branżę górniczą, katastrofa w "Halembie" do pewnego stopnia spowodowała przełom w podejściu do przestrzegania procedur bezpieczeństwa w kopalniach, choć niekoniecznie we właściwym kierunku. Zaczęto mówić o „syndromie Halemby”, polegającym na strachu dozoru niższego i średniego szczebla przed podejmowaniem istotnych decyzji, np. o podejmowaniu robót w warunkach ryzyka.
Źródło: TVN24, PAP