Do Romana Giertycha czasem dzwonię poradzić się w sprawach prawnych - przyznaje w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" odwołany przez nową radę nadzorczą p.o. prezesa TVP Piotr Farfał. Sam decyzji rady nie uznaje, czeka na KRS. Do tego czasu z Woronicza się nie ruszy.
Wczoraj do sądu okręgowego w Warszawie wpłynął wniosek nowego zarządu TVP. Jego członkowie domagają się, by odwołany w sobotę prezes TVP Piotr Farfał bezzwłocznie opuścił swój gabinet. Jednocześnie obie strony czekają na wpis do KRS, który ma rozstrzygnąć, kto jest prezesem publicznej telewizji.
Farfał w rozmowie z "DzGP" deklaruje, że podporządkuje się każdej decyzji sądu, choć jego zdaniem wybór rady nadzorczej, a w konsekwencji również jej uchwały, są nieważne. Wcześniej z Woronicza ruszać się nie zamierza, a zamieszanie uważa za wyłączną winę Szwedy i nowej rady.
"Jestem bohaterem wykreowanym"
- Jestem bohaterem wykreowanym, w przeciwieństwie do drugiej strony sporu, która te wydarzenia kreuje. Jeśli ma się jakiekolwiek poczucie odpowiedzialności za tę instytucję, to się nie robi takich rzeczy jak przychodzenie pod budynek telewizji i urządzanie publicznego spektaklu, z którego profity czerpie konkurencja - deklaruje w rozmowie z gazetą.
Pytany, czy w swoich działaniach ma wsparcie ministra skarbu, zapewnił, że nie, a Aleksander Grad "nie gra w jego drużynie". - A Roman Giertych? - pytali dziennikarze. - Do pana premiera Romana Giertycha czasem dzwonię poradzić się w sprawach prawnych. I póki co wszystkie jego sugestie i opinie o tym, co jest prawidłowe, a co nie, w stu procentach się sprawdzały - zapewnił. Jak dodał, były to bezpłatne, "koleżeńskie" i "pro publico bono porady "dotyczące prawnego aspektu funkcjonowania spółki".
Odwołany przez platformę cyfrową
Farfał deklarował też, że "słyszał sugestie", że gdyby nie spieszył się z uruchomieniem platformy satelitarnej, to przetrwałby jeszcze kilka miesięcy na stanowisku. - To świadczy o karłowatości moralnej ludzi, którzy chcą przejąć władzę nad mediami publicznymi. Poza tym to też bardzo wyraźnie daje do zrozumienia, że telewizja publiczna może realizować tylko te rzeczy, na które formalnie zgadza się jej konkurencja. To z kolei oznacza, że żyjemy w państwie, które nie działa i nie broni własnego majątku - stwierdził.
Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24