- Zamach w Petersburgu to cena, jaką Rosja płaci za swoje brutalne działania w Syrii - mówił w "Faktach po Faktach" Stanisław Ciosek, były ambasador w Moskwie. - To może być zemsta syryjskiej opozycji za wspieranie prezydenta Syrii Baszszar al-Asada - ocenił z kolei generał Marek Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych.
W wybuchu w metrze w Petersburgu zginęło w poniedziałek co najmniej 10 osób, a około 50 zostało rannych. Komitet Śledczy Rosji wszczął śledztwo dotyczące aktu terrorystycznego. Według mediów kamery w metrze sfilmowały mężczyznę, który mógł być sprawcą wybuchu.
"To jest cena, którą przychodzi nam płacić za współczesny świat"
Jak mówił Dukaczewski, rodzaj użytych ładunków (jeden wybuchł w pociągu, drugi znaleziono na stacji metra) wskazywały, że intencją było zabicie jak największej liczby ludzi. - Mógł być to zamach wymierzony w system, w ramach protestu - ocenił. - Ja czekałem na ten atak i to w metrze nawet, bo to najbardziej spektakularna i okrutna forma, obok samolotów, zamachów. (Czekałem) od Syrii na zemstę najzwyczajniej w świecie i tak też się stało - powiedział z kolei Ciosek.
- Żyjemy w takim świecie, w którym się płaci za działania polityczne - mówił Ciosek. Jak dodał, Rosjanie w Syrii postępowali brutalnie, ale przez to skutecznie: bombardowali szpitale i przedszkola razem z dziećmi i rannymi, gdy ukrywali się w nich dżihadyści. - To jest cena, którą przychodzi nam płacić za współczesny świat - powiedział były ambasador.
Zdaniem Dukaczewskiego "sprawa chyba jest bardziej złożona". - Rosjanie, traktując walkę z tak zwanym Państwem Islamskim jako przykrycie do wspierania (prezydenta Syrii Baszszar al-) Asada i jego walki z opozycją, mogli i doprowadzili na pewno do ogromnych strat wśród opozycji syryjskiej - ocenił Dukaczewski. - Nie musiało to być tak zwane Państwo Islamskie, ale zamach przygotowany przez ludzi z opozycji syryjskiej, wobec których Rosjanie stosowali bardzo brutalne metody - podkreślił były szef WSI.
Zamach w Rosji
Ciosek powiedział, że niewykluczone, że poniedziałkowy zamach w Petersburgu to pierwszy z całej serii zamachów. W jego opinii został on dokładnie zaplanowany.
- Ktoś musiał wiedzieć, że będzie (prezydent Rosji Władimir) Putin tego dnia w Petersburgu, to taki symboliczny "prezent" dla niego i wyrafinowana zemsta. Do ataku doszło przed jego obliczem, przed jego karocą - mówił.
Dukaczewski jednak nie łączył obecności Putina w Petersburgu z zamachem. Wyraził przy tym zdziwienie, że sprawcom zamachu udało się wnieść ładunki do metra, bo po poprzednich atakach zdecydowanie zaostrzono przepisy.
- Metro jest o tyle dla terrorystów celem wygodnym, że w niewielkiej przestrzeni mamy dość dużą liczbę ludzi - wyjaśniał. - Ludzie nie mają dokąd uciekać, mogą ginąć w panice jako efekt wtórny - dodał.
Bomba w plecaku
O 10 zabitych poinformowała minister zdrowia Weronika Skworcowa, a także gubernator Petersburga Gieorgij Połtawczenko. Skworcowa podała także liczbę 47 rannych. Hospitalizowanych zostało 39 osób.
Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej zakwalifikował wybuch jako akt terrorystyczny. Jak poinformowała rzeczniczka komitetu Swietłana Pietrienko, wszczęta została sprawa karna dotycząca aktu terrorystycznego, przy czym "śledczy mają zamiar sprawdzić również wszystkie inne możliwe wersje zdarzenia".
Z dotychczasowych ustaleń wynika, że wybuch nastąpił ok. godz. 14.40 w wagonie metra na odcinku pomiędzy stacjami Siennaja Płoszczad i Technologiczeskij Institut. Do eksplozji doszło krótko po tym, kiedy pociąg ruszył. Gdy dojechał do stacji, rozpoczęła się ewakuacja pasażerów. Pierwsze doniesienia mówiły o dwóch wybuchach, później potwierdzono, że był jeden.
Autor: mw//rzw / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24