Gdzie Hongkong, a gdzie Polska. Otóż nie tak daleko. I tam, i u nas trwa próba przekształcenia nie całkiem doskonałej demokracji w coś, co jeszcze nie ma nazwy. Jest połączeniem miękkiej politycznej dyktatury z rynkiem kontrolowanym przez państwo. Ta próba napotyka na silny opór społeczny. Epidemia, niezaplanowana przez polityków, tworzy coś w rodzaju sceny bądź boiska, na którym się polityczny bunt rozgrywa. Pekin wykorzystał okazję i przystąpił do pacyfikowania buntowników, których osłabiła epidemia - pisze w felietonie Maciej Wierzyński, wieloletni dziennikarz TVN24, twórca programu "Horyzont".
W zamierzchłych czasach przed koronawirusem świat z przestrachem patrzył na Hongkong. Ta dawna posiadłość brytyjska, sąsiadująca z Chinami, która w 1997 roku została zwrócona Pekinowi, dzięki umowie między Chinami a Wielką Brytanią, cieszy się sporą samodzielnością. Znajduje to nawet wyraz w nazwie. Hongkong nazywa się teraz Specjalnym Regionem Administracyjnym Chińskiej Republiki Ludowej. Nie może prowadzić własnej polityki zagranicznej i nie ma własnej armii, ale ma coś na kształt własnej konstytucji nazwanej Prawo Podstawowe. Hongkongiem rządzi administrator wybierany przez specjalne ciało quasi-przedstawicielskie. To z kolei częściowo wybierane, częściowo nominowane przez rząd centralny w Pekinie, reprezentuje specjalny wysłannik, ktoś w rodzaju gubernatora i nadzorcy.
Autonomia Hongkongu została zagwarantowana na 50 lat i ma trwać do roku 2047. Chiny próbują jednak tę autonomię różnymi sposobami krok po kroku ograniczać. Wywołuje to protesty, zwłaszcza u młodego pokolenia wychowanego w duchu demokratycznym przez niezależne uniwersytety. Młodzi niełatwo godzą się z myślą, że po 2047 roku resztę życia spędzą pod opieką chińskiej partii komunistycznej - nawet zmodernizowanej. Świat patrzy na te zmagania jak na mecz. Emocjonujący, ale którego wynik jest z góry przesądzony. Nie wiemy tylko, jak zachowają się zwycięzcy. Czy upokorzą przegranych? A może pozwolą im uchronić cząstkę wolności.
Pierwszy bunt w Hongkongu wybuchł w 2014 roku. Obchodzimy właśnie rocznicę kolejnej fali protestów. Zaczęła się na początku 2019 roku. Bezpośrednim powodem było ogłoszenie projektu ustawy pozwalającej na ekstradycję do Chin obywateli Hongkongu. Administracja autonomii nie potrafiła samodzielnie uporać się z protestami, więc obdarzeni dobrą pamięcią pesymiści spodziewali się, że Chińczycy zdławią ten bunt siłą. W Hongkongu poleje się krew, tak jak w 1989 roku w Pekinie na Placu Tian'anmen. Realiści uważali, że bunt wygaśnie sam. Młodzież się zmęczy i straci chęć do uganiania się z policją.
Ani jedni, ani drudzy nie mieli racji. Choć upływa właśnie rok, protesty w Hongkongu nie ustają, a Pekin nie zdecydował się na wysłanie czołgów. Jeszcze w styczniu na ulicach Hongkongu pojawiły się setki tysięcy demonstrantów. Dopiero epidemia koronawirusa ich przestraszyła, ulica opustoszała. Zaraza poszła władzy na rękę. "Kiedy uwagę świata zajęła pandemia, reprezentanci Pekinu przycisnęli mocniej ruch demokratyczny" - pisały 24 marca z Hongkongu korespondentki "Financial Times", Sue-Lin Wong i Nicolle Lin.
Na początek wymieniony został zbyt miękki chiński nadzorca. W sobotę 18 kwietnia aresztowano, choć trzeba przyznać, że na krótko, profesora prawa, który był współautorem obowiązującej do dziś konstytucji Hongkongu.
No dobrze, ale gdzie Krym, a gdzie Rzym? Gdzie Hongkong, a gdzie Polska? Otóż nie tak daleko. I tam, i u nas trwa próba przekształcenia nie całkiem doskonałej demokracji w coś, co jeszcze nie ma nazwy. Jest połączeniem miękkiej politycznej dyktatury z rynkiem kontrolowanym przez państwo. Ta próba napotyka na silny opór społeczny. Epidemia, niezaplanowana przez polityków, tworzy coś w rodzaju sceny bądź boiska, na którym się polityczny bunt rozgrywa. Pekin wykorzystał okazję i przystąpił do pacyfikowania buntowników, których osłabiła epidemia.
W Polsce, gdzie władza swoje sukcesy zawdzięcza bezwzględnej propagandzie i dobrej koniunkturze gospodarczej, która nie jest jej zasługą, sytuacja rządzących jest trudniejsza. Brakuje im doświadczenia i w walce z epidemią, i w tłumieniu odruchów demokratycznych. Dlatego więcej szans na końcowy sukces daję Pekinowi niż Nowogrodzkiej. I dlatego napisałem, że świat na zmagania mieszkańców Hongkongu patrzy jak na mecz, którego wynik jest łatwy do przewidzenia.
Można sobie wyobrazić Europę bez PiS-u, ale trudno Azję bez chińskiej dominacji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński, dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24