|

Elektrownia atomowa w Choczewie. To miejsce już nigdy nie będzie takie jak dziś

Plaża nad Bałtykiem w Kopalinie
Plaża nad Bałtykiem w Kopalinie
Źródło: Maciej Moskwa

Elektrownia atomowa. Wizja ciągnącej się przez wiele lat budowy, pajęczyny kabli nad głowami, wyciętego lasu i morza pełnego sinic. Z drugiej strony: nowe miejsca pracy, infrastruktura i pieniądze, tak bardzo potrzebne tutaj, skąd młodzi uciekają. Budowa "atomówki" to dla wielu szansa, dla innych - koniec świata, który znają.

Artykuł dostępny w subskrypcji

"Gmina naturalnie piękna" - slogan umieszczony jest na przystanku autobusowym, który mijam, dojeżdżając do wsi. Za przystankiem dwa banery na płocie: jeden powiesił ktoś, kto chce kupować w okolicy ziemię rolną, w każdej ilości i za gotówkę. Drugi wywiesili ci, którzy chcą prądu z atomu, bo "stawiają na rozwój regionu" - Pomorza, w którym upatrują "energetyczną stolicę Polski".

"Szum wody, szelest liści, powiew wiatru, śpiew ptaków i przestrzeń… dające poczucie wolności… Czyż może być coś piękniejszego niż wypoczynek w tak naturalnie pięknej oazie spokoju…? Takich miejsc na mapie Polski jest już coraz mniej". Kolorowy folder reklamujący Choczewo leży na stoliku w urzędzie gminy, można go zabrać do domu, tak jak inne ogłoszenia i ulotki, na przykład tę o spotkaniu, na którym będą przedstawione dziś warianty trasy szybkiego ruchu prowadzącej do przyszłej elektrowni atomowej.

Jest poniedziałek 7 listopada, dochodzi dziewiąta. W korytarzu urzędu gminy czytam ogłoszenia o kolejnych lokalizacjach słupów wysokiego napięcia. Czekam na spotkanie z wójtem.

O pierwszej polskiej "atomówce" ostatnio jest głośno - informacje znajdują się głównie na stronach rządowych spółek odpowiedzialnych za inwestycję, np. spółki Polskie Elektrownie Jądrowe. Budowa elektrowni atomowej w Choczewie ma ruszyć w 2026 roku. Na 680 hektarach nadmorskiego lasu, w odległości 300 metrów od plaży, na liczącej 10 metrów wysokości betonowej wyspie, mają stanąć trzy bloki jądrowe, każdy wysoki na 80-90 metrów. Pierwszy z nich ma być uruchomiony w roku 2033, całość powinna być gotowa do roku 2043. Inwestycja ma kosztować 90-100 miliardów złotych i ma zostać wybudowana przez amerykańską firmę w technologii Westinghouse AP100. Reaktory mają być chłodzone wodą z morza. Za przygotowanie inwestycji odpowiedzialna jest spółka celowa skarbu państwa Polskie Elektrownie Jądrowe sp. z o.o., zwana lokalnie "PEJ-em" (wcześniej funkcję inwestora pełniła spółka PGE EJ 1).

Kopalino, Lubiatowo, Bobrowice, Jackowo, Słajszewo i inne wsie w okolicy już od dekady żyją w cieniu elektrowni atomowej. Co ciekawe - w cieniu inwestycji, która nie dość, że nie powstała, to się przemieszcza. Najpierw miała być zlokalizowana w okolicach Kopalina i Wydmy Lubiatowskiej. Wówczas do pierwszej polskiej "atomówki" przylgnęły nazwy dwóch miejscowości: Lubiatowa i Kopalina - i pozostały do dziś, choć sama lokalizacja w 2016 roku "przewędrowała" około 5 km na zachód.

Teraz planuje się postawienie reaktorów w Słajszewie. Mieszkańcy wsi pytają, dlaczego tę nazwę pomija się w oficjalnych dokumentach i medialnych komunikatach.

Tak jakby ich wieś w ogóle nie istniała. To budzi u niektórych lęk. Gdyby wioska miała zniknąć z powierzchni ziemi, to nikt nawet nie będzie wiedział, że istniało coś takiego jak Słajszewo.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat powiedziano mieszkańcom, że "atomówka" będzie, potem, że nie będzie, potem znowu, że będzie. "Przyzwyczailiśmy się, oswoiliśmy z tą myślą" - mówią jedni. "Ta niepewność jest już nie do zniesienia" - mówią inni.

Aktualnie czytasz: Elektrownia atomowa w Choczewie. To miejsce już nigdy nie będzie takie jak dziś
Źródło: tvn24.pl

Gmina z prądem

I znów poniedziałek, 7 listopada. Jest krótko po godz. 9, gdy zostaję zaproszony do gabinetu wójta. - Zmieni pan hasło promocyjne gminy? - pytam. - Już nie będzie "naturalnie piękna", tylko na przykład… "pełna energii"?

Wiesław Gębka lekko, przyjaźnie się uśmiecha, ale jest czujny, ma skupione, baczne spojrzenie. Jest "przyjezdny" - 15 lat temu sprowadził się tu z Gdyni, po trzech latach został wybrany na wójta. Dla rdzennych mieszkańców nie ma znaczenia, ile lat temu ktoś taki sprowadził się "z miasta". Zawsze już będzie "nie stąd", lecz z jakiejś tam "warszawki".

Wójt Choczewa Wiesław Gębka
Wójt Choczewa Wiesław Gębka
Źródło: Maciej Moskwa

- Zmienię hasło na "gmina pod kablami" - ironizuje Wiesław Gębka.

- Czego mieszkańcy boją się najbardziej?

- Kabli - mówi z przekonaniem.

A tych rzeczywiście będzie sporo. Jak wynika z informacji publikowanych w internecie przez inwestora (balticpower.pl), w odległości 22 kilometrów od plaży staną w Bałtyku wiatraki. Mają w sumie dać około 5 GW mocy, czyli mniej więcej tyle, ile największa w Polsce elektrownia w Bełchatowie. Część tego prądu będzie "szła" przez Choczewo. Kable przesyłowe zostaną wkopane pod morskie dno, pod plażę i nadmorski las. Podziemny "pas" ma mieć 150 metrów szerokości i prowadzić do stacji elektroenergetycznej w okolicy wsi Osieki Lęborskie, skąd, już "słupami" (tzw. linie napowietrzne najwyższych napięć), prąd popłynie dalej w Polskę.

W innej części gminy, w Zwartowie, zupełnie niezależnie i bez związku z planami postawienia "atomówki", wybudowano największą w Polsce farmę fotowoltaiczną. Ustawione na 300 hektarach panele mają dać energię wystarczającą dla zaopatrzenia w prąd nawet 150 tysięcy gospodarstw domowych. To tak, jakby zapewnić prąd dla całego Gdańska.

"Będziemy najbardziej energetyczną gminą w Polsce" - mówią niektórzy tutejsi i nie kryją dumy. "Zamienimy gminę naturalną na gminę prądową" - mówią inni, z gorzką ironią.

Aktualnie czytasz: Elektrownia atomowa w Choczewie. To miejsce już nigdy nie będzie takie jak dziś
Źródło: tvn24.pl

- Tak, ludzie najbardziej kabli się boją - powtarza Wiesław Gębka. - To wszystko będzie szło tutaj, za oknem. Jak człowiek spojrzy w górę, to same kable będzie widział - wójt spogląda w niebo, które z szarości przechodzi właśnie w błękit, jakby ktoś przetarł je szmatą. Przeklina i dodaje: - Walczymy, żeby puszczali te kable pod ziemią, a oni chcą je puszczać nad naszymi głowami.

"Oni" to, oprócz PEJ-a, Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA, też spółka skarbu państwa.

Nowe wspaniałe Choczewo

Zanim tu przyjechałem, słyszałem, że wójt uchodzi za zwolennika atomu w Choczewie. Jeszcze w lipcu na łamach "Dziennika Bałtyckiego" stwierdził, że "budowa samej elektrowni nie stanowi większego problemu". A tu niespodzianka - już na początku rozmowy Wiesław Gębka daleki jest od entuzjazmu. W lipcowym artykule mówił też, że z mieszkańcami "się nie rozmawia, tylko informuje". To się ponoć zmieniło w ostatnich tygodniach. Gminę odwiedzili przedstawiciele rządu, partii rządzącej, trwają rozmowy z przedstawicielami spółki PEJ.

Jednak rozmowy te nie dotyczą kwestii zasadniczej - czy elektrownia atomowa powstanie, czy nie. Ta decyzja zapadnie w Warszawie. Z wójtem rozmawia się o tym, którędy będą szły kable i ile lasu zostanie wycięte.

- No i jakoś musimy tę budowę elektrowni atomowej przeżyć. Oni mówią, że będzie to trwało dziesięć lat, ale ja wiem, że nasz słowiański optymizm jest genialny, jesteśmy we wszystkim najlepsi na świecie - ironia z ust Wiesława Gębki płynie już szerokim strumieniem. - Prawda jest taka, że będziemy ją budowali lat 15 albo i 20. I my, mieszkańcy, będziemy musieli to przetrwać.

W gminie Choczewo już nic nie będzie takie samo. W obliczu zmian wójt, jak twierdzi, chce zabezpieczyć interes mieszkańców: - Ludzie zainwestowali w domki i co oni teraz mają zrobić… Chcielibyśmy uporządkować sprawę noclegów. I tu jest problem, ale zaczęli w końcu z nami rozmawiać.

Wiesławowi Gębce chodzi o to, kto będzie przyjmował robotników. Wójt wylicza: podczas budowy ma się ich w Choczewie pojawić nawet od 8 do 12 tysięcy. Dzisiaj gmina liczy niecałe 5,5 tys. mieszkańców, którzy niebawem, gdy ruszy budowa, na swoim terenie będą w mniejszości. W fazie eksploatacji zaś "przy atomie" ma pracować na stałe około ośmiuset osób - informuje samorządowiec. Dodajmy do tego ich rodziny. Poza tym każde stanowisko pracy w samej elektrowni ma wygenerować dodatkowych pięć miejsc pracy w jej gospodarczym i biznesowym otoczeniu. Rzecz jasna, pracę znajdą mieszkańcy, ale nie tylko, z pewnością sprowadzi się tu mnóstwo rodzin. Ci, którzy chcą atomu, podkreślają, że Choczewo z niewielkiej wsi zamieni się w zamożne miasteczko.

Ale to daleka perspektywa, sięgająca dekady, albo i dwóch. A co tu i teraz? Wójt przekonuje, że zabiega, by mieszkańcy już od samego początku mogli dobrać się do tego tortu, który wyłania się na horyzoncie w postaci trzech reaktorów. Choczewianie mieliby skorzystać, przyjmując pracowników budowlanych w swoich turystycznych jak dotąd kwaterach. Wszak w perspektywie nadchodzących kilkunastu lat w otoczeniu TIR-ów, buldożerów, spychaczy i betoniarek na wpływy z turystyki raczej nie ma co liczyć.

Wójt Choczewa Wiesław Gębka
Wójt Choczewa Wiesław Gębka
Źródło: Maciej Moskwa

Rozmawiam z Wiesławem Gębką, popijając kawę, i z minuty na minutę spod kabli wyłania się jednak nowe wspaniałe Choczewo. Zmienia się przyszły krajobraz, jest coraz mniej zdewastowany i księżycowy, i coraz bardziej, można rzec - świetlany. Bo nie wszystko jest takie złe, jeśli chodzi o "atomówkę". Na przykład drogi i kolej.

- W TIR-ach i wagonach będą przybywały materiały budowlane, ale przecież nie tylko - mówi włodarz "naturalnie pięknej" gminy. - Turyści również. Budowa będzie w Słajszewie, ale 5 km obok już nie będzie jej widać ani słychać. Poza tym kiedyś przecież się skończy.

- Tylko czy turyści będą chcieli wypoczywać w sąsiedztwie elektrowni atomowej? - powątpiewam.

- Będą chcieli - wójt nie ma wątpliwości.

Wspomina, że odwiedził już 13 elektrowni atomowych w całej Europie (takie wycieczki dla mieszkańców Choczewa finansował PEJ). - Wszędzie, gdzie byłem, obecność elektrowni atomowej nie miała większego wpływu na turystykę. Co innego podczas budowy, to oczywiste. Ale potem turystyka jeszcze mocniej się rozwija, bo jest kasa na infrastrukturę - przekonuje Gębka.

I precyzuje, o jaką infrastrukturę mu chodzi - drogi, koleje, molo.

- Molo będzie miało 1100 metrów długości, takiego mola w całej Polsce nie ma. A w Szwecji to nawet lodowisko mają w takiej małej gminie, gdzie stoi elektrownia atomowa - słyszę od wójta. - W tych miejscowościach, gdzie stoją "atomówki", są zarąbiste kempingi, motele…

- Ale, panie wójcie, nie wierzę - decyduję się zaprotestować. - Dzisiaj wychodzę z namiotu i widzę morze i las. Za kilkanaście lat wyjdę z namiotu i zobaczę morze, las, w części wycięty, betonową wyspę i reaktor. I chce mi wójt powiedzieć, że to takie fajne?

- Nie no, aż tak źle to nie będzie. To nie tak, że z każdego miejsca gminy będą te reaktory widoczne - odpowiada Gębka.

Aktualnie czytasz: Elektrownia atomowa w Choczewie. To miejsce już nigdy nie będzie takie jak dziś
Źródło: tvn24.pl

Za i przeciw. Jednocześnie

Wójt wierzy, że teraz, po tylu latach gadania, inwestycja w końcu ruszy. Cieszy się, że za budowę wezmą się Amerykanie: - To daje gwarancje, że ze względów politycznych nikt tego nie powstrzyma. Amerykanów lubią wszyscy, każda opcja - mówi.

Bo największym koszmarem dla miejscowych jest scenariusz żarnowiecki, czyli powtórka z historii, gdy w latach osiemdziesiątych rozpoczęto budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu: przyjadą, wytną las, wyleją beton i zostawią. 
Wiesław Gębka, wójt gminy Choczewo

- To jak, wójcie, jest pan za tą elektrownią czy przeciw? - pytam, bo czuję, że wójt chce sprawiać wrażenie kogoś, kto nie opowiada się jednoznacznie po żadnej ze stron.

- Ja jestem wójtem. Jestem urzędnikiem. Muszę akceptować przeciwników elektrowni, ale także zwolenników, którzy w gminie są w większości.

Zdaniem wójta większość jest za, choć przeciwnicy przynieśli mu ostatnio petycję przeciwko budowie "atomówki", podpisaną przez 1200 osób. To dużo, zważywszy, że cała gmina ma 5,5 tys. mieszkańców. Gębka zaznacza jednak, że wśród podpisanych pod petycją były także osoby, które "nie są związane" z gminą, albo "te, które tu tylko zainwestowały". Rzeczywiście, petycję mógł podpisać każdy, niezależnie od tego, gdzie mieszka.

- To jeszcze raz: wójt jest za czy przeciw? - pytam znów.

Odpowiada wymijająco. Wspomina, że przed laty sam się tu sprowadził, żeby mieć wokół piękny krajobraz, a tak pięknie to już nie będzie. Więc nie jest zachwycony. Ale przeciwny też nie jest.

- Jest pan za czy przeciw? - jestem nieugięty.

- Wójt jest od tego, by zabezpieczyć interesy mieszkańców, zarówno zwolenników, jak i przeciwników elektrowni - odpowiada Wiesław Gębka.

Przywołuje różne badania, między innymi wykonane przez PBS w grudniu 2017 roku, z których wynika, że od 54 procent do 73 procent mieszkańców gminy jest za elektrownią.

Najnowsze badanie - zrealizowane w 2022 roku przez Pracownię Badań Społecznych, na zlecenie PEJ sp. z o.o., wskazuje, że (jak informuje zleceniodawca badania): "75 proc. mieszkańców gmin Choczewo, Gniewino i Krokowa popiera budowę elektrowni jądrowej w swoim sąsiedztwie (...). To wzrost o 12 punktów procentowych względem badania poparcia lokalnej społeczności dla budowy elektrowni jądrowej na Pomorzu, które przeprowadzono rok wcześniej."

Co teraz będzie? Plajta

Dochodzi południe, jadę do Słajszewa. Ale nie najkrótszą drogą, tylko naokoło, żeby rozejrzeć się po okolicy. Typowy pomorski pejzaż, wiejskie drogi wrośnięte w szpalery lip albo topól, pokryte niemieckim jeszcze kamieniem. Przy nich często opuszczone, okazałe niegdyś domy i całe gospodarstwa. Odpadające elewacje, raczej nigdy polską szpachlą nie naprawiane. Granica z Drugą Rzeczpospolitą przebiegała na rzece Piaśnicy, 25 kilometrów stąd. Tu była Rzesza, i widać to do dzisiaj. Gospodarze tej ziemi zostali wypędzeni stąd w 1945 roku, i choć to Kaszuby, to rdzennego Kaszuby ze świecą szukać.

Nie jest nim Jerzy Jędruch, gospodarz ze Słajszewa - wsi, która zdaje się krzyczeć z plakatów, banerów i naklejek rozklejonych, gdzie się tylko da: NIE DLA ATOMU. Tych banerów nie brakuje w Słajszewie, ale już w innych wsiach, bardziej oddalonych od przyszłej elektrowni, w zasadzie ich nie ma. Tak jakby sąsiedzi raczej się ze słajszewianami w ich proteście nie solidaryzowali.

Jerzy Jędruch, oprócz gospodarstwa rolnego, ma stadninę - 120 koni wierzchowych ("O tam, na łąkach se latają teraz".) i gospodarstwo agroturystyczne, którego atrakcją jest stadnina właśnie. Jego rodzice przyjechali tu w 1959 roku, w 1970 kupili to gospodarstwo, gdzie teraz na czystym, zadbanym podwórzu zaparkowałem samochód.

- Interes się kręci, ludzie przyjeżdżają, są zadowoleni, bo to u nas perełka jest, drugie takie miejsce w Polsce ciężko znaleźć. Dlaczego? Krajobraz piękny, plaża też, piasek jak mąka, cisza i spokój nad samym morzem. Ludzi nie ma, niektóre panie nago się opalają - Jerzy Jędruch wygląda na zadowolonego z tego, co ma i jak mu się wiedzie.

Dla niego budowa elektrowni oznacza koniec agroturystyki, którą prowadzi od 20 już lat.

- Przyjechałby pan do mnie, jakby tu była budowa?

- Nie - odpowiadam szczerze i patrzę na jedyną polną drogę wiodącą dziś przez łąki do lasu i plaży, dokładnie do miejsca, gdzie mają stanąć reaktory.

Pan Jerzy swoje gospodarstwo przebranżowił w połowie na agroturystykę. Syna posłał do szkoły rolniczej.

- Co będzie? No właśnie nie wiem, co ze mną będzie. Ja zainwestowałem, ja to rozkręciłem, nadszedł moment, w którym powinienem zacząć mieć poważne dochody. A co teraz? Zwijać to mam? Plajta będzie!

- Po co niszczyć takie tereny? - Jędruch spogląda w stronę morza i lasu, nad którym jeszcze nie wznoszą się bloki jądrowe. - Niech budują tam, gdzie już przemysł jest, a oni się uparli, że tutaj, bo tu Bałtyk jest, koniecznie potrzebny do chłodzenia reaktorów. A teraz mówili w telewizji, że jeszcze dwie inne elektrownie atomowe będą budować w głębi Polski. A gdzie tam Bałtyk jest, ja się pytam. To co, już można budować bez Bałtyku? E, to wszystko pic na wodę, fotomontaż jest.

Pan Jerzy jest tak bardzo na nie, że nie muszę nawet zadawać pytań, peroruje dalej: - Że ludzie się cieszą, że praca w gminie będzie? A po co tu praca, jak robić nie ma kto? Pracy tu jest od cholery, nawet Ukraińca nie mogę znaleźć żadnego. My tu biedni nie jesteśmy. Ludzie do nas przyjeżdżają wypoczywać i pieniądze nam zostawiają. Nie pracują tylko nieroby, co siedzą pod gminą i do wójta po zasiłek przychodzą. Bo wójt będzie miał teraz więcej, to i im więcej da - takie to jest myślenie.

- Wójt mówi, ze kwatery turystyczne będzie teraz można wykorzystywać dla pracowników, którzy przyjadą elektrownię budować - wtrącam.

- Ja już miałem takich, co tu w okolicy wiatraki budowali - ten temat wzbudza u Jerzego Jędrucha sporo emocji, zaczyna mówić jeszcze szybciej. - Stawkę dostałem minimalną, to chyba było 20 złotych za dobę za osobę. I same kłopoty, siedziałem jak na bombie, dawali w gaz codziennie, a jak popili, to się bili, policja przyjeżdżała. Siedzieli u mnie siedem miesięcy i wszystkie pokoje, które zajmowali, były do remontu. To nie jest klient dla mnie. Dla mnie wczasowicz z rodziną to jest klient.

Pan Jędruch nie wierzy, że ta elektrownia powstanie.

- Zmieni się technologia i co? Zdewastują i zostawią betony jak w Żarnowcu. Niech pan spojrzy na telefon komórkowy sprzed 20 lat, jak wyglądał, i jak wygląda dzisiaj. To wszystko tak szybko idzie do przodu. Kto dzisiaj wie, skąd będziemy brali prąd za 20 lat?
Jerzy Jędruch, mieszkaniec Słajszewa

Gospodarz prowadzi do pokoju przeznaczonego dla gości, z okna patrzymy na łąki i las. - Niekiedy widać stąd morze i przepływające statki. A tutaj, o tu na lewo, wszystko będzie wycięte, a tam będą reaktory - Jerzy Jędruch błądzi palcem po widnokręgu, wychylając się przez okno.

"Przekupstwo" albo wsparcie

Ciągle jestem w Słajszewie, jakieś pół godziny po rozmowie z panem Jerzym. Stoję pod tablicą z napisem informującym o remoncie drogi, który sfinansowała spółka Polskie Elektrownie Jądrowe.

- Dobrze wam, inne wsie nie mogą liczyć na takie wsparcie od rządowych spółek... - zagaduję przechodzącą kobietę.

- Tak pan myśli? Że to dobrze? Powiem panu, że od wielu lat w całej okolicy fundują - a to plac zabaw, a to świetlicę wiejską. U nas drogę wyremontowali. Ja to nazywam przekupstwem. Taki sołtys na przykład, jak dostanie świetlicę, z której korzysta, to jak potem ma źle mówić o atomie? U nas wieś jest podzielona. Strażacy z OSP i ich rodziny są za atomem, bo dostali od tej spółki quady i wozy bojowe. A reszta wsi jest przeciw. To jest przekupywanie ludzi, i tyle.

Sprawdzam: w 2015 roku inwestor budowy elektrowni atomowej spółka PGE EJ1 przystąpiła do realizacji Programu Wsparcia Rozwoju Gmin Lokalizacyjnych - czyli trzech gmin: Choczewo, Gniewino i Krokowa oraz dwóch powiatów: puckiego i wejherowskiego. Mieszkańcy gminy Choczewo otrzymali wsparcie w wysokości ponad 4 milionów złotych (cały program kosztował ponad 15 milionów złotych) - pieniądze były przeznaczane na różne cele, od wsparcia kół gospodyń wiejskich po remonty budynków. W samym Słajszewie w ramach programu sfinansowano budowę strażnicy OSP za pół miliona złotych, zakupiono sprzęt ratowniczy dla strażaków za 26 500 zł, quada - za 10 000 zł oraz wyremontowano drogę na plażę za 30 000 zł.

Na tablicy informującej o dobroczynności spółki PGE EJ1 ktoś nasprajował: ATOM NIE! Właśnie z rykiem silnika przejeżdża tędy młody człowiek na quadzie.

Słajszewo
Słajszewo
Źródło: Maciej Moskwa

Człowiek i sosna

W Choczewie na głównej ulicy, która nosi nazwę Pierwszych Osadników (zapewne chodzi o tych powojennych, choć nazwa niespodziewanie zyskuje na aktualności), rozmawiam z dwojgiem młodych ludzi, którzy pragną pozostać anonimowi.

Ona: - Większość jest ze elektrownią. Mówi się, że tu pracy nie brakuje, bo jest w turystyce. Ale nie wszyscy chcą pracować przy wymianie pościeli. Niektórzy mają większe aspiracje. Muszą dojeżdżać do Wejherowa, a czasem do Trójmiasta…

On: - …do którego nie ma dzisiaj dojazdu, a dzięki elektrowni będzie i droga, i kolej. Wszyscy młodzi już stąd wyjechali. Dlaczego? No właśnie ze względu na te dojazdy, brak wygodnego połączenia z Trójmiastem. Tu nie ma ludzi młodych, ja sam zostałem. Do kina jeździmy do Wejherowa albo Trójmiasta, na basen, siłownię do Gniewina, nie ma nawet wieczorem gdzie na piwo wyjść, nie mówiąc o ośrodku zdrowia z prawdziwego zdarzenia czy o nowoczesnym domu kultury. Jeździłem na studia zaoczne do Gdyni, nie miałem samochodu - cztery godziny dojazd i kolejne cztery powrót. Elektrownia atomowa to wszystko zmieni, na to liczymy. Po wybudowaniu będzie odprowadzała do gminy kilkaset milionów, gdzie dziś budżet gminy to jest trzydzieści kilka milionów. Ja wiem, że sprowadzili się tu ludzie szukający spokoju na łonie natury. Nawet ich rozumiem, że protestują. Ale czy to oznacza, że ich interes ma przeważać nad naszym, którzy tu mieszkamy od urodzenia?

Sprawdzam: tegoroczny budżet gminy Choczewo to ok. 40 milionów złotych, z czego dochody własne to ok. 13,5 mln zł, reszta to środki pozyskiwane na konkretne cele. Nikt nie jest w stanie określić, jak wysokie będą te kwoty po wybudowaniu elektrowni.

- Nie mam wątpliwości, że będziemy najbogatszą gminą w Polsce - stwierdza z przekonaniem wójt Wiesław Gębka. - Prześcigniemy Kleszczów.

Gmina Kleszczów od lat zajmuje pierwsze miejsce w rankingach najbogatszych gmin w Polsce. Jej budżet na 2022 rok wynosi prawie 190 milionów złotych. Na terenie gminy zlokalizowana jest największa w Polsce Elektrownia Bełchatów.

Godzina 18, cały czas poniedziałek 7 listopada. Sala audytoryjna Urzędu Gminy w Choczewie wypełniona po brzegi. W pierwszej ławce osoby z transparentem wyrażającym sprzeciw wobec budowy elektrowni atomowej. Ale nie będą mogły zaprotestować pełnym głosem, bo spotkanie dotyczy wariantów drogi dojazdowej do przyszłej elektrowni, a nie tego, czy ktoś tu chce atomu, czy nie. Inżynierowie z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad przedstawiają rysunki przebiegu trasy szybkiego ruchu. Nikt tutaj nie kwestionuje faktu, że "atomówka" będzie. To wydaje się oczywiste i w tej sytuacji transparent jest jakby nie na temat, a sam sprzeciw nie na miejscu. Większość mieszkańców niepokoi się, że samochody do elektrowni będą im jeździły pod oknami.

Spotkanie w Urzędzie Gminy w Choczewie. Przeciwnicy budowy elektrowni atomowej zasiedli w pierwszym rzędzie
Spotkanie w Urzędzie Gminy w Choczewie. Przeciwnicy budowy elektrowni atomowej zasiedli w pierwszym rzędzie
Źródło: Maciej Moskwa

Na sali są ludzie ze Stowarzyszenia Obrony Obszarów Naturalnych Nadmorskich "Bałtyckie SOS". Z początku dość nieufni wobec dziennikarzy (jak mówią, mają złe doświadczenia), po zakończeniu spotkania zapraszają do siebie. Jadę w noc, do Słajszewa. Po kwadransie siadamy w niewielkim salonie domku letniskowego, skromnego i niewielkiego, ale schludnego i przytulnego.

Aktywiści: Będziemy walczyć do końca

Jest ich troje: Aleksandra Aleksandrowicz-Łuc, Agnieszka Olszewska i Henryk Czaja. Mówią, że połączył ich atom. Nie znali się wcześniej, zanim nie wybuchła afera z atomem. Tak mówią - "afera z atomem". Bo dla nich to jest "afera", a nie żadna szansa rozwojowa czy dobrodziejstwo dla gminy.

Aleksandra mieszka w Lęborku, jej mąż tu się wychował, i ma tu pół rodziny, teściowa jest związana z połową tej wsi, a druga połowa z teściem. W 2010 roku kupiła w Słajszewie działkę.

- Wtedy wybuchła afera z "atomówką", więc nic nie budowałam. Myślałam sobie, że jak będzie atom, to ja nie chcę tutaj mieszkać. Potem zostało ogłoszone, że budowa ma być wstrzymana, że nie będzie atomu, to ruszyliśmy z budową. I gruchnęła wieść, że jednak będzie atom…

Aleksandra opowiada, że jej głos nie jest odosobniony, że w podobnej sytuacji jest tu wiele osób.

- W Kopalinie, Lubiatowie, Stilo ludzie żyli w zawieszeniu, bo nie wiedzieli, co będzie - tak jak ja. Ci ludzie czują się dzisiaj oszukani i nie odpuszczą tym, którzy wiedzieli, że będzie tu elektrownia i sprzedawali im działki. 
Aleksandra Aleksandrowicz-Łuc

Nie po to wybrali to miejsce na swoją przyszłość, by teraz im ktoś to zrujnował. Ludzie dopiero się budzą, do naszego stowarzyszenia zgłasza się coraz więcej osób. Są załamani, ale wychodzą z marazmu, dotychczas mówili, że wszystko przepadło, bo i tak już ktoś o tym zdecydował i nic się nie da zrobić. Teraz jednak zaczynają wierzyć, że nie wszystko stracone.

Agnieszka: - Ja jestem taka umowna "warszawka". Pochodzę z Wielkopolski, tutaj przyjechałam z Berlina. Działkę kupiłam w listopadzie 2020 roku. Po roku, w grudniu, w internecie zobaczyłam informację, że chcą tu wybudować elektrownię, a my rok wcześniej kupiliśmy działkę... Jak się dowiedziałam, to mało z krzesła nie spadłam i się prawie poryczałam, bo chcieliśmy tu stworzyć cudowne ekologiczne miejsce, przeprowadzić się, zamieszkać. I od tego momentu stałam się aktywistką, i wszyscy, jak tu siedzimy, staliśmy się aktywistami.

Henryk jest tutejszym Kaszubą, jego rodzina mieszka tu od czasów przedrozbiorowych. Urodził się w 1948 roku i w latach osiemdziesiątych podjął decyzję, że dość już pracy w PGR-ze, że idzie na swoje. Dziś ma 200 hektarów pól uprawnych.

- Będę miał problemy, żeby sprzedać moje produkty rolne - mówi.

Tłumaczy, że na giełdzie kupujący zapyta, skąd marchew, buraki, rzepak. Będzie musiał mu powiedzieć, że spod płotu elektrowni atomowej. Zdaniem pana Henryka w tej sytuacji cena pójdzie w dół, o ile ktoś będzie chciał to kupić. W obecnych warunkach nawet niewielkie obniżenie ceny będzie oznaczało koniec zyskowności, koniec gospodarstwa. Nie będzie się opłacać. Tymczasem zainwestował pieniądze w ziemię, w maszyny rolne. Co ma teraz zrobić?

Siedzą we troje, każde z innego miejsca się tu wzięło, ale wszyscy się zgadzają i powtarzają to po wielekroć: - Ochrona przyrody, ratowanie tego pięknego zakątka - to jest dla nas najważniejsze, o to nam chodzi, i będziemy o to walczyć do końca.

Dyskusja, której nie ma

Do Choczewa wracam po dwóch tygodniach. Przeciwnicy atomu - stowarzyszenie Bałtyckie SOS - zorganizowali konferencję. Prezentację ma profesor Jacek Piskozub, znany w Polsce oceanolog. Podkreśla, że stoimy na progu rzeczywistej katastrofy klimatycznej, wynikającej z nadmiernej emisji gazów cieplarnianych. Opowiada o zmianach, jakie nastąpią w Bałtyku, jeśli nie powstrzymamy zmian klimatu. Beztlenowe pustynie na dnie, wymieranie gatunków. Więc wiele krajów, w tym Polska, stoi przed wyzwaniem, jakim jest "bezemisyjna energetyka".

- Stąd pomysł, by budować elektrownie atomowe - stwierdza naukowiec.

Czy to oznacza, że jest zwolennikiem atomu w gminie Choczewo? W żadnym razie. Wskazuje na zagrożenia związane z tą lokalizacją. Na przykład z budową obiektu, który wójt nazywa "molem", a w rzeczywistości ma być wychodzącym w morze pirsem, konstrukcji stalowej, długim na ponad kilometr, szerokim na kilkadziesiąt metrów. Zapewne nie będzie służył do romantycznych spacerów, nawet jeśli kiedyś zostanie dopuszczony do użytku dla zwykłych śmiertelników. Jednak profesora Jacka Piskozuba niepokoi co innego niż przydatność do miłosnych uniesień: - Jeśli będzie wykonany tak, że zakłóci naturalne przemieszczanie się rumowiska, czyli piasku na dnie morza - a istnieje takie ryzyko - to będzie nam ubywać plaży na wschód od pirsu, być może do samego Helu.

Jak twierdzi oceanolog, wystąpią wówczas podtopienia, morze będzie coraz bliżej lasu czy zabudowań, będzie się podczas sztormu coraz głębiej wdzierało w głąb lądu.

Inne zagrożenie związane z budową elektrowni atomowej: ciepła woda odprowadzana w ogromnej ilości do morza, którą będą schładzane reaktory, podwyższy temperaturę wody w Bałtyku o dwa stopnie - lokalnie, przy linii brzegowej. W tym roku, po wyjątkowo ciepłej jesieni, wody południowego Bałtyku są cieplejsze niż zwykle (średnia z lat 1985 - 2001) o trzy stopnie. Dodajmy do tego dwa kolejne, mamy pięć - i to już jest bardzo dużo.

- W ten sposób stworzymy warunki do rozwoju sinic, nie mam wątpliwości, że to spowoduje ich zakwit, który będzie trwał cały rok - mówi profesor Jacek Piskozub.

Naukowiec o tym już nie wspomina, bo nie musi - wiadomo, że zielona breja spowoduje zamknięcie na stałe kąpielisk i koniec turystyki.

- O jakim odcinku plaży mówimy? - pytam.

- To może być odcinek nawet od Łeby do Władysławowa - odpowiada.

Jacek Piskozub z wykształcenia jest fizykiem jądrowym, pracował w elektrowniach atomowych. Nie zgadza się z twierdzeniem, że są bezawaryjne, całkowicie bezpieczne. Podkreśla, że zawsze będzie istniał "czynnik ludzki", czyli możliwość popełnienia błędu. Zaprzecza twierdzeniu, że poza Czarnobylem i Fukuyamą nie było awarii. Owszem były - mniejsze, ale bardzo niebezpieczne dla ludzi mieszkających w sąsiedztwie - na przykład na wyspie Three Mile Island w USA albo w Windscale w Anglii.

- Moi koledzy, fizycy jądrowi z Warszawy, dziwią się, dlaczego jestem przeciwny budowie elektrowni atomowej w tym miejscu - mówi prof. Piskozub. - Wtedy im odpowiadam, że jeśli naprawdę uważają, że to taki świetny pomysł, to niech ją wybudują pod Warszawą.

Dodaje, że warto byłoby przeanalizować, czy te ogromne pieniądze, które mają zostać wydane na jedną wielką elektrownię atomową, nie lepiej wydać na szereg innych mniejszych, zlokalizowanych w różnych miejscach inwestycji w odnawialne źródła energii. Być może efekt byłby podobny i nastąpiłby szybciej.

Na konferencję nie przyszedł wójt Wiesław Gębka, zdecydowana większość radnych i sołtysów. Nie ma też przedstawicieli PEJ-a. Praktycznie wszyscy tutaj są przeciwnikami atomu w Słajszewie i przeciwnikami atomu w ogóle. Z jednym wyjątkiem.

- Jesteśmy organizacją, która zajmuje się ochroną przyrody, bioróżnorodności i zrzesza przyrodników, ekologów, którzy są za atomem - mówi Adam Błażowski, który reprezentuje fundację FOTA4Climate, do Choczewa przyjechał spod Wrocławia. - Bardzo podobał mi się wykład profesora Jacka Piskozuba, który podkreślił, że jeśli nie zrezygnujemy z paliw kopalnych, to Bałtyk już nie będzie taki jak teraz. Powinniśmy w Polsce wybudować elektrownię atomową, bez różnicy, czy to będzie tutaj, czy w Żarnowcu, czy w Bełchatowie, czy w Pątnowie - tłumaczy aktywista.

- Powinniśmy mieć w Polsce atom, bo w przeciwnym razie dalej będziemy spalać węgiel i gaz. Ludzie, którzy będą z tego powodu umierać na raka, nie będą mieli głosu. Tak jak przyroda, która umiera z tego powodu, też nie ma głosu. 
Adam Błażowski, fundacja FOTA4Climate

- Ale rozumiem mieszkańców, którzy są przeciwko budowie elektrowni atomowej w tym miejscu. Dlatego ważne jest, żeby prowadzić na ten temat uczciwą debatę, w oparciu o opinie eksperckie i o fakty. Nie wolno straszyć ludzi nieprawdziwymi informacjami, bo to nie pomaga. Wiele razy organizowaliśmy debaty, jednak przeciwnicy atomu nie przychodzą na takie spotkania.

"Karmią ludzi propagandą"

Wracam do Trójmiasta, towarzyszy mi - aż nie do wiary! - Rodzina Atomickich. W radiu lecą właśnie spoty promujące energię atomową, która ma być całkowicie bezpieczna (prędzej meteoryt spadnie na głowę niż dojdzie do awarii), bezemisyjna, absolutnie przyjazna środowisku, tania i szybko się ją buduje (kilka lat). Atomiccy to małżeństwo z dwójką dzieci, w roli głównej w spocie występuje chłopiec w wieku szkolnym, który chce zostać naukowcem i z klocków buduje reaktory. Kampania medialna spółki PEJ promująca energetykę atomową trwa w najlepsze - w radiu, telewizji i internecie.

- Państwo Atomiccy z pewnością nie mieszkają w Słajszewie - gorzko śmieją się ci, którzy reaktory mają mieć pod oknami. - Karmią ludzi propagandą i oszukują - dodają.

- Trudno dyskutować z kimś, kto uważa, że elektrownie atomowe nie są potrzebne, że nie powinno ich być w ogóle - wzdycha Adam Błażowski.

***

W tej chwili - z formalnego punktu widzenia - rozpatrywane są dwie lokalizacje elektrowni atomowej na Pomorzu: jedna w Słajszewie, druga nad Jeziorem Żarnowieckim - w miejscu, w którym w latach osiemdziesiątych rozpoczęto budowę "atomówki" i nigdy jej nie zakończono (ok. 20 kilometrów od Słajszewa, w głębi lądu). Na wiosnę przyszłego roku planowane są konsultacje społeczne na potrzeby tak zwanej procedury środowiskowej (sporządzenie Raportu Środowiskowego), która ma ostatecznie rozstrzygnąć, jaka lokalizacja zostanie wybrana.

Czytaj także: