Z roku na rok ubywa studentów i absolwentów kierunków nauczycielskich, a selekcja do zawodu coraz częściej jest negatywna. Jaka przyszłość czeka dzieci i szkoły, gdy na uniwersytecie w mieście wojewódzkim do nauczania fizyki szykują się dwie osoby?
Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego w placówkach oświatowych brakuje, według różnych szacunków, od 13 do nawet ponad 20 tysięcy nauczycieli.
W resorcie edukacji, kierowanym przez ministra Przemysława Czarnka, widzą te braki tak: "W Polsce pracuje 700 tys. nauczycieli. Przyjrzyjmy się danym. To mniej więcej tak, jakby w szkole zatrudniającej 50 nauczycieli, brakowało jednego. To nie dramat, a normalny ruch kadrowy".
Ale na te same dane można spojrzeć zupełnie inaczej. Załóżmy, że w każdej szkole brakuje jednego nauczyciela. Niech to będzie fizyk czy chemik, który uczy tylko siódme i ósme klasy. Powiedzmy razem około 100 uczniów (zwykle jednak więcej). Szkół podstawowych jest w Polsce około 14 tysięcy. Jeśli każda ma kłopot z jednym takim nauczycielem, to oznacza, że co najmniej 1,4 miliona dzieci w Polsce nie będzie miało po rozpoczęciu roku szkolnego jakiejś ważnej lekcji.
Powiedzmy sobie szczerze - te braki kadrowe nie rozkładają się równomiernie. Tłumaczenia ministra z PiS do złudzenia przypominają tłumaczenia jego poprzedniczek w rządzie PO-PSL, które kilka lat temu wskazywały, że miejsc w przedszkolach wystarczy dla wszystkich dzieci. Liczby jednak nijak miały się do rzeczywistych potrzeb rodziców. Bo co z tego, że wolne miejsca w przedszkolach były w odległych dzielnicach czy pobliskich miejscowościach, skoro nie było ich w pobliżu domu czy miejsca pracy.
Tak więc teraz żadnym pocieszeniem dla rodziców - szczególnie w dużych miastach, gdzie problemy ze skompletowaniem kadry są znaczne - zapewne nie będzie, że statystycznie brakuje tylko jednego nauczyciela na szkołę.
W tvn24.pl - nie wróżąc z fusów, a skupiając się na liczbach - postanowiliśmy sprawdzić, w jakich barwach maluje się edukacyjna przyszłość i zobaczyć, jakie jest obecnie na uczelniach zainteresowanie kierunkami nauczycielskimi.
Czy to zmierzch pedagogiki?
Jakie studia trzeba skończyć, by zostać nauczycielem? Najlepszą odpowiedzią jest umiłowane wśród badaczy - "to zależy".
Ścieżek edukacyjnych pozwalających zostać nauczycielem jest wiele, najpopularniejsze są jednak dwie. Można studiować pedagogikę - takie studia zwykle kończą nauczyciele przedszkolni i wczesnoszkolni (pracujący w klasach 1-3) albo można wybrać specjalizację nauczycielską na jednym z wielu kierunków ogólnych od fizyki po filologię polską.
Zacznijmy od pedagogiki. Przez wiele lat była jednym z najpopularniejszych kierunków studiów w Polsce. Trzeba przy tym oczywiście pamiętać, że studenci pedagogoki mogli wybierać różne specjalności i szykować się do pracy w przyszłości nie tylko jako nauczyciele, ale też wychowawcy w domach dziecka czy specjaliści od resocjalizacji, na przykład w pogotowiach opiekuńczych.
Z raportu o popularności kierunków studiów opublikowanego w 2013 roku przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wynikało, że pedagogikę co roku wybierało średnio 28 tysięcy osób. W latach 2008-2013 pedagogikę w łącznej liczbie studentów wyprzedzały jedynie kierunki: informatyka, zarządzanie, prawo oraz budownictwo.
W 2015 roku pedagogikę można było studiować na aż 176 uczelniach publicznych i niepublicznych w całym kraju. Ale w tym czasie obserwowaliśmy już systematyczny spadek zainteresowania takimi studiami.
Wraz z niżem demograficznym stale zmniejszała się bezwzględna liczba studentów kierunków pedagogicznych z ponad 145 tys. w roku akademickim 2013/2014 do niespełna 90 tys. w roku 2017/2018. Wprost proporcjonalnie ubywało też ich absolwentów.
Na wyspecjalizowanych uczelniach pedagogicznych jeszcze w roku akademickim 2005/2006 kształciło się około 111 tys. osób. W październiku 2019 roku było ich już tylko niespełna 40 tys.
Ważne jest jednak, że malała nie tylko ogólna liczba studentów kierunków pedagogicznych, ale również ich odsetek wśród studentów innych kierunków. W 2015 roku studenci kierunków pedagogicznych stanowili ponad 8 proc. wszystkich, w 2020 roku już ledwie ok. 6 proc.
Pedagogika coraz rzadziej jest też dla kandydatów studiami pierwszego wyboru. Nawet jeśli na początku w systemie widać kilku chętnych na miejsce, to później często okazuje się, że uczelnie przeprowadzają rekrutację uzupełniającą. Bo kandydaci, owszem, aplikują na pedagogikę, ale dla części jest to plan awaryjny.
Na przykład w tym roku na Uniwersytecie Śląskim dodatkową rekrutację uruchomiono na 44 kierunkach, gdzie wolnych było ponad 1900 miejsc - najwięcej, bo aż 200 było właśnie na pedagogice. Wolne miejsca pozostały na kierunku prowadzonym przez Wydział Etnologii i Nauk o Edukacji UŚ w Cieszynie. Ale na UŚ wolne miejsca czekały również na innych kierunkach, gdzie kształcić mogliby się przyszli potencjalni nauczyciele, bo aż 97 indeksów czekało na filologii polskiej, a 84 na geografii.
Spośród dużych publicznych uczelni dodatkowa rekrutacja na pedagogikę (na dziennych bezpłatnych studiach pierwszego stopnia lub pięcioletnich) trwa do połowy września m.in. na UMCS w Lublinie, Uniwersytecie Zielonogórskim, a także na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza - w Poznaniu i filii UAM w Kaliszu.
A to wszystko oznacza, że na studiowanie na kierunkach pedagogicznych szansę mają również ci, którzy oblali maturę i 23 sierpnia podejdą do egzaminu poprawkowego.
Gdy w świat rusza ledwie sześciu matematyków
Właśnie - wolne miejsca. Jest ich wciąż wiele w różnych zakątkach Polski, również na kierunkach takich jak chemia, fizyka czy biologia. Kierunkach, gdzie również mogą kształcić się nauczyciele. Jak wielu? GUS takich danych nie zbiera, okazuje się, że nie analizuje ich też każda uczelnia. Np. Uniwersytet Łódzki kształci nauczycieli na wydziałach: filologicznym, matematyki i informatyki, biologii i ochrony środowiska oraz chemii. Ale ilu? Tego uczelnia nie liczy.
Wiem to, bo w lipcu zapytałam popularne uniwersytety m.in. o liczbę studentów na ścieżkach i specjalizacjach nauczycielskich. Dane, które udało mi się zdobyć, nie napawają optymizmem.
Na przykład na Uniwersytecie Opolskim studia nauczycielskie odbywało w minionym roku odpowiednio: na biologii - 9 osób, historii oraz wiedzy o społeczeństwie - 7 osób, oraz matematyce - 10 osób. W tym czasie na tej uczelni na kierunkach pedagogicznych studiowało stacjonarnie 531 osób i 355 niestacjonarnie.
Maciej Kochański, rzecznik uczelni, pytany, czy w ostatnich 10 latach zaobserwowano u nich spadek zainteresowania studiami pedagogicznymi i specjalizacjami nauczycielskimi, odpowiedział: "W ostatnich 10 latach obserwuje się ogólny spadek liczby studentów. Mają na to wpływ przede wszystkim czynniki demograficzne. Ma to swoje odzwierciedlenie również w statystykach dotyczących kierunków pedagogicznych. Średnio około 30 proc. mniej studentów studiuje na kierunkach pedagogicznych z uprawnieniami nauczycielskimi i bez uprawnień nauczycielskich w porównaniu do roku 2012".
Tymczasem 17 sierpnia na stronie opolskiego kuratorium oświaty dostępnych było ponad 550 ofert pracy dla nauczycieli. Ponad sto spośród nich to propozycje pracy w Opolu.
Z kolei na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza prowadzone są obecnie dwa kierunki nauczycielskie. To nauczanie biologii i przyrody na wydziale biologii, gdzie kształci się dziś 27 osób, oraz nauczanie matematyki i informatyki na wydziale o tej samej nazwie - 150 osób. W Wielkopolsce ofert pracy dla nauczycieli jest obecnie około 1500. Praca od ręki znalazłaby się dla wszystkich biologów i większości matematyków kształcących się właśnie na UAM.
Na Uniwersytecie Zielonogórskim na nauczycieli biologii na studiach dziennych kształcą się obecnie cztery osoby, fizyki - dwie, matematyki - sześć, historii - 10, filologii polskiej - 11, germańskiej - 23, angielskiej - 50. Najwięcej jest przyszłych nauczycieli wychowania fizycznego - aż 123.
W tym semestrze uczelnia wypuściła w świat sześciu potencjalnych matematyków, dwóch germanistów oraz dziewięciu anglistów. A ile jest ofert nauczycielskiej pracy w Lubuskiem? Blisko 600.
Dr Katarzyna Uczkiewicz z Uniwersytetu Wrocławskiego informuje z kolei, że liczba studentów, którzy rozpoczęli kształcenie do zawodu nauczyciela w latach 2014-2022, jest podobna "z lekką tendencją malejącą". W rok akademickim 2021/22 takie kształcenie rozpoczęło na UWr 216 studentów.
Dr Uczkiewicz: - Od kilku lat najmniej mamy przyszłych nauczycieli fizyki, najwięcej przyszłych polonistów, germanistów i anglistów.
Duże miasto, duży problem
Na Mazowszu tylko 17 sierpnia opublikowano 290 nowych ofert pracy dla nauczycieli - blisko 140 z nich to praca w stolicy. Ale, podkreślmy, to tylko nowe ogłoszenia z jednego dnia. Bo łącznie na Mazowszu jest 3,6 tysiąca ofert pracy dla pedagogów.
Tymczasem w roku akademickim 2021/2022 specjalność przygotowującą do zawodu nauczyciela na Uniwersytecie Warszawskim wybrało nieco ponad 300 osób. Najwięcej z kierunków filologicznych, najmniej z nauk ścisłych.
Na Wydziale Fizyki UW studiowało łącznie 895 osób, z czego kierunek "nauczanie fizyki" wybrało 21 osób na 290 zrekrutowanych na studia pierwszego stopnia.
W roku akademickim 2021/2022 z programu fakultatywnego przygotowującego do zawodu nauczyciela biologii skorzystało 28 osób. Zgodnie z planem siedem osób w roku akademickim 2022/2023 uzyska uprawnienia nauczycielskie wraz z dyplomem ukończenia studiów. Pozostałe osoby jeszcze będą kontynuować realizację przedmiotów z bloku pedagogicznego w następnych latach.
Na wydziale polonistyki w roku akademickim 2021/2022 studiowały łącznie 1942 osoby, w tym 931 na filologii polskiej (dziennie i zaocznie). Specjalizację nauczycielską na filologii polskiej wybrało 48 osób na studiach pierwszego stopnia i 33 osoby na studiach drugiego stopnia. W poprzednich latach liczba osób wybierających specjalizację nauczycielską była podobna.
Ciekawie prezentuje się na UW przyszłość potencjalnych nauczycieli historii. Dr Anna Modzelewska, rzeczniczka uczelni, informuje: "Specjalizację nauczycielską w roku 2021/2022 rozpoczęły 32 osoby. W porównaniu do pierwszego dziesięciolecia XXI wieku w ostatnich latach zaobserwowano spadek zainteresowania specjalizacją nauczycielską - średnio było to około 10-12 osób zainteresowanych na rok. Ta tendencja zmieniła się jednak w ostatnich dwóch latach, kiedy na specjalizację zgłosiło się dwa lata temu 20 osób, a w ostatnim roku 32 osoby".
Czyżby to efekt wzmożonego promowania nauczania historii przez rząd PIS? Po reformie liczba godzin tego przedmiotu w szkołach wszystkich typów wzrosła, a od 1 września w szkołach ponadpodstawowych młodzież będzie uczyć się również historii i teraźniejszości. Pracy dla historyków nie brakuje.
Popularna, ale po dyplomie
Warto w tym miejscu zauważyć, że jest taki wycinek akademickiego świata, gdzie kierunki pedagogiczne są wciąż w modzie. To tzw. podyplomówki.
W roku akademickim 2018/2019 kierunki pedagogiczne cieszyły się największą popularnością wśród słuchaczy studiów podyplomowych - taką ścieżkę kształcenia wybrało wówczas 73,7 tys. słuchaczy, czyli 45,7 proc. wszystkich, którzy decydowali się na naukę podyplomową.
To jednak raczej nie świadczy o tym, że ludzie z innych branż nagle zapragnęli być nauczycielami. Raczej o tym, że nauczyciele już w szkołach pracujący decydowali się, by na podyplomówkach zdobyć uprawniania do nauczania kolejnych przedmiotów.
Możemy przyjąć, że rok 2018/2019, pierwszy po reformie edukacji Anny Zalewskiej likwidującej gimnazja, był szczególny. Wielu nauczycieli miało problem z zebraniem w jednej szkole godzin do pełnego etatu, bo okazało się na przykład, że fizyk w wiejskiej szkole, z jedną klasą na poziomie, może liczyć maksymalnie na cztery godziny pracy tygodniowo.
Przybywało tzw. nauczycieli objazdowych pracujących w kilku placówkach, a część z nich zaczęła zdobywać uprawnienia do nauczania kolejnych przedmiotów, by jeździć jak najmniej.
Popularność pedagogicznych podyplomówek nadal jest wysoka. W roku akademickim 2020/21 wybrało je ponad 25 tys. słuchaczy. Popularniejsze były tylko studia okołomedyczne oraz z zakresu biznesu i administracji.
Wielkie słowa i obietnice, małe pieniądze
W obozie Zjednoczonej Prawicy od lat mówią o potrzebie zmian w kształceniu przyszłych nauczycieli, ale nie przełożyło się to jak dotąd na praktyczne rozwiązania.
Jesienią 2020 roku prof. Aleksander Nalaskowski z UMK, pytany był o rady dla obejmującego wówczas stery w MEiN Przemysława Czarnka i snuł na łamach portalu niezalezna.pl wizje: "można by się nasamprzód zastanowić nad przygotowaniem do zawodu nauczycielskiego, taką formacją nauczyciela i selekcji do zawodu. Nie może być tak, że każdy, kto na drodze studiów zdobył formalne kwalifikacje, jest automatycznie zatrudniony w szkole. Wprowadziłbym egzamin państwowy. Z mojego oglądu wychodzi, że nie więcej jak 30 proc. kończących studia nadaje się do tego fachu".
Nalaskowski chciałby też "uporządkowania handlu dyplomami nauczycielskimi", jak nazywa kształcenie nauczycieli na uczelniach niepublicznych.
"Trzeba by wrócić do minimum kadrowego. Do kształcenia magistrów należałoby wymagać zatrudnienia minimum czterech doktorów, czterech doktorów habilitowanych i jednej osoby z tytułem profesorskim w danym zakresie. To, co się teraz dzieje, to gangsterka. Zwłaszcza na tzw. studiach podyplomowych nadających uprawnienia nauczycielskie".
Nalaskowski podkreślał jednak równocześnie: "Rzetelnej selekcji do zawodu powinny towarzyszyć systematyczne podwyżki płac. Na początek 30 proc., a docelowo 130 proc.".
Tymczasem w tym roku nauczyciele otrzymali 4,4 proc. podwyżki. Od września 20-procentowy wzrost pensji zanotują początkujący nauczyciele, ale nawet wtedy ich wynagrodzenie zasadnicze będzie bliskie pensji minimalnej. Pensje pozostałych nauczycieli - ponad 80 proc. kadry szkolnej - pozostaną zamrożone.
Od września wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela początkującego (to nowy stopień awansu, zastąpi połączone stopnie nauczyciela stażysty oraz kontraktowego) ma wynosić 3424 zł brutto. Pensja zasadnicza nauczycieli mianowanych wyniesie 3597 złotych, a dyplomowanych 4224 złote.
Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, mówi tvn24.pl: - Jeśli nie zmienimy naszego stosunku do edukacji i nauczycieli, to w ciągu najbliższych kilku lat naprawdę w szkołach nie będzie miał kto uczyć. Rząd robi wszystko, by zniechęcić młodych ludzi do podejmowania trudu bycia nauczycielami, a społeczeństwo do edukacji publicznej. Ta coraz częściej staje się prywatnym problemem konkretnych rodziców. I ci, których na to stać, próbują ze szkół publicznych uciekać. Cała reszta będzie cierpiała z powodu niedoinwestowania, który będzie owocował zatrudnianiem przypadkowych nauczycieli. Stracą tylko dzieci - podkreśla.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24