Ukrop, tłum turystów, płacz dzieci i zapach potu wymieszanego z piwem. Oraz pożółkły dworzec pamiętający lepsze czasy. Z niekończącą się kolejką do kas. Na dworcu - opustoszałe regały z "książkami na drogę". I on - stary, piętrowy, pokryty barwami, które pasują do siebie w stopniu umiarkowanym. On, czyli pociąg na Hel. W mojej głowie nadal żywe jest wspomnienie pierwszej przejażdżki koleją. Miałem kilkanaście lat, bliżej dziesięciu niż dwudziestu.
Pamiętam też, jak chwilę po dotarciu składu na peron rozpoczęła się bratobójcza walka o miejsce, bo - co zrozumiałe - wygłodniali wrażeń wczasowicze pogardzili dolnym pokładem. Czterdziestominutowa przejażdżka w ścisku bez klimatyzacji, ale za to z widokami. Tam dopatruję się początków swojego mikolstwa.
Ale zacznijmy od słownika. "Mikol" to po prostu "miłośnik kolei". A miłość do kolei to hobby, które może przejawiać się na wiele sposobów. Nie zawsze ci, którzy kochają kolejnictwo, związani są z nim zawodowo. Fotografia, znajomość rozkładów i składów, praca, technikalia, kolekcjonerstwo... Opcji pod dostatkiem.
Konik ten stał się tak popularny, że doczekał się opracowań naukowych. Za jedną z przełomowych książek uchodziła publikacja socjologa Iana Cartera, który mikolom poświęcił monografię "British Railway Enthusiasm", nadając tejże pasji cech obiektu badań naukowych. Pierwsze wydanie - rok 2008.
I chociaż mikole są także nad Wisłą, to dopiero teraz ich hobby przeżywa renesans. Popularność kolei zauważalnie rośnie. PKP chwali się rekordami przewozów, rządzący co rusz ogłaszają nowe kolejowe inwestycje, a na tory wkraczają prywatni przewoźnicy. Z kolei media społecznościowe, internetowe fora i większa otwartość środowiska na mikoli pozwalają na zyskanie szerszego niż dotychczas audytorium i lepszą promocję, nie tylko samych siebie, ale chociażby zlotów fanów czy regionalnych wydarzeń poświęconych kolei.
Zaś z liczbami trudno dyskutować. Te pokazują, że coraz chętniej wsiadamy do pociągów. W roku 2024 koleją podróżowało 407,5 miliona pasażerów. Czy to dużo? Statystyczny Polak wsiadł do pociągu 11 razy. Czyli sporo. Chociaż "za komuny" bywało lepiej (o tym więcej za chwilę).
Dziadek, tramwaj i Lwówek
- Chyba dziecięca fascynacja podsycana faktem, że dziadek pracował jako dyżurny ruchu - mówi Mateusz Zimowski, gdy pytam o początki jego zamiłowania do kolei. Zawodowo z kolejnictwem nie jest związany. Wykształcenie? Socjolog. Pracuje w jednej z warszawskich korporacji.
- Wieść gminna, a raczej rodzinna, niesie, że pewnego dnia rodzice odebrali mnie od dziadków i w drodze powrotnej oświadczyłem stanowczo, że muszę się nauczyć czytać, bo dziadek dał mi książkę, którą koniecznie muszę przeczytać - wspomina.
Publikacją, która tak zafascynowała małego Mateusza, była… instrukcja E-1, zawierająca tłumaczenia sygnałów semaforów i wszelkiej maści kolejowych znaków oraz wskaźników. Mateusz w ślady dziadka jednak nie poszedł.