Dramatyczna historia adoptowanych przez Amerykanów kilkuletnich sióstr spod Szczecina sprawiła, że ministerstwo rodziny odebrało licencję i pieniądze głównemu ośrodkowi zajmującemu się od 27 lat adopcjami za granicę. Dziewczynki miały wychowywać się razem, ale zaraz po przylocie zostały rozdzielone. Jak się później okazało, jedna z nich była brutalnie wykorzystywana seksualnie. Przez kogo - sprawdza to prokuratura. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Urzędnicy bezskutecznie szukali rodziny adopcyjnej dla dwóch sióstr spod Szczecina. W 2015 roku minęły dwa lata od rozpoczęcia procedury szukania dla nich domu. Wówczas dziewczynki miały 3 i 5 lat.
- Dziewczynki pochodziły z trudnej rodziny biologicznej, niewydolnej wychowawczo. Były bardzo zaniedbane, obciążone ryzykiem upośledzenia umysłowego - powiedziała Joanna Kawałko z Ośrodka Adopcyjnego Fundacji "Mam Dom".
Jedyną nadzieją dla sióstr była adopcja zagraniczna. W końcu zgłosiła się po nie rodzina ze Stanów Zjednoczonych. - Rodzina przyjechała do Polski, poznała dzieci, mieszkała z dziewczynkami, psycholog z naszego ośrodka nadzorował, jak się ta więź między dziewczynkami a rodzicami kształtuje i rzeczywiście zauważyliśmy, że nie jest to taka relacja bezproblemowa - oświadczyła Izabela Rutkowska z Krajowego Ośrodka Adopcyjnego TPD. Wyjaśniła, że przyszli rodzice adopcyjni odpowiednio reagowali na problemy z zachowaniem dziewczynek i zależało im na nich. - Polski sąd normalnie tę adopcję orzekł - dodała.
Amerykańską rodzinę sprawdziły służby USA, zgodę na adopcję wydało także ministerstwo pracy.
Po ok. trzech tygodniach - po uprawomocnieniu się wyroku sądu - dziewczynki wyjechały do USA z nowymi rodzicami adopcyjnymi.
Dziecko dla innych rodziców
Już na lotnisku Amerykanie przekazują starszą dziewczynkę drugiej rodzinie. Później tłumaczyli, że nie mogli zapanować nad problemami z zachowaniem dziecka i że jeszcze w Polsce poinformowali o tym amerykańską agencją EAC, która pośredniczyła w adopcji. Mieli wspólnie ustalić, że w USA starsze dziecko trafi do innej rodziny. Nikt jednak nie poinformował polskiej strony o tej umowie.
- Gdyby ta pani powiedziała nam, że ona chce tylko jedno dziecko, a drugiej dziewczynki nie, to my byśmy powiedzieli: dziękujemy pani, nie dostanie pani żadnego - wyjaśniła Barbara Passini, założycielka Krajowego Ośrodka Adopcyjnego TPD.
Amerykański sąd zaakceptował jednak rozdzielenie sióstr. To, do kogo trafiła starsza dziewczynka, wyszło na jaw po roku w dramatycznych okolicznościach.
Dziecko "wymaga operacji chirurgicznych miejsc intymnych"
W sierpniu 2016 roku dziewczynka trafiła do szpitala. Lekarz stwierdził, że "obrażenia, których doznała, wyglądają na wykorzystywanie seksualne z użyciem siły". Stwierdza, że dziecko "wymaga operacji chirurgicznych miejsc intymnych". Rodzice adopcyjni zostali zatrzymani, ale wyszli za kaucją. Na razie nie postawiono im zarzutów.
6-latka zaczęła mówić w obecności psychologa. "Był zły pan i potwór, który ranił moje miejsca intymne i sprawiał, że były czerwone", "zły pan zamykał mnie w klatce" - miała mówić psychologowi.
Dziewczynka nie chciała jednak wskazać swojego oprawcy. Pojawiły się jednak podejrzenia, że mogła być wykorzystywana seksualnie już w Polsce. We wrześniu 2016 roku policja wysłała pismo do polskiej placówki adopcyjnej, która opiekowała się dziewczynką. Dopiero wówczas strona polska dowiedziała się o tym, co się stało i że siostry zostały rozdzielone.
- Z wypowiedzi lekarza wynikało, iż te obrażenia są już zabliźnione i że mają one około kilku lat - powiedziała Joanna Kawałko ze szczecińskiego Ośrodka Adopcyjnego Fundacji "Mam Dom". Jej placówka zgłosiła sprawę do prokuratury. Krajowy Ośrodek Adopcyjny stwierdził wówczas, że nie będzie zawiadamiał prokuratury ponownie. Nie poinformowano także ministerstwa rodziny.
Resort odbiera licencję
Resort o całej sprawie dowiedział się kilka miesięcy później, 8 grudnia 2016 roku od amerykańskiego konsula. W połowie stycznia zdecydowano o ograniczeniu adopcji zagranicznych. Do Krajowego Ośrodka Adopcyjnego ministerstwo straciło zaufanie, odebrało mu licencję. Podobnie postąpiła strona amerykańska, która odebrała licencję amerykańskiej odpowiedniczce, czyli agencji EAC.
- Ośrodek TPD po prostu zawalił swoją pracę - oświadczył Bartosz Marczak, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej. Wyjaśnił, że nie chodzi o uchybienia formalne, ale ośrodkowi "zabrakło najzwyklejszej w świecie ludzkiej przyzwoitości, empatii". Zarzuty odpiera dyrektor ośrodka Izabela Rutkowska, która twierdzi, że zarządzana przez nią organizacja "nie ma sobie nic do zarzucenia".
Założycielka Krajowego Ośrodka Adopcyjnego w rozmowie z TVN24 powiedziała, że sprawa dziewczynki spod Szczecina nie powinna posłużyć do zamknięcia ośrodka, ale do prześledzenia luk w polskich procedurach. Tłumaczy, że pracownicy nie mieli uprawnień do skontrolowania sytuacji sióstr w USA, bo były one już obywatelkami USA i "nie podlegały polskiej jurysdykcji".
"Nie wylać dziecka z kąpielą"
Izabela Rutko mówiła, że ośrodek wielokrotnie zwracał uwagę na to, że nie ma instrumentu prawnego pozwalającego na zbadanie, jak ma się rodzina adopcyjna i dzieci już po dopełnieniu wszystkich procedur.
Rutko powiedziała, że w regulaminie ośrodek domaga się od swoich zagranicznych odpowiedników raportowania o sytuacji dzieci adoptowanych. Rutko wyjaśniła, że jeśli zagraniczny partner nie dostarcza im dokumentów, to po prostu zawiesza z nim współpracę.
Dokumentów ws. dziewczynek ośrodek spodziewał się latem, ale zamiast nich przyszło pismo z policji. Przyszły też raporty postadopcyjny ws. rozdzielonych sióstr, ale dotyczyły okresu sprzed afery. Były pozytywne.
Rutko apeluje, by "nie wylać dziecka z kąpielą" i nie odbierać dzieciom prawa do znalezienia rodzin adopcyjnych poza granicami kraju. Przez 27 lat działalności Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci znalazł nowe domy dla ponad 2 tys. dzieci, których w Polsce nikt nie chciał.
Autor: pk/sk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24