Doktor Paweł Grabowski stworzył wiejskie hospicjum domowe po tym, jak sam przeżył śmierć. Lekarz wielu specjalności, m.in. chirurg, zrezygnował z kariery w Warszawie i przeniósł się na Podlasie. Bez kontraktu z NFZ stworzył zespół, który każdego dnia jeździ od wsi do wsi z pomocą dla umierających. ["Czarno na białym"]
Doktor Paweł Grabowski - kiedyś stomatolog i chirurg, dziś specjalista medycyny paliatywnej. Jeszcze zanim wyruszył na Podlasie, pracował w warszawskich hospicjach. Napisał też kilka sztuk teatralnych, wydał kilka tomików wierszy. Teraz nie pisze, ponieważ - jak tłumaczy - nie potrafi funkcjonować" jako artysta, kiedy trzeba rozmawiać z NFZ, z firmami, z instytucjami".
10 lat temu doktor sam umarł na 45 sekund. Jego serce przestało bić. Po tych wydarzeniach dotarło do niego, jak bardzo ludzkie życie jest kruche. Postanowił więc opiekować się ludźmi w ich ostatnich chwilach życia.
"Gdzieś tutaj"
- Pomyślałem wtedy, żeby rzeczywiście pójść na całość, zaryzykować i otworzyć hospicjum gdzieś tutaj - opowiada.
"Gdzieś tutaj", czyli w Michałowie na Podlasiu. Do najbliższego hospicjum jest stamtąd 40 kilometrów, zaś z wiosek położonych przy granicy białoruskiej - około 70.
Hospicjum proroka Eliasza pomaga w sumie ponad trzydziestu podopiecznym, a utrzymuje się z jednego procenta od podatników oraz darów.
Przez pierwsze lata lekarz pracował tu za darmo, czasem dorabiając jako dentysta. Dopiero od kilku miesięcy NFZ płaci mu za opiekę nad czternastoma pacjentami. Pensja wystarcza doktorowi na skromne życie. Grabowski nie ma rodziny, każdą chwilę poświęca pacjentom.
- W tym jest moja największą radość. W jeżdżeniu do ludzi, którzy ciągle mają plany, nadzieje. Myślę sobie, że jeśli jeszcze można mieć nadzieję, mając przed sobą kilka dni życia, to można mieć ją w każdej sytuacji - podkreśla.
"Nie jesteśmy zakładem pogrzebowym"
Grabowski nie zgadza się ze stwierdzeniem, że odwiedzanie podopiecznych to jazda "od śmierci do śmierci". Jego zespół: drugi lekarz, pielęgniarki, fizjoterapeuci i psycholog każdego dnia pokonują kilkaset kilometrów.
- Nie jesteśmy zakładem pogrzebowym, nie jesteśmy prosektorium. My jesteśmy hospicjum i jeździmy do ludzi żywych. Nawet, jeśli temu człowiekowi zostało kilka dni życia, to w dalszym ciągu jest to życie, które może być wypełnione sensem, planami. Nawet, jeśli są to plany na kilka dni, czy godzin do przodu. I po to też jesteśmy - podkreśla.
Pani Jadwiga była umierająca, dziś chodzi o własnych siłach
Doktor wspomina o 95-letniej pani Jadwidze. Rok temu nie było z nią kontaktu, była "osobą umierającą". Przyjeżdżał do niej co tydzień z pielęgniarką. Przyznał, że pewnego dnia, gdy staruszka sama otworzyła mu drzwi, nie ukrywał zaskoczenia.
- Kiedyś, jak przywitała mnie na własnych nogach, podchodząc do drzwi, rzeczywiście byłem zaskoczony dość mocno - mówi.
- On jest tak bliski... I tak potrafi podejść do człowieka, jakby to on był najbliższą rodziną. On mnie traktuje jak swoją babcię - dodaje ze łzami w oczach 95-letnia pani Jadwiga.
Przyrzekła sobie, że będzie się modlić za lekarza "aż do zgonu".
Niezrealizowany plan: wybudować hospicjum stacjonarne
Doktor już wie, że wizyty domowe to za mało - w okolicy musi stanąć hospicjum stacjonarne. Działka i projekt są, ale brakuje pieniędzy. Potrzebuje 15 mln złotych.
- Jest pomysł, żeby tutaj powstał taki ośrodek hospicyjno-opiekuńczo-edukacyjny, czyli spełniający te wszystkie role, który sobie wymarzyliśmy. A właściwie, których potrzebę zobaczyliśmy, pracując tutaj przez sześć lat - mówi Grabowski.
Do Warszawy jeździ tylko po to, żeby prosić o pieniądze. Potem wraca na Podlasie. Choć na razie przegrywa walkę o unijne fundusze, wierzy że hospicjum tutaj powstanie.
Autor: es//plw / Źródło: tvn24