Jak każdy nocny Marek, przed 9 rano z łóżka nie wychodzi, lubi wieczorne pogawędki przy winie ze starymi znajomymi, nie toleruje nielojalności, a żonę przeprasza na kolanach... Taki według dziennikarzy "Dziennika", którzy przez miesiąc przyglądali się funkcjonowaniu pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, jest Lech Kaczyński.
"Brat tak wcześnie nie wstaje"
- Jestem umówiony z Lechem na 8.15 - pochwaliłem się kiedyś Jarosławowi Kaczyńskiemu. - Ktoś ci źle przekazał. Brat tak wcześnie nie wstaje - odparł. Polityk PiS
Współpracownicy prezydenta doskonale wiedzą, że przed godz. 10 żadnych spotkań głowie państwa umawiać nie można. Około 9.45 prezydent wychodzi z pałacowych apartamentów i zabiera się do pracy. "Prezydent lubi dłużej pospać - przyznaje jeden z polityków PiS. I wspomina swoją rozmowę z bratem Lecha Kaczyńskiego: "- Jestem umówiony z Lechem na 8.15 - pochwaliłem się kiedyś Jarosławowi Kaczyńskiemu. - Ktoś ci źle przekazał. Brat tak wcześnie nie wstaje - odparł".
Zdarza się, że swój dzień prezydent zaczyna od telefonu do brata. - To są krótkie rozmowy. Bywa, że trwają raptem kilka sekund: "Wstałeś? To dobrze, cześć!" - zdradza jeden z pałacowych urzędników.
Frakcje i koterie, podjazdowe wojenki, taktyczne sojusze i intrygi.
To uszy i oczy prezydenta. To ona opowiada mu, jak wygląda otaczający świat. Opowiada, bo prezydent woli słuchać, niż studiować papiery. Oczywiście bzdurą jest twierdzenie, że w ogóle Lech nie czyta dokumentów i gazet. Czyta i to sporo, nawet "Przegląd Sportowy". Były pracownik pałacu o Małgorzacie Bochenek
Wieloletni pracownik Kancelarii Prezydenta tak porównuje sytuację w pałacu za Kaczyńskiego i jego poprzednika: - U Kwaśniewskiego też były wojenki i intrygi, ale to nie wydostawało się na zewnątrz. Odpowiadał za to Marek Ungier, postać z cienia. Cicho i skutecznie trzymał całe towarzystwo za twarz. Dbał, żeby wszyscy grali na lidera, czyli Kwaśniewskiego. Nawet jak z prezydentem działo się źle, nikt nie pisnął słowa. A Kaczyński nie ma swojego Ungiera. Może on nawet nie chce go mieć.
Otoczenie nauczyło się straszyć Lecha Kaczyńskiego
Prezydent lubi tajne kwity i sekretne informacje ze służb. Łatwo uwierzy, że ktoś spiskuje przeciw niemu albo jego rodzinie - pisze "Dziennik", dodając że pałacowe otoczenie nauczyło się to wykorzystywać.
Urzędnik, który odszedł z pałacu, nazywa Małgorzatę Bochenek - prezydenckiego sekretarza stanu - mistrzynią pałacowej rozgrywki. - To uszy i oczy prezydenta. To ona opowiada mu, jak wygląda otaczający świat. Opowiada, bo prezydent woli słuchać, niż studiować papiery. Oczywiście bzdurą jest twierdzenie, że w ogóle Lech nie czyta dokumentów i gazet. Czyta i to sporo, nawet "Przegląd Sportowy".
Według oficer służb specjalnych, prezydent ceni sobie szerokie znajomości Bochenek. - Prezydent lubi tajne i ekskluzywne informacje przeznaczone dla niewielu uszu. Dlatego pani Bochenek blisko trzymała się i nadal się trzyma z generałem Zbigniewem Nowkiem, silnym człowiekiem służb specjalnych, do niedawna szefem wywiadu.
Kolejnym atutem prezydenckiej minister jest jej mąż, wiceprezes TVP. - Dzięki niemu pani minister ma informacje ze świata mediów, które także prezydent kolekcjonuje - mówi gazecie doradca Kaczyńskiego. Jak twierdzi były współpracownik prezydenta, to właśnie Bochenek niejednokrotnie wmawia prezydentowi, że otaczają go spiski: - Taką wiedzę dostarcza głowie państwa. Zdarza się, że wprowadza Kaczyńskiego w stan emocjonalnego rozchwiania.
Minister prezydenta wspomina: Przyszedłem do prezydenta krótko po jego porannej sesji z Bochenkową. Był rozbity. Mówił, że w jednej z gazet będzie atak na jego matkę. Długo trwało uspokajanie go: "Kto ci zaatakuje matkę? Za co?". Oczywiście żadnego ataku nie było.
- To jest szerszy problem - tłumaczy były polityk PiS i oskarża otoczenie Kaczyńskiego o celowe straszenie go. - Robią to, by osiągnąć osobiste wpływy na prezydenta. Wygląda to tak, że sprzedają Lechowi jakąś groźnie brzmiącą historię. Prezydent zaczyna się bać i zaraz podsuwana jest mu metoda wyjścia z wykreowanego kryzysu. To go uspokaja i wzmaga zaufanie do rozmówcy. To niezwykle cyniczne. Ludzie, którzy nie robili takich rzeczy, zostali w wyniku pałacowych intryg odsunięci - mówi.
"Wciągam na maszt swój mały żagielek i znikam"
Kiedy Fotyga przeszła do pałacu z MSZ, Kamiński kilka razy okazał jej ostentacyjnie niesubordynację. Nie brał udziału w organizowanych przez nią naradach ministrów. Kiedy pytano go, dlaczego, odpowiadał: "Jestem ministrem prezydenta, a nie pani Fotygi". Jednak zrozumiał, że Fotyga jest zbyt silna, by się z nią centralnie zderzyć. Przyjął inną taktykę. Dziś mówi: "Kiedy na wody wpływa krążownik, ja wciągam na maszt swój mały żagielek i znikam". Były urzędnik Pałacu Prezydenckiego
Nieustanne wojny podjazdowe, frakcje i sojusze - tak, według "Dziennika", wygląda współpraca między prezydenckimi ministrami. - Zazwyczaj następnymi gośćmi po pani Bochenek są minister Michał Kamiński i szefowa prezydenckiej kancelarii Anna Fotyga. Oboje są w stanie zimnej wojny, co oczywiście rozgrywa się na oczach prezydenta, który nie reaguje. Kiedy Fotyga przeszła do pałacu z MSZ, Kamiński kilka razy okazał jej ostentacyjnie niesubordynację. Nie brał udziału w organizowanych przez nią naradach ministrów. Kiedy pytano go, dlaczego, odpowiadał: "Jestem ministrem prezydenta, a nie pani Fotygi". Jednak zrozumiał, że Fotyga jest zbyt silna, by się z nią centralnie zderzyć. Przyjął inną taktykę. Dziś mówi: "Kiedy na wody wpływa krążownik, ja wciągam na maszt swój mały żagielek i znikam". Przy innych urzędnikach mówi o Fotydze z lekceważeniem, ale wie, że jest niebezpieczna - opowiada jeden z urzędników w pałacu.
"Ja sobie wypraszam!"
- To prawda, że szef potrafi się często wkurzać. Chodzi wtedy po gabinecie i wygraża palcem. Często w takich chwilach używa zwrotu: "Ja sobie wypraszam". Były pracownik Pałacu Prezydenckiego
Jednak jednego prezydent wybaczyc nie potrafi - nielojalności. - Tak jest na przykład z Andrzejem Krawczykiem, odpowiedzialnym kiedyś za prezydencką dyplomację. Powodem jego dymisji były papiery lustracyjne, marnej zresztą jakości, które zostały wyciągnięte w pałacowej rozgrywce. O sprawy lustracyjne prezydent nie ma do Krawczyka pretensji. Pożegnali się w przyjacielski sposób. Jednak potem Krawczyk opowiadał na prawo i lewo pikantne szczegóły pracy z prezydentem. I o to Kaczyński ma prawdziwy żal. Dlatego blokuje Krawczykowi nominację na ambasadora - opowiada jeden z urzędników.
"Leszek to jest dobry człowiek"
Któregoś razu kolumna prezydenckich samochodów wracała z jakiejś imprezy. I na drodze Bydgoszcz - Warszawa Leszek zobaczył koszmarny wypadek. Kazał zatrzymać kawalkadę. Okazało się, że w kraksie ciężko ranna została nastolatka. Prezydent wziął sprawy w swoje ręce. Kazał wieźć ranną do kliniki w Bydgoszczy, osobiście telefonował do ministra zdrowia Zbigniewa Religi i jego zastępcy Bolesława Piechy. Ktoś mu mówił, że w Bydgoszczy nie ma odpowiedniego sprzętu. "To kupcie natychmiast, NFZ zwróci pieniądze!". Bliska znajoma prezydenta
Starzy znajomi Lecha Kaczyńskiego twierdzą, że jest on nieszczęśliwy w butach prezydenta. Dobra znajoma tak mówi o prezydencie: - Leszek to jest dobry człowiek. Nie potrafi opanować tego towarzystwa wokół siebie i jest nieszczęśliwy, bo on nie lubi być prezydentem. Co to znaczy, że jest dobry? Przejmuje się krzywdą zwykłych ludzi. Podam wam przykład. Któregoś razu kolumna prezydenckich samochodów wracała z jakiejś imprezy. I na drodze Bydgoszcz - Warszawa Leszek zobaczył koszmarny wypadek. Kazał zatrzymać kawalkadę. Okazało się, że w kraksie ciężko ranna została nastolatka. Prezydent wziął sprawy w swoje ręce. Kazał wieźć ranną do kliniki w Bydgoszczy, osobiście telefonował do ministra zdrowia Zbigniewa Religi i jego zastępcy Bolesława Piechy. Ktoś mu mówił, że w Bydgoszczy nie ma odpowiedniego sprzętu. "To kupcie natychmiast, NFZ zwróci pieniądze!" - wołał do słuchawki.
"Już idę, babusu!"
Światło w prezydenckim gabinecie pali się do późna w nocy. Wieczorem wytchnienia szuka w pogwarkach ze swoim dobrym przyjacielem ministrem Maciejem Łopińskim - pisze gazeta. - Prezydent jest nocnym Markiem. Pracuje do późna. Kiedy jest zmęczony, lubi się spotykać się z Maciejem Łopińskim - szefem swojego gabinetu. Ten jest przeciwieństwem Kamińskiego. Nie ma żadnych pomysłów i pomysłów nie lubi. Jest urzędnikiem, który osiąga stan błogości, gdy nic się nie dzieje. Każdy nowy pomysł to nowe kłopoty. Jest za to jednym z najstarszych przyjaciół Lecha, jeszcze z konspiracji. Łopiński daje prezydentowi wytchnienie.
Wieczorne pogawędki przerywa często dopiero Maria Kaczyńska. - Gdy robi się bardzo późno, na dół schodzi małżonka prezydenta. Pani Maria dba bardzo o Lecha: "No i co się dzieje? Jak schodzi prezydentowa, to nie ma wina na stole. Wino jest tylko, gdy jest tu Michał Kamiński?" - pyta w żartach. Potem pani Maria zaczyna rugać prezydenta, że jej nie odwiedził przez cały dzień: "Na kolana. Dziś na dwa!". "Tak przy wszystkich?". "Tak, niech się uczą dobrych zachowań". W końcu pani Maria zbiera męża na górę. "Już idę, babusu" - opowiada jeden z urzędników w pałacu.
Źródło: Dziennik