- Dzieci to nie piłeczki pingpongowe, które można wziąć i potem oddać, bo się nie sprawdziły. Trzeba poświęcić się im, bo jak się coś robi, to na poważnie - mówił w TVN24 Krzysztof Strycharski, mąż Henryki Krzywonos i ojciec 12 dzieci. Podkreślił, że jego dzieci zawsze pamiętają o Dniu Ojca. - Od rana już dzwonią, smsują i przyjeżdżają - chwali się.
Razem z żoną prowadzą rodzinny dom dziecka. Jak mówi Strycharki, choć dzieci są już dorosłe, to cały czas pamiętają o rodzicach i wracają do domu. Rodzinnego domu dziecka. - Ja od początku czułem się ich ojcem. Myśmy z Henią podjęli kiedyś decyzję, że przysposobimy 12 dzieci. I powiedzieliśmy sobie, że wychowamy je i to będzie koniec, nie będziemy dobierać jeszcze dzieci i tworzyć takiej zwykłej placówki.
Jak przekonuje, dzieci pokochał od razu. - Ja swoim dzieciom zmieniłem nazwisko na Strycharski, żeby integrować całą rodzinę i myślę, że to wyszło. Wszystkie dzieci są dorosłe w tej chwili, w domu mam jeszcze dwóch synów, którzy się uczą i myślę, że żadne nie zapomina o rodzicach - powiedział.
Poświęcenie
Choć jak mówi był ciężko, to myśl o rezygnacji nie pojawiła się nigdy. - Nigdy nie zwątpiłem. Pierwszego dnia jak wzięliśmy piątkę dzieci z domu dziecka i one były jeszcze takie malutkie, to ta pierwsza noc była taka szalona. Mówię wtedy Boże co ja zrobiłem, ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć Z - przekonuje Strycharski. I jak twierdzi wszystko wymagało ogromnych poświęceń, to dzieci były zawsze najważniejsze. - Musiałem zrezygnować z kariery zawodowej i poświęcić się dzieciom, bo jeżeli coś się robi, to na poważnie. A dzieci to nie piłeczki pingpongowe, że można je wziąć i potem oddać, bo się nie sprawdziły - wspomina.
Zawsze starał się być jak najlepszym ojcem. - Nie raz krzyknąłem na dziecko, bo nie jestem ideałem. Starałem się być jak najlepszym ojcem, ale oczywiście, że były takie sytuacje, że za mocno krzyknąłem i później miałem wyrzuty sumienia. Ale nie wyszło to na złe, bo jestem ze wszystkich swoich dzieciaków dumny, bo udało się nam przerwać ten łańcuch patologii w rodzinach naszych dzieci - mówi.
To dziecko musi nas zaakceptować
Na pytanie kiedy tak naprawdę poczuł, że to są już jego dzieci a nie adoptowane odpowiedział. - To kiedy ja poczułem było nieważne. Najbardziej istotny jest moment, kiedy to dziecko poczuje, że jestem jego rodzicem. Bo to nie my mamy zaakceptować dziecko, tylko dziecko nas jako rodziców. To nam się udało bardzo szybko, bo dzieci tak mniej więcej po tygodniu, a niektóre już następnego dnia mówiły do nas mamo i tato - przekonywał Strycharski. Według niego najważniejsze to "robić to całym sercem". - Karierę zawodową trzeba odłożyć na bok, bo z dziećmi trzeba być partnerem. Trzeba je kochać i wychowywać tak, żeby dostosować je do dzisiejszego świata - podkreślał.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24