Dariusz P. mówiąc o pożarze i przyjmując pomoc po tragedii chciał się uwiarygodnić przed opinią publiczną. (...) Manipulował rzeczywistością, podobnie jak Katarzyna W. - ocenił w "Faktach po Południu" kryminolog Paweł Moczydłowski. Prokurator przedstawił P. zarzut spowodowania pożaru i zabicia w ten sposób pięciu członków rodziny, a także usiłowania zabójstwa szóstej osoby - najstarszego syna.
Zdaniem Moczydłowskiego, wygląda na to, że Dariusz P., podpalając dom, chciał się wyplątać z trudniej sytuacji życiowej.
- Najprawdopodobniej z jednej strony będąc zaangażowanym emocjonalnie w jakąś panią, a z drugiej strony w trudną sytuację finansową. Pożar był prawdopodobnie "złotym środkiem" na wyjście z trudniej sytuacji, (...) z pewnością uwzględniał też pozbawienie życia - powiedział Moczydłowski komentując zarzuty prokuratury.
W jego opinii, wiarygodnie brzmią jako motywy podpalenia: romans i pieniądze z polisy ubezpieczeniowej.
Zaznaczył, że sprawca - jeśli faktycznie nim był - podjął wysiłek intelektualny, aby manipulować organami ścigania.
- Widać tu zdolność do kreacji w czasie akcji. Zmienia się charakter zeznań, wymyśla się powody występowania pewnych rzeczy, nad którymi podejrzany wyraźnie mógł pracować - powiedział Moczydłowski.
I dodał: - To wymuszona, aczkolwiek kreatywna działalność przestępcza.
"Chciał się uwiarygodnić"
Odnosząc się do tego, że P. po tragedii przyjmował pomoc z całej Polski i udzielał wywiadów na temat pożaru, Moczydłowski stwierdził, że mógł chcieć w ten sposób się uwiarygodnić przed opinią publiczną i pokazać, że nie ma nic do ukrycia.
Przypomniał, że w ten sposób działała Katarzyna W., która upozorowała porwanie swojej półrocznej córki Magdy, a potem została skazana na 25 lat więzienia za jej zabicie.
- Osoba, która nie przeżywa nieszczęścia, mająca kłopoty z syntonią, ma zdolność do manipulowania rzeczywistością - podkreślił Moczydłowski.
Dariusz P., aby upozorować przypadkowe powstanie pożaru, podłożył martwą mysz. Chodziło o zasugerowanie, że przegryzła kable, doprowadzając do zwarcia - twierdzi prokuratura. Podejrzanego obciążają też logowania jego telefonu do sieci komórkowej - okazało się, że wbrew twierdzeniom mężczyzna w chwili pożaru był w pobliżu domu, a nie kilkanaście kilometrów od niego.
Zdaniem biegłych, Dariusz P. sam sobie wysyłał sms-y z pogróżkami, aby skierować śledztwo na fałszywe tory. Znaleziono przy nim telefon, z którego wysyłano te wiadomości.
Zatrucie tlenkiem węgla
Pożar miał miejsce 10 maja ub. roku w domu jednorodzinnym, w którym mieszkała 7-osobowa rodzina. Na jego skutek zmarło pięć osób. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci ofiar było zatrucie tlenkiem węgla.
Na miejscu zginęła 18-letnia najstarsza córka, czterolatka - w trakcie udzielania pomocy. Potem w szpitalach w Jastrzębiu Zdroju i Cieszynie zmarli kolejno: 10-letni chłopiec i 40-letnia matka dzieci oraz 13-letnia dziewczynka. Ojca nie było w tym czasie w domu.
Autor: MAC/ja / Źródło: tvn24