Dla przeciwników gimnazja są symbolem wszystkiego, co złe w polskiej szkole. Ich zwolennicy przekonują, że przez piętnaście lat ich funkcjonowania wiele zmieniło się na lepsze. Zapowiedziane przez rzeczniczkę PiS "wygaszanie gimnazjów" wywołało burzę. - To tak, jakby pani Witek powiedziała naszym uczniom: nie macie żadnych osiągnięć - komentuje jedna z nauczycielek. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Zgodnie z sondażem IBRIS niemal 70 proc. Polaków opowiada się za likwidacją gimnazjów, które wprowadzono piętnaście lat temu.
- Tak się złożyło, że dzisiaj gimnazjum stało się w powszechnym odbiorze synonimem tego, co w szkole jest złe - ocenia Jan Wróbel, nauczyciel i publicysta.
- Kim jest te 70 proc.? Kto to jest, że ma wiedzę o tym, czy gimnazjum jest słusznym pomysłem czy nie? - dopytuje Małgorzata Wysocka, nauczycielka języka polskiego.
Na nie ci, którzy gimnazjów nie doznali
Z badań wynika, że największymi przeciwnikami gimnazjów są osoby powyżej 35. roku życia, czyli ci, którzy nigdy w gimnazjum się nie uczyli. Powrotu do ośmioklasowej podstawówki chce również Prawo i Sprawiedliwość. - Słyszeliśmy, ze gimnazja są najgorszą formą szkół, bo to się nie udaje - mówiła rzeczniczka partii Elżbieta Witek, wskazywana jako możliwa przyszła minister edukacji.
- To jest piętnaście lat ciężkiej pracy. To tak, jakby pani Witek powiedziała naszym uczniom: nie macie żadnych osiągnięć - komentuje Aleksandra Praxmajer, nauczycielka historii w jednym ze szczecińskich gimnazjów. - Zapraszamy panią Witek, pokażemy osiągnięcia naszych dzieci. One same pokażą - dodaje.
Przeciwnicy gimnazjów chętnie przedstawiają swoje argumenty. Zarzucają, że trzy lata - a tyle właśnie trwa gimnazjum - to często za mało, by ogarnąć cały program z danego przedmiotu. Zdaniem Wojciecha Starzyńskiego, członka Narodowej Rady Rozwoju, to wystarczający powód, by gimnazja zlikwidować.
- Nie może być takiej sytuacji, że zarówno na poziomie gimnazjum, jak i liceum, młodzież kończy swoje wykształcenie z historii najdalej na roku 1939. Czasem jeszcze się sięga do wiedzy z II wojny światowej, ale nie ma żadnej wiedzy o najnowszej historii Polski - przekonuje.
Na efekty trzeba jeszcze poczekać
Pięć lat temu zmieniła się podstawa programowa. Przed 2009 r. programy gimnazjów i szkół średnich były realizowane w wyznaczonych trzyletnich terminach. Po zmianach program ogólnego kształcenia z gimnazjum został rozciągnięty na pierwszy rok szkoły średniej. Oznacza to jego realizację w ciągu czterech lat, a następnie kontynuację także w liceum. Jak jednak przekonuje była minister edukacji Katarzyna Hall, na efekty tych zmian trzeba poczekać.
- Kształcony po nowemu gimnazjalista znajdzie swoje miejsce na studiach dopiero w roku 2016, 2017 - tłumaczy. - Tak naprawdę na efekt lepiej przygotowania do studiowania gimnazjalisty i licealisty trzeba jeszcze poczekać - uważa.
- Zmiana była słuszna, istotna i dobrze pomyślana, bo umożliwiła wielu przedmiotom licealnym, by nie powtarzać tego, co było w gimnazjum - komentuje Jan Wróbel. - Pytanie tylko, czy za tym nie powinna była pójść odważniejsza zmiana organizacyjna. Bo właściwie: dlaczego robić trzy lata gimnazjum w gimnazjum, a rok gimnazjum robić jeszcze w liceum? Czy gimnazjum nie powinno być w związku z tym czteroletnie? - zastanawia się.
Tego jednego roku, który umożliwiłby lepsze poznanie ucznia, brakuje niektórym nauczycielom. - Kiedy dziecko przychodziło do czwartej klasy, było z nauczycielem do ósmej. Wychodząc ze szkoły, było wychowane. Teraz, w pierwszej klasie zaczynamy dopiero ucznia poznawać, w drugiej mniej więcej już coś wiemy, a w trzeciej już wychodzi - ocenia Alicja Śliwińska, dyrektor ZSO nr 16 w Szczecinie.
Dobre wyniki w badaniu
Zwolennicy gimnazjów chętnie przywołują dobry wynik polskich uczniów w badaniu PISA. Test przeprowadzany jest co trzy lata przez losowo wybrane grupy 15-latków z 64 najbardziej rozwiniętych państw świata.
- Te badania w jakiejś mierze potwierdzają skok rozwojowy, czyli gimnazja rzeczywiście podwyższyły poziom osiągnięć szkolnych i wykształcenia - mówi pedagog prof. Bogusław Śliwerski.
Zdaniem Wojciecha Starzyńskiego ten argument łatwo jest obalić. - On właściwie nie jest argumentem racjonalnym, ponieważ idzie nam bardzo dobrze w testach, a bardzo źle w w osiąganiu różnego rodzaju kompetencji - przekonuje.
- Zarzucić nam, że uczymy pod testy, to jest tak, jak zarzucić szkołom nauki jazdy, że uczą pod test na prawo jazdy, a nie uczą jeździć. Staramy się robić jedno i drugie, na tyle, na ile możemy - odpiera te zarzuty nauczycielka matematyki Maria Mędrzycka.
- Kiedy testy PISA wykazywały, że polska szkoła jest słaba, to były uznawane za niezwykle wiarygodne i były często stosowanym argumentem w dyskusjach. Kiedy teraz się okazało z tych testów, że polska szkoła jest dobra, to uważa się, że to są testy niewiarygodne, na pewno je schrzanili, bo wiadomo, że w Polsce nie może być lepiej niż w dwóch trzecich krajów europejskich - komentuje Jan Wróbel.
W dyskusji na temat gimnazjów pojawia się też argument, że to trudne miejsce pracy dla nauczycieli, a młodzież w wieku 13-16 lat potrafi sprawiać spore problemy wychowawcze. - Umiemy pracować z tą młodzieżą. Badania pokazują, że największe nagromadzenie zachowań agresywnych mamy, niestety, w podstawówkach - stwierdza nauczycielka historii Aleksandra Praxmajer.
"Kolejne lata pracy"
Piętnaście lat funkcjonowania gimnazjów to wystarczająco dużo, by wielu pedagogów nauczyło się pracy w tym systemie. Niejeden z nich ma teraz wrażenie, że w razie likwidacji gimnazjów ich praca pójdzie na marne.
- Nie wyobrażam sobie teraz cofnięcia tych dzieci do podstawówki i wypracowywania na nowo tego wszystkiego, co przez 15 lat wypracowywaliśmy my - mówi Praxmajer.
- Każda reforma, każda zmiana układu jest uczeniem się wszystkiego na nowo i będzie wymuszała na nas kolejne lata pracy, powtórzeń roczników, na których będziemy prowadzić eksperyment - dodaje Alicja Śliwińska, dyrektor ZSO nr 16 w Szczecinie.
Autor: kg//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24