- Idąca ulicą mieszkanka tej miejscowości nagle zauważyła w budynku mieszkalnym na pierwszym piętrze stojące w oknie małe dziecko. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się bardzo szybko, dziecko przechyliło się do przodu i wypadło z okna - mówi w rozmowie z TVN24 rzecznik prasowy policji w Pile Tomasz Wojciechowski.
"Wpadł mi w ręce"
Dziecko na szczęście wylądowało w objęciach pani Patrycji Piszczek i nie odniosło poważniejszych obrażeń.
Jak do tego doszło? - Dopiero co wysiadłam z auta, bo przyjechałam, jak co dzień do pracy. Na parkingu czekała na mnie mama mojego wychowanka i rozmawiałyśmy. W trakcie rozmowy usłyszałyśmy płacz dziecka. Spojrzałyśmy i w oknie stał chłopiec, który otwierał okno i wchodził na wewnętrzny parapet. Krzyczał "mamo!", "mamo!", więc podbiegłyśmy - relacjonuje pani Patrycja.
Jak mówi, do końca nie sądziła, że dziecko skoczy. - Zadzwoniłam pod 112 i dyspozytor pyta się kogo wzywać. W pierwszej chwili nie wiedziałam kogo. Odpowiedziałam, że nie wiem, czy chłopiec skoczy czy nie. Jednak skoczył. Wpadł mi w ręce - opowiada kobieta.
Pod domem była jeszcze jedna z sąsiadek, która również próbowała łapać chłopca. W czasie zamieszania spowodowanego jego upadkiem złamała sobie rękę.
Kobieta uratowała dziecko
"Myślałam, że zdążę"
Dokładne okoliczności całego zdarzenia bada teraz prokuratura. - Śledczy ustalili, że w chwili zdarzenia w mieszkaniu nie było opiekunów - mówi Wojciechowski.
Matka chłopca była w tym czasie z najstarszym, 5-letnim synem w szkole, która znajduje się w budynku obok, zaledwie kilka metrów od domu. W domu, poza Arturem, był jeszcze jego 2-letni brat. - Dzieci spały. Myślałam, że zdążę przyjść w ciągu 10 minut - mówi matka chłopców. Jak dodaje, jej syn musiał sam otworzyć sobie okno, bo ona zimą ich nie otwiera.
Chłopiec nie doznał poważnych obrażeń. Ma jedynie kilka zadrapań i rozcięty łuk brwiowy. W środę po południu wciąż był jeszcze w szpitalu na obserwacji.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24