Lewica nie chce już przepraszać za PRL, bo jak twierdzi, skrucha została wyrażona. Ostatnia awantura o sejmową uchwałę w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka nie dziwi, jeśli przeczyta się słynną czerwoną książeczkę, czyli wydany na początku maja "Niezbędnik historyczny lewicy". Materiał programu "Czarno na białym".
Bronić PRL-u SLD próbował, kiedy w połowie maja Sejm miał przyjąć uchwałę upamiętniającą 30. rocznicę śmierci Grzegorza Przemyka.
Sprawa 18-latka, zakatowanego przez milicjantów w warszawskim komisariacie, stała się jedną z najgłośniejszych zbrodni stanu wojennego. Władze kryły sprawców w mundurach, a oskarżenia padły na pracowników pogotowia.
I właśnie stwierdzenie tego faktu w projekcie sejmowej uchwały - a dokładniej zdanie: "Na polecenie najwyższych władz partyjnych i państwowych fabrykowano dowody mające obciążać sanitariuszy pogotowia ratunkowego, zaś ukrywano te, które wskazywały na milicjantów jako winnych śmierci maturzysty" - tak bardzo wzburzyło posła SLD Tadeusza Iwińskiego.
"Kłamaliśmy, ale..."
Ostatecznie po tygodniu uchwałę przyjęto w pierwotnym brzmieniu, bo politycy Sojuszu wycofali się z zastrzeżeń. Ale czy pozbyli się wątpliwości?
Według szefa SLD Leszka Millera, jeśli w sprawie Przemyka doszło do matactwa ze strony najwyższych władz państwowych, to powinny się tym zająć odpowiednie organy państwowe.
- Kłamaliśmy w sprawie Przemyka, ale nasze kłamstwa były sprowokowane wrednym kłamstwem opozycji, że mordujemy opozycjonistom dzieci - stwierdza Jerzy Urban, rzecznik rządu w latach 1981-89. Miller, pytany czy prokuratura powinna się zatem zająć Czesławem Kiszczakiem i Wojciechem Jaruzelskim, stwierdza: - Urban nie mówi o konkretnych nazwiskach. Mówi po prostu, że takie fakty miały miejsce. Na konkretne nazwiska wskazują za to dokumenty zachowane w Instytucie Pamięci. Czytamy w nich m.in. "24 maja 1983 roku, a więc dziesięć dni po śmierci Przemyka, na biurko Wojciecha Jaruzelskiego trafiło pismo ówczesnego rzecznika rządu. Jerzy Urban sugeruje generałowi: Komunikat o biegu śledztwa w sprawie Przemyka powinien (...) prezentować opinii społecznej jak najwięcej znaków zapytania. Kto pobił P.? Gdzie pobito? Dlaczego lekarz odesłał go do domu? Czy mógłby żyć tak długo po pobiciu przez MO, gdyby miał wszystko tak zmiażdżone jak lekarze twierdzą? Dlaczego lekarz pogotowia nie dostrzegł zagrożenia życia? "
- Szczególnie dobrze zachowane są dokumenty dotyczące mataczenia w MSW, w co były zaangażowane milicja, SB, wywiad i kontrwywiad, ale też doskonale wiemy z dokumentów partyjnych, że decyzje podejmowano na szczeblu Biura Politycznego - mówi Grzegorz Majchrzak z IPN.
Oczekiwania wyborów
Teraz jednak wszyscy zamieszani w tuszowanie prawdy o zabójstwie maturzysty sprzed 30 lat mogą spać spokojnie. W tym tygodniu warszawski sąd podtrzymał decyzję o umorzeniu prowadzonego przez IPN śledztwa w sprawie matactw. Powód? Przedawnienie.
W obliczu tej decyzji sądu, sejmowa uchwała, tym bardziej ma wyłącznie symboliczny charakter. Jaki charakter miał kilkudniowy opór wobec niej ze strony SLD i posła Iwińskiego? - Miałem z nim okazję rozmawiać i on mi wprost powiedział: "takie jest oczekiwanie naszych wyborców" - mówi prof. Antoni Dudek, członek Rady IPN.
I dodaje, że Iwiński powiedział mu także, że gdy przez aklamację przyjęto uchwałę o "żołnierzach wyklętych" i SLD wtedy nie protestował, to miano o to do niego pretensje. Iwiński jednak zaprzecza. - Nie, tak nie powiedziałem. Natomiast historia nie może być używana jako maczuga, często stosowana mechanicznie, w sporach politycznych, i to do zniszczenia przeciwnika - stwierdza.
Lewicowa interpretacja historii
Początkowy sprzeciw SLD wobec uchwały ws. śmierci Przemyka to nie jedyna "broń" w najnowszej bitwie o pamięć. Jest nią także czerwona książeczka, czyli "Niezbędnik historyczny lewicy".
Jej autorami są ludzie związani z istniejącym od półtora roku Centrum imienia Ignacego Daszyńskiego.
- Jest to próba lewicowej interpretacji historii - wyjaśnia Bartosz Machalica, redaktor "Niezbędnika historycznego lewicy". - W dzisiejszej Polsce dominuje narracja prawicowa, jeżeli chodzi o historię - dodaje Tomasz Kalita, szef doradców przewodniczącego SLD z Centrum im. I. Daszyńskiego.
W czerwonej książeczce czytamy m.in.: "Żołnierze wyklęci" atakowali ludność cywilną oskarżaną o sprzyjanie komunistom. (...) poszczególne formacje "żołnierzy wyklętych" zaczęły się degenerować do postaci pospolitych band przestępczych.
- Ta broszurka koncentruje się na tych faktach, które są przez oficjalne czynniki, kształtujące dziś polską politykę historyczną, pomijane - mówi Miller. W czerwonej książeczce można też przeczytać, że "PRL była najbardziej radykalną próbą wyjścia Polski z peryferyjności. (...) była tylko częściowo udana, jednak to nie PRL odpowiada za zacofanie Polski". - Kiedy dziś trwa ta sama, spłycana coraz bardziej metoda potępiania tej rzekomej czeluści historycznej, to uważam, że nie kto inny tylko lewica ma wręcz obowiązek korygować pewne skrajności - stwierdza Józef Oleksy, wiceprzewodniczący SLD, były premier.
Zapewnia, że nikt nie gloryfikuje PRL-u, ale trzeba wyrównywać oceny.
Autorzy czerwonej książeczki przekonują również, że "Kartki stały się po latach jednym z symboli PRL. (...) System kartkowy gwarantował każdemu obywatelowi zakup podstawowej puli towarów po niskiej cenie".
"Notatniki lektora KC PZPR"
- Ta książeczka żywcem przypomina notatniki lektora KC PZPR, które funkcjonowały w obiegu wewnątrzpartyjnym w latach 70. i 80., i służyły zawodowym propagandystom partii komunistycznej do przekazywania właściwej interpretacji tego, co się dzieje na zebraniach partyjnych - mówi Jan Skórzyński, historyk, redaktor naczelny "Wolności i Solidarności". - Młodzi wyborcy w ogóle nie zajrzą do tej książeczki, pseudopodręcznika z historii. W związku z tym w ogóle nie będą sobie zaprzątać głowy tym, czy tam jest prawda, sama prawda, czy g... prawda - stwierdza prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, Uniwersytet Warszawski. Bartosz Machalica, redaktor "Niezbędnika historycznego lewicy" zapewnia, że nie spotkał się z tym, żeby jakiś historyk wskazał, iż autorzy popełnili błąd, podali nieprawdziwą informację.
Innego zdania jest redaktor naczelny "Wolności i Solidarności". - Autorzy posuwają się też do zwykłych kłamstw, pisząc, że w czasach gierkowskich cenzura uległa znacznemu złagodzeniu. To właśnie w tym czasie, w drugiej połowie lat 70., społeczeństwo polskie po raz pierwszy dowiedziało się, jaki jest realny zasięg działania cenzury, dzięki wywiezieniu dokumentów cenzury przez jednego z jej pracowników i opublikowaniu ich przez opozycję, przez KOR - mówi Skórzyński.
Obrona życiorysów
Autorzy czerwonej książeczki przekonują też, że "dekada Gierka to również okres upowszechnienia samochodu osobowego jako środka transportu. Podniesienie stopy życiowej ludności było połączone z faktyczną liberalizacją systemu politycznego".
A przecież owa rzekomo liberalna epoka Gierka to także brutalne tłumienie protestów robotniczych w Radomiu i Ursusie w 1976 roku. Najpierw milicyjne "ścieżki zdrowia", a potem długotrwałe szykany wobec uczestników ulicznych wystąpień. To również w czasach towarzysza Edwarda w Krakowie na zlecenie SB zamordowano studenta Stanisława Pyjasa.
Tyle, że o tych historycznych wydarzeniach, jak zresztą wielu innych, w "Niezbędniku historycznym lewicy" nie znajdziemy ani słowa.
- Po prostu uznaliśmy, że nie ma potrzeby pisać o tego typu wydarzeniach z jednego prostego powodu, że nie mamy potrzeby polemizowania z obecnym poziomem wiedzy - stwierdza Machalica. Szef SLD przekonuje, że czerwona książeczka to nie jest obrona PRL-u, bo Polska Ludowa nie potrzebuje się bronić.
- To jest obrona życiorysów ludzi, którzy przez wiele lat ciężko pracowali. Najpierw odbudowywali kraj z ruin, potem uruchamiali uniwersytety, fabryki, a teraz są przedmiotem szyderstw i kpin. Bronimy więc ludzi ciężkiej pracy Polski Ludowej - mówi Miller.
Tyle, że - chcąc nie chcąc - jest to także, a może przede wszystkim, obrona biografii samych liderów dzisiejszego Sojuszu. Wielu znaczących ludzi lewicy do polityki III RP przeszło przecież płynnie wprost ze szczytów aparatu PZPR.
- Leszek Miller nie może jednoznacznie potępić epoki PRL, bo musiałby przekreślić połowę swojego życia. Życia, w którym zrobił spektakularną karierę. Zaczynał z poziomu prostego robotnika, dzięki partii dostał wyższe wykształcenie. Przecież to partia dała mu tytuł magistra, którym się dzisiaj posługuje, bo skończył partyjną szkołę, on nie skończył żadnej normalnej szkoły wyższej, tylko skończył Wyższą Szkołę nauk Społecznych przy KC PZPR, ta partia dała mu później stanowisko sekretarza wojewódzkiego, wreszcie sekretarza KC, a więc osoby u schyłku PRL w wąskim gronie kilkunastu ludzi rządzących tym krajem. I teraz on ma to wszystko przekreślić? - zaznacza prof. Dudek. Partyjny kolega Millera - Oleksy wykorzystał szansę, jaką dała mu wolna Polska. Był premierem, marszałkiem Sejmu, ministrem, szefem partii. Ale i on karierę zaczynał w strukturach PZPR, osiągając status sekretarza wojewódzkiego.
- Żyłem, ja się rozwijałem w Polsce Ludowej, byłem wykształcony w kraju i zagranicą, swoje myślenie miałem, dawno wiedziałem, że to nie może wygrać (PRL - red.), ale wcale z tym nie walczyłem - mówi Oleksy. - Paradoks SLD polega na tym, że ci działacze, którzy żyli w czasie PRL, najchętniej ogłosiliby się towarzyszami walki Lecha Wałęsy z lat 80. A ci, którzy w PRL dopiero przychodzili na świat, widząc problemy swoich rówieśników, np. z otrzymywaniem mieszkań, spłatą kredytu, czy umowami śmieciowymi, chętnie przywołują PRL - mówi dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Autor: mac//gak/k / Źródło: tvn24