Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich napisał list do dyrektora szkoły, który nie zgodził się na obecność symbolu Strajku Kobiet na zdalnych lekcjach. Takich placówek oświatowych, gdzie uczniowie są krytykowani za pokazywanie znaku błyskawicy, jest więcej - informuje Stowarzyszenie Umarłych Statutów. - Zgłoszenia dotyczą na przykład obniżenia ocen czy stawiania uwag za wypowiadanie się na temat protestów czy wspieranie ich. Zdarzały się nawet przypadki wirtualnego wyrzucania z lekcji - mówi Daniel Sjargi, wiceprezes zarządu Stowarzyszenia.
- Ustawiłem sobie na zdjęciu profilowym w aplikacji do zdalnej nauki moje własne zdjęcie z taką jakby nakładką Strajku Kobiet. Do czasu jednej lekcji wszystko było normalnie, nauczyciele chyba na to nie zwracali nawet uwagi, aż jeden nauczyciel powiedział mi, żebym to usunął, bo "błyskawica przypomina symbol SS, poza tym szkoła jest apolityczna" i przy okazji nawiązał jeszcze do tego, że Adolf Hitler też popierał aborcję - opowiada Michał Wierzbicki, uczeń ze Szczecina.
Nie jest osamotniony w sporach uczniów z nauczycielami o to, czy mogą wyrażać swoje poglądy. Syn Magdy jest uczniem jednego z poznańskich liceów. - Młodzież podczas nauki zdalnej miała ustawione ikonki strajku. Niestety, jeden z nauczycieli zwyzywał ich. Bredził coś o SS, a swój wywód zakończył apelem o uszanowanie jego przekonań - opowiada rozgoryczona matka.
"Nie wyobrażam sobie, że można coś takiego powiedzieć dziecku"
Niektórzy piszą wprost, że młodzież nie powinna zajmować się protestami. Na przykład Wojciech Janisio, dyrektor Zespołu Szkół Ekonomicznych w Głogowie zwrócił się na Facebooku do uczniów: "Każdy ma prawo do własnych poglądów, ale wciąganie młodzieży w sprawy dorosłych jest nieetyczne".
"Dziennik Wschodni" poinformował z kolei, że ksiądz Grzegorz Strug, dyrektor XXI LO im. św. Stanisława Kostki w Lublinie w liście do rodziców uczniów "wyraził brak zgody na tolerowanie zachowań uczniów" [wspierające strajk kobiet - przyp. red.]. Stwierdził, że uczestnicy strajku wykazują "akty terroru" i "postawy schizofreniczne". A rodzicom przypominał, że można skreślić z listy uczniów między innymi za "rozmyślne demoralizowanie innych" lub "gorszenie innych przez nieprzestrzeganie zakazów".
Joanna jest polonistką z Lubuskiego i jak przyznaje, nie mogła się nadziwić, gdy jej nastoletni syn opowiedział, że na zdalnej lekcji usłyszał, iż "jest za młody na wyrażanie poglądów". - Nie wyobrażam sobie, że można coś takiego powiedzieć dziecku, bez względu na jego wiek. Przecież to niepedagogiczne - komentuje nauczycielka.
Ale spór o to, czy dzieci mają prawo do wyrażania poglądów, jest coraz ostrzejszy i nie dotyczy pojedynczych incydentów. W obronie uczniów stanęli Rzecznik Praw Obywatelskich i organizacje pozarządowe.
Czerwona błyskawica i "konotacje w symbolice hitlerowskich Niemiec"
Wszystko zaczęło się 22 października, gdy Trybunał Konstytucyjny, któremu przewodniczy Julia Przyłębska, orzekł o niezgodności z konstytucją prawa do aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu. Orzeczenie zapadło większością głosów, zdania odrębne złożyło dwóch sędziów. Ten wyrok sprawił, że od niemal dwóch tygodni na ulicach polskich miast i miasteczek trwają protesty - bierze w nich udział również wiele osób młodych. Część wyraża swoje poparcie, używając w mediach społecznościowych i na platformach do edukacji znaku czerwonej błyskawicy, która stała się symbolem Strajku Kobiet.
"Nie można przyjąć, że pojawiający się od 26 października 2020 r. znak czerwonego zygzaka w niektórych oknach uczniowskich, jest znakiem neutralnym i nieniosącym ze sobą określonych znaczeń. Pomijam tu egzegezę tego znaku i próby tłumaczenia jego symboliki. W sposób jednoznaczny kojarzony jest z znakiem runicznym ('sig'), mającym swoje konotacje w symbolice hitlerowskich Niemiec" - napisał do nauczycieli Krzysztof Dąbek, dyrektor Zespołu Szkół Plastycznych w Lublinie. Chodziło o zamieszczanie przez uczniów błyskawicy w miejscu zdjęć profilowych na platformie do zdalnej edukacji. "Nie może być zgody na funkcjonowanie takiego znaku w oficjalnym obiegu szkoły" - kontynuował dyrektor.
RPO pisze do dyrektora
Według dyrektora lubelskiej szkoły błyskawica ma kojarzyć się z dewastacją pomników, aktami wandalizmu wobec świątyń, wulgarnymi hasłami i okrzykami. Nauczyciele otrzymali polecenie, by zwrócili uczniom uwagę na niedopuszczalność ich zachowania oraz by zażądali niezwłocznego usunięcia czerwonych błyskawic ze zdjęć profilowych uczniów na platformie do zdalnej edukacji.
To właśnie do tego listu dyrektora Dąbka odwołał się Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich. Wysłał też list do dyrektora. Podkreśla w nim między innymi, że kojarzenie symbolu Strajku Kobiet jedynie z symbolami hitlerowskimi wywołuje jego zdumienie, "jest on bowiem lub był używany przez m.in. Pocztę Polską, GROM czy Harcerskie Grupy Szturmowe Szarych Szeregów".
Zdaniem Bodnara dodawanie przez nauczycieli własnych skojarzeń do symbolu Strajku Kobiet jedynie po to, by ograniczyć ekspresję uczniów, budzi daleko idące wątpliwości.
"Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów"
RPO przypomniał, że artykuł 54. Konstytucji RP gwarantuje każdemu wolność wyrażania swoich poglądów. A artykuł 12 ustęp 1 Konwencji ONZ o Prawach Dziecka z 1989 r. stanowi, że Państwa-Strony (wśród nich jest Polska) zapewniają dziecku, które jest zdolne do kształtowania swych własnych poglądów, prawo do swobodnego wyrażania własnych poglądów we wszystkich sprawach dotyczących dziecka, przyjmując je z należytą wagą, stosownie do wieku oraz dojrzałości dziecka.
Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
Państwa-Strony zapewniają dziecku, które jest zdolne do kształtowania swych własnych poglądów, prawo do swobodnego wyrażania własnych poglądów we wszystkich sprawach dotyczących dziecka, przyjmując je z należytą wagą, stosownie do wieku oraz dojrzałości dziecka.
"Wyrażanie swoich poglądów może przybierać różne formy, w tym prezentowanie i noszenie symboli, które nie są prawnie zakazane" - przypomina w liście Bodnar. Rzecznik Praw Obywatelskich podkreśla też, że młodzi ludzie mają pełne prawo do własnej oceny obecnej sytuacji i wyrażenia swoich przekonań w sposób, który nie narusza przepisów prawa, w tym przepisów szkolnego statutu.
"Nie można zakładać, że młody wiek jest przeszkodą w zrozumieniu sensu i znaczenia obecnych wydarzeń. A do celów systemu oświaty należy kształtowanie u uczniów postaw prospołecznych, sprzyjających aktywnemu uczestnictwu uczniów w życiu społecznym" - przypomina Bodnar. I dodaje: "Zmuszanie uczniów do rezygnacji z korzystania z wolności wypowiedzi może mieć negatywny wpływ na ich dalsze zaangażowanie w inicjatywy społeczne oraz umniejszać wiarę w znaczenie ich głosu jako młodych obywateli. Wydaje się również, że obecne wydarzenia powinny być powodem do podjęcia na godzinach wychowawczych i innych zajęciach ważnych dyskusji na temat praw i wolności człowieka i obywatela, roli instytucji państwa oraz znaczenia społeczeństwa obywatelskiego".
"Zdarzały się nawet przypadki wirtualnego wyrzucania z lekcji"
Zajmujące się prawami uczniów Stowarzyszenie Umarłych Statutów przypomina, że "szkoła nie ma prawa do usuwania z lekcji czy platform do nauki zdalnej uczniów!". "Nie można odbierać uczniom dostępu do nauki zdalnej! To tak, jakby uczniowi zabronić wejść do szkoły. Jest to całkowicie niedopuszczalne" - napisało w komunikacie.
- Kiedy zaczynała się pandemia, dostawaliśmy wiele pytań od uczniów, które wynikały z tego, że przepisy o zdalnej edukacji były niejasne. Teraz duża część pytań dotyczy prezentowania swoich poglądów czy stanowisk na sprawy społeczne i polityczne - mówi Daniel Sjargi, wiceprezes zarządu Stowarzyszenia Umarłych Statutów. - Zgłoszenia są różne, dotyczą na przykład obniżenia ocen czy stawiania uwag za wypowiadanie się na temat trwających protestów czy wspieranie ich. Zdarzały się nawet przypadki wirtualnego wyrzucania z lekcji. Może kiedyś to się wydawało normalne, że można kogoś wyrzucić z klasy, ale dziś świadomość prawna uczniów jest na szczęście większa, a takie działania nauczycieli są niedopuszczalne - dodaje.
Do stowarzyszenia docierały sygnały na przykład o tym, że dyrektorzy szkół wydają dyspozycje w sprawie uczniów, którzy na zdjęciach profilowych zamieszczają inne treści niż własne zdjęcie. Miało też dochodzić do nacisków i prób zastraszania uczniów, na przykład wydaleniem ze szkoły. - Według nas do niczego takiego jeszcze nie doszło i jest mało prawdopodobne, że jakiś dyrektor posunie się dalej niż do straszenia - dodaje Sjargi.
Stowarzyszenie opublikowało na swojej stronie internetowej i w mediach społecznościowych także drugie stanowisko nawiązujące do listów, które do dyrektorów szkół wysyłają kuratorzy oświaty.
"Próbują wywierać na nauczycielach i dyrektorach presję, by ci zniechęcali uczniów do udziału w protestach i akcjach społecznych" - oceniają członkowie Stowarzyszenia.
"Jakakolwiek forma agitacji politycznej na terenie szkoły lub placówki jest niedopuszczalna"
O co chodzi? O listy, które do dyrektorów szkół skierowali kuratorzy oświaty, sugerując w nich, by ci ograniczali udział uczniów w protestach. Listy miały uczulić dyrektorów szkół na udział uczniów w protestach, a kuratorzy w swoich listach powoływali się często - w kontekście trwających protestów - na apolityczność szkoły.
Na przykład 28 października wielkopolski kurator Robert Gaweł zwrócił się do dyrektorów: "Jakakolwiek forma agitacji politycznej na terenie szkoły lub placówki jest niedopuszczalna".
29 października małopolska kurator Barbara Nowak pisała z kolei: "Za absolutnie niedopuszczalną należy uznać wszelką agitację polityczną, prowadzoną na terenie szkół oraz wywieranie jakiejkolwiek presji na uczniach co do brania udziału w protestach społecznych w związku z wydaniem przez Trybunał Konstytucyjny Wyroku z dnia 22 października 2020 r., sygn. akt: K 1/20 - niezależnie od strony sporu, którą dana osoba reprezentuje".
Kurator "smutny i zatroskany"
W poniedziałek - już po publikacji stanowiska stowarzyszenia i listu RPO - pismo do dyrektorów skierował Roman Kowalczyk, dolnośląski kurator oświaty. List swój napisał - jak sam na wstępie podkreśla - bo jest "smutny i zatroskany". "Nie bacząc na zagrożenie epidemiczne do protestów nawołują i w nich uczestniczą partie opozycji, która ongiś sama siebie nazwała 'totalną'. W ten sposób protest społeczny przekształcił się de facto w akcję polityczną, której głównym i nieskrywanym celem jest obalenie rządu wyłonionego przez parlament pochodzący z wolnych, demokratycznych wyborów" - napisał.
Kowalczyk zaapelował o "nieprzenoszenie ostrych, światopoglądowych i politycznych sporów na teren szkół, przedszkoli i placówek (w tym nieeksponowanie symboli organizacji deklarujących polityczne cele)". "Jednostki oświaty z mocy prawa są i muszą być wolne od działalności politycznej" - zwrócił uwagę.
W 2019 roku kurator Kowalczyk startował w wyborach do Sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwości. Wtedy - również bez powodzenia - do Sejmu (z listy w Radomiu) próbowała się też dostać mazowiecka kurator Aurelia Michałowska. Dziś również krytykująca protest po wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Kowalczyk swój list kończy tak: "Proszę więc o zgodną, ofiarną pracę oraz wystrzeganie się zachowań, które mogłyby naruszać prawo i dobre obyczaje, skłócać i konfliktować szkolne wspólnoty oraz lokalne społeczności. 'Jedno jest niebo dla wszystkich i jedno słońce nad nami' - jak śpiewa Don Vasyl i jego romski zespół. Jedna jest Polska".
"Apelujemy, by Pan Minister zrealizował swój obowiązek"
Do ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, który zainicjował listy kuratorów, w poniedziałek zwróciła się Monika Sajkowska, prezeska Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. W swoim liście otwartym napisała: "Rządzący są zobligowani do przestrzegania prawa i przyjętych konwencji międzynarodowych. To bardzo ważne, by potrafili słuchać obywateli, w tym również tych najmłodszych i współpracować z nimi. Dziś młodzi ludzie dopominają się o przestrzeganie praw człowieka. Apelujemy, by Pan Minister zrealizował swój obowiązek wynikający ze zobowiązań Polski i wsłuchał się w ten głos, a nie próbował go zagłuszyć. To będzie mądre i prawe. Tego właśnie oczekujemy od ministra odpowiedzialnego za edukację naszego społeczeństwa".
Co oznacza "apolityczność szkoły"
Nie ma przepisów, które wprost mówiłyby, że szkoła ma być "apolityczna". Zgodnie z kodeksem wyborczym zabroniona jest agitacja wyborcza wobec uczniów. Z tego powodu obowiązuje między innymi zakaz umieszczania materiałów wyborczych na ogrodzeniach budynków szkolnych, na przykład na parkanach czy płotach. Dodatkowo, zgodnie z prawem oświatowym, w publicznych przedszkolach, szkołach i placówkach oświatowych obowiązuje bezwzględny zakaz działania partii i organizacji politycznych.
"Apolityczność szkoły oznacza, że dyrektor tak ma organizować pracę szkoły, by tej pracy nie determinowały sympatie polityczne czy określony światopogląd" - podkreśla Stowarzyszenie Umarłych Statutów. I dodaje, że "nie oznacza to jednak w żadnym przypadku, że szkoła ma być miejscem, gdzie nie mogą spotykać się różne światopoglądy czy poglądy polityczne oraz gdzie nie mogą one być wyrażane".
Z badań przeprowadzonych przez Laboratorium Poznania Politycznego, działające w ramach Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk wynika, że 68 procent młodych dorosłych nie miało w szkole styczności z żadną dodatkową aktywnością związaną z życiem obywatelskim. Nie brali udziału w debatach czy spotkaniach z politykami, a w ich szkolnych gazetkach nie pisało się na tematy polityczne.
Protest "Marsz na Warszawę"
Źródło: tvn24.pl