- Irena Sendlerowa nie jest przykładem na to, że Polacy pomagali Żydom. Ona cały czas miała poczucie, że to robi wbrew społeczeństwu - twierdzi Anna Bikont, autorka najnowszej biografii Sendlerowej. To samo mówi córka kobiety, która w czasie II wojny światowej mogła uratować nawet 2500 dzieci, i wspomina o wybijanych w jej domu szybach. Materiał magazynu "Czarno na białym" TVN24.
O tym, że ratowała żydowskie dzieci z getta, Irena Sendlerowa powiedziała w domu dopiero, gdy dostała medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata - w 1965 roku. - Bardzo charakterystyczną reakcją tych Polaków, którzy ratowali Żydów, ryzykując wszystko, było to, że oni tak naprawdę nie chcieli się do tego przyznać - mówi prof. Jacek Leociak z Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN.
Mówi się, że mogła uratować nawet 2500 dzieci. - Powtarzała: a może mogłam zrobić więcej? A może można było uratować o jedno, o dwoje, o kilkoro dzieci więcej - wspomina jej córka Janina Zgrzembska. Na pytanie, jakim człowiekiem była jej mama, odpowiada: kochającym świat i ludzi. - Dzieląca się całym sobą, całym sercem z całym światem - mówi.
"Jakby uśmiech wchodził do domu"
Profesor Michał Głowiński przeżył wojnę dzięki Irenie Sendlerowej. Jako 8-latek wyjechał z getta ciężarówką prowadzoną przez przekupionego Niemca.
Widział to, o czym ona przez lata nie chciała mówić. I jak ona, nie lubi do tego wracać. - To, czego ona dokonała, mógł dokonać tylko ktoś absolutnie niezwykły - podkreśla. - Kiedy myśmy byli w getcie Warszawy, to moja babka powiedziała: kiedy przychodzi pani Irena, to tak jakby uśmiech wchodził do domu. I tak rzeczywiście było - wspomina.
Gdy wybuchła wojna, Irena Sendler miała 29 lat. - Pracowała w dziale opieki społecznej w zarządzie miasta - mówi prof. Leociak. - Była doświadczonym działaczem społecznym - zaznacza prof. Głowiński, podkreślając, że "była człowiekiem lewicy".
Ale Irena Sendlerowa, zaczynając ratować Żydów, bała się nie tylko Niemców, a także polskiego antysemityzmu. Bała się go wciąż także po wojnie, o czym wprost w rozmowie z Brygidą Grysiak mówią jej córka oraz autorka najnowszej autobiografii.
- Ona się bardzo tego bała - przyznaje Anna Bikont. - Uważała, że cały czas to jest punkt zapalny, że jej dziecko nie dostanie się przez to na studia. Ona uważała, że jak się napisze, że jej mąż był Żydem, to jej wnuczka nie zda matury - dodaje.
Janina Zgrzembska, córka Ireny Sendlerowej, mówi, czego jeszcze się bała jej matka: "tego, co było". - Wybitych szyb raz czy drugi, okrzyków antysemickich i tego, co ją dotknęło również u braci Bonifratrów. Do ostatnich dni swojego życia słyszała: no i po co pani ratowała tych Żydów - wspomina, dodając, że "ludzie są różni".
"Ilu ludzi się odważy?"
- Irena Sendlerowa nie jest przykładem na to, że Polacy pomagali Żydom - twierdzi Anna Bikont. - Ona cały czas miała poczucie, że to robi wbrew społeczeństwu - wyjaśnia. - Ona pisze, że jeżeli chodzi o urzędników z miasta, gdzie pracowała, to się bała nie donosu, ale obojętności. Tego, że nie pomogą - dodaje.
Anna Bikont miała dostęp do niepublikowanych dokumentów o Irenie Sendlerowej i jej wypowiedzi m.in. z Archiwum Bohaterów Getta w Izraelu. - Ona pisze, że łatwiej było poprosić kogoś o ukrycie czołgu w salonie, niż o przechowanie na jedną noc jednego małego żydowskiego dziecka - przytacza fragment listu Sendlerowej do przyjaciółki.
Tych samych słów używał Władysław Bartoszewski zaznaczając, że ukrywanie człowieka było szczególnie niebezpieczne, bo wymagało codziennej opieki nad nim.
- Muszę powiedzieć, że ani praca w tajnej drukarni, ani przenoszenie broni, ani przygotowywanie akcji dywersyjnej przeciwko Niemcom nie było tak ryzykowne, jak przechowywanie Żyda - stwierdził w 2010 roku. - Ilu ludzi odważy się przechowywać takiego człowieka? A obcego? - dodawał.
"Załatwialiśmy tylko szmalcowników"
Irena Sendlerowa mówiła po latach, że śnią jej się matki, które oddawały jej swoje dzieci, by ratowała je z getta. W ratowaniu tym pomagała jej grupa ludzi, która podlegała Sendlerowej w ramach referatu dziecięcego w Żegocie - Radzie Pomocy Żydom polskiego rządu na uchodźstwie.
- Przede wszystkim to była grupa Polaków, która ofiarowała swoje mieszkania - mówi prof. Leociak. - Wyprowadzone dziecko często było umieszczane na 2-3 dni na "mecie", w jakimś prywatnym mieszkaniu - tłumaczy.
- Ludzie poświęcali swoje życie innym osobom, żeby ratować Żydów, a potem przychodzi szmalcownik i to wszystko "destruuje", co oni zrobili - mówi Anna Bikont.
Szacuje się, że w okupowanej Warszawie było około 3-4 tysięcy szmalcowników. Polskie państwo podziemne wydawało na nich wyroki śmierci. - Miałam 17 lat, gdy rozpoczęłam pracę w kontrwywiadzie - wspomina Magdalena Grodzka-Gużkowska, żołnierz AK. - Nasza grupa wykonywała wyroki tylko na Polakach. Inne organizacje zabijały Niemców, my załatwialiśmy tylko szmalcowników, zdrajców i tak dalej - przyznaje.
"Świat niczego się nie nauczył"
- Heroizm ratujących, tych, którzy później byli odznaczani przez Yad Vashem medalem sprawiedliwych, był podwójny - twierdzi prof. Leociak. - Z jednej strony musieli stawić czoła tym drakońskim niemieckim rozporządzeniom grożącym karą śmierci za pomoc Żydom, ale z drugiej strony, i o tym musimy pamiętać, musieli przeciwstawić się niechęci, a często wręcz wrogości polskiego społeczeństwa - podkreśla.
- Mówiła do mnie w ostatnich latach swojego życia: popatrz, świat niczego się nie nauczył z drugiej wojny światowej - wspomina Janina Zgrzembska słowa polskiej bohaterki.
Irena Sendlerowa zmarła w 2008 roku, miała 98 lat.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Czarno na białym" TVN24.
Autor: mm/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24