Reporterzy "Czarno na białym" dotarli do informacji, które rzucają nowe światło na głośną sprawę księdza z Tylawy. Okazuje się, że księdza, ostatecznie skazanego za molestowanie dziewczynek, broniła nie tylko prokuratura kierowana wtedy przez Stanisława Piotrowicza, ale też kuria kierowana przez arcybiskupa Józefa Michalika. Oprócz relacji świadków na temat związku biskupa z prokuratorem, zaskakujące są dalsze losy księdza, który nie dość, że dalej pełni posługę kapłańską, to jeszcze zasiada w kapitule dla zasłużonych duchownych. Materiał magazynu "Czarno na białym". Materiał nie jest przeznaczony dla osób poniżej 16. roku życia.
Ksiądz Michał M., w przeszłości skazany za czyny pedofilskie, odprawia msze, a w ostatni piątek prowadził poranną modlitwę różańcową za pośrednictwem Radia Maryja.
Michał M. został skazany w 2004 roku za molestowanie sześciu dziewczynek. – Nie były to działania wypływające z jakichkolwiek przyczyn chorobowych, lecz zachowania dewiacyjne, pedofilne typu zastępczego - mówił w uzasadnieniu do wyroku sędzia Piotr Wójtowicz.
- Dla mnie to jest potwór, to jest człowiek, który nigdy nie powinien pracować z dziećmi. On szukał ofiar, on szukał cały czas ofiar. Brał na kolana, ściskał, aż się trząsł. Tak mocno przytulał, że aż się trząsł. Aż mu się kolor skóry zmieniał – opowiada jedna z kobiet, która zeznawała w sprawie księdza z Tylawy.
To proboszcz, o którym ówczesny prokurator rejonowy w Krośnie, Stanisław Piotrowicz mówił, że "dzieci spontanicznie przybiegały do niego, obejmowały go". – On również dzieci przytulał do siebie, głaskał. Zdarzało się tak, że pocałował – relacjonował Stanisław Piotrowicz w 2001 roku.
"Jezus też się nie odwoływał"
Reporterzy "Czarno na białym" odwiedzili duchownego, który nigdy nie odwołał się od wyroku.
– Ja po rodzinnemu podchodziłem i tak mnie wielu parafian, za wyjątkiem jakiś tylko jednostek, uważało – tłumaczy Michał M. Uważa, że "zawsze wszyscy jesteśmy rodziną". – Pan Bóg jest naszym ojcem – dodaje.
Ksiądz wciąż jeździ tym samym małym fiatem. Samochodem, który zapamiętało wiele ofiar, z którymi rozmawiali reporterzy "Czarno na białym".
- Nieraz jak odwoziłem, to się zdarzało, że ktoś tam dzióba dał na pożegnanie. No cóż, no ludzka rzecz, normalnie – mówi ksiądz Michał. – Trafiło, że i w usta. Co w tym złego – dodaje.
Zła dopatrzył się jednak sąd. – Wyrok był jednomyślny – mówi po latach Piotr Wójtowicz, sędzia Sądu Rejonowego w Krośnie pamiętający tę sprawę.
Dziś ksiądz Michał M., otoczony dewocjonaliami, mieszka w niewielkim domu na Podkarpaciu. Jego 35-letnia służba w Tylawie skończyła się wyrokiem. "Sąd uznał, że ksiądz skrzywdził sześć dziewczynek. Według niego ksiądz: brał je na kolana, wkładał ręce pod bluzkę i dotykał piersi, wkładał rękę do majtek i dotykał krocza, całował w usta z penetracją językiem jamy ustnej, wkładał palec do pochwy, dotykał nóg powyżej kolan" – napisała 25 czerwca 2004 roku "Gazeta Wyborcza", cytując ustne uzasadnienie wyroku.
- Nie odwoływałem się, bo byłem tak psychicznie wykończony, tym bardziej, że tam mi ktoś powiedział, też właśnie z ludzi sądowych: "proszę księdza to szkoda się odwoływać" - twierdzi dziś duchowny. – To wszystko się okaże o tam. Na Sądzie Boskim, co ja tam będę się... – dodaje, wskazując palcem w niebo.
- Pan Jezus się też nie odwoływał, jak wydali wyrok na niego – mówi skazany za pedofilię.
"Ja cię mocą Chrystusa uzdrawiam"
Sprawa księdza z Tylawy wybuchła w 2001 roku. Do jednej z mieszkanek wsi zgłosiła się wtedy zapłakana dziewczynka. – Ta dziewczynka płakała, szlochała, łkała i powiedziała mi: "najgorzej jest, kiedy wkłada palce tam, do pupy" i miała problem ogromny, żeby o tym powiedzieć – zrelacjonowała Lucyna Krawiecka, była mieszkanka wsi.
- Powiedziała, że ksiądz wkłada jej palce i mówi: "ja cię mocą Chrystusa uzdrawiam" i w tym momencie pomyślałam, że będę walczyć, obronię te dzieci – tłumaczy.
Ksiądz w rozmowie z reporterami "Czarno na białym" przyznał, że kąpał małe parafianki, ale ani wtedy, ani teraz nie widzi w tym niczego złego. – Ja z dziećmi byłem bardzo na stopie takiej przyjacielskiej, a nie takie głupoty przecież. Bywały u mnie, czasem się tam pomogłem umyć – powiedział ksiądz. – Ja po rodzinnemu podchodziłem zawsze do parafian od początku – dodał.
- A jak dziecko przyjdzie do ciotki, czy do wujka, czy do kogoś? Ja to po rodzinnemu wszystko traktowałem. I tak mnie parafianie traktowali i ja ich – mówi.
Jedna z ofiar księdza Michała M. twierdzi, że duchowny miał w przeszłości przekonywać dziewczynki, że warto poddać się takiej kąpieli. – Dawał do zrozumienia pewne rzeczy, a bo to będziesz miała lepsze stopnie z religii, a to ja cię lepiej przygotuję. To było na takiej zasadzie – opowiada kobieta, która chce zachować anonimowość. – Do mnie na przykład padła propozycja, że on mnie będzie kąpał. Powiedziałam, że nie, bo ja się w domu kąpałam i się nie pozwoliłam, ale były takie, które się dały – mówi.
Prokuratura z wizytą u arcybiskupa
Tylawa to biedna popegieerowska wieś. To tu proboszczem przez 35 lat był ksiądz Michał M. – Miał doskonały zmysł wyszukiwania sobie ofiar wśród dzieci, które były w złej sytuacji materialnej – mówi Beata Maziejuk, mieszkanka wsi.
- To, że ja się mogłem tam którymś dzieckiem zaopiekować, to pewnie, że to było dla mnie radością, że mogę mu coś dobrego zrobić, mu przyjemnie – mówi ksiądz. – Nieraz nawet bywało, że i same mamy mnie prosiły, że chciałaby, by syn czy córka może kiedyś by mogły księdza odwiedzić. Proszę bardzo, jak najbardziej – relacjonuje.
Lucyna Krawiecka podkreśliła, że z księdzem nie miała nic wspólnego. W pewnym momencie postanowiła powiedzieć "nie" i pojechała do przełożonego księdza, ówczesnego biskupa przemyskiego, Józefa Michalika.
Przed nią na audiencję w budynku kurii czekała grupa ludzi z kwiatami. – Wychodzi w końcu sekretarz, otwiera drzwi i mówi: "prokuratura przemyska do arcybiskupa Michalika". Ja wtedy przypomniałam sobie, że to było dwa dni czy dzień po imieninach Józefa. I wtedy arcybiskup wychodzi z ręką wyciągniętą z pierścieniem, więc oni, chcąc ucałować, padli na kolana – przypomniała. – Ja byłam świadkiem tej sceny i to było dla mnie niesamowite – opowiada.
Lucyna Krawiecka twierdzi, że arcybiskup Michalik był niezadowolony z jej wizyty i tego, co kobieta miała mu do przekazania na temat księdza Michała M. – Ksiądz arcybiskup się zdenerwował i mi mówi: "to proszę iść do prokuratury". Ja odpowiedziałam: "do tej prokuratury, która tutaj na kolanach była przed chwilą?".
Kuria i prokuratura bronią księdza
Żeby zweryfikować słowa kobiety, reporterzy "Czarno na białym" postanowili umówić się na rozmowę z Józefem Michalikiem, dziś już biskupem seniorem. Odpowiedź arcybiskupa przekazał rzecznik kurii. – Pytałem księdza arcybiskupa i ksiądz arcybiskup nie jest zainteresowany wystąpieniem – oświadczył.
To arcybiskup Michalik w 2001 roku wysłał do parafian list w obronie Michała M. "(…) konfratrzy i parafianie, którzy znają lepiej środowisko niż wrogie Kościołowi i depczące prawdę gazety lub osoby, nie stracą zaufania do swego proboszcza, ale okażą mu bliskość przez gorliwą modlitwę" – napisał wtedy arcybiskup.
Księdza Michała M. broniła nie tylko kuria, ale również prokuratura, która pierwotnie umorzyła sprawę. Szefem prokuratury rejonowej w Krośnie był wtedy dzisiejszy poseł, Stanisław Piotrowicz.
- Zdarzało się tak, że jednocześnie na kolanach siedziało kilkoro dzieci. Były szczęśliwe, zadowolone. Nie było w tym żadnego podtekstu seksualnego – mówił podczas konferencji prasowej w 2001 roku Piotrowicz, opisując przypadek ks. Michała M.
Beata Maziejuk, słysząc słowa ówczesnego szefa prokuratury przyznała, że "myślała, że rozwali telewizor". – On tak potwornie dyskredytował wszystkie osoby, które brały udział w tej sprawie – zwraca uwagę.
Teraz Stanisław Piotrowicz tłumaczy, że decyzja, o której mówił, "zamykała pewien etap śledztwa". – W tamtym czasie była decyzją adekwatną do zgromadzonych dowodów – podkreśla.
Prokurator Piotrowicz "do dzisiaj jest przekonany"
Ksiądz w rozmowie z reporterami "Czarno na białym" przyznaje jednak, że także wiele lat później, już po tym, jak śledztwo po interwencji ministra sprawiedliwości wznowiono i kiedy zapadł wyrok skazujący, Stanisław Piotrowicz miał mu powiedzieć, iż uważa, że ksiądz jest niewinny.
- Nie tylko uważał, ale to przecież było jasno widać, że przecież przekonany jest o tym... i do dzisiaj jest przekonany. (...) Gdybym później wiedział, że to coś da, to ja poruszam tę sprawę po prostu – relacjonował słowa Piotrowicza ksiądz Michał M.
Stanisław Piotrowicz zapytany, czy ówczesna decyzja kierowanej przez niego prokuratury nie kłóciła się z jego sumieniem w kontekście późniejszego skazującego wyroku, stwierdził, że "nie wie, jakie były dalsze ustalenia". – Być może, że były takie, że wskazywały na konieczność odmiennej decyzji. Być może. Jak mnie pan pyta o sumienie, to jest szalenie ważne dla ludzi, którzy mają sumienie, a ja do tych ludzi należę – dodał.
Sędzia Piotr Wójtowicz, zapytany o decyzję o umorzeniu postępowania przez prokuraturę, stwierdził, że sprawy pomiędzy sądem a prokuraturą toczą się "różnymi kolejami". – Nie tylko wtedy, ale i dzisiaj. Można się dziwić różnym rzeczom – mówi.
Reporterzy "Czarno na białym" nieoficjalnie dowiedzieli się, że krośnieńska prokuratura kwestionowała wiarygodność świadków i dlatego sprawę umorzyła. Niestety, mimo wielomiesięcznych prób, nie udało się uzyskać zgody na wgląd do akt sprawy.
Nie dostał ich nawet rzecznik prasowy sądu, żeby odpowiedzieć na pytania zadane przez dziennikarzy. Prezesem, który podpisał się pod odmownymi decyzjami, jest sędzia Krzysztof Szmidt, wybrany na to stanowisko przez Zbigniewa Ziobro.
Sędzia Piotr Wójtowicz zapytany o wątpliwości co do wiarygodności świadków odpowiedział pytaniem. – Czy zapadłby taki wyrok, w składzie kolegialnym, gdybyśmy mieli wątpliwości? Wyrok był jednomyślny i dla mnie to ucina dalszą odpowiedź – stwierdził.
"W sprawie było tak, jak życzył sobie prokurator Piotrowicz"
Stanisław Piotrowicz dziś broni się, że to nie on podejmował decyzję o umorzeniu, ale podległy mu prokurator. – Jest chyba rzeczą oczywistą, że skoro było postanowienie o umorzeniu, to musiałem przytoczyć argumenty zamieszczone w tymże postanowieniu – wyjaśnił. – Postanowienie nie było mojego autorstwa – podkreśla.
O sprawie księdza z Tylawy wypowiada się Helena Kasprzyk, wieloletnia szefowa sekretariatu prokuratury w Krośnie. – Sądzę, że w sprawie było wszystko tak, jak życzył sobie pan prokurator Piotrowicz. Tak myślę, bo bardzo był zainteresowany prokurator Piotrowicz tą sprawą. Nie zauważałam, żeby wcześniej jakąś sprawą był tak bardzo zainteresowany, jak wtedy sprawą księdza z Tylawy – mówi.
Reporterzy "Czarno na białym" odwiedzili prokuratora Sławomira Merkwę, który wtedy podpisał się pod umorzeniem. Dziś jest wiceszefem Prokuratury Rejonowej w Krośnie. Zgodził się na rozmowę, ale bez kamer, bo jak twierdzi, nie chce pokazywać się publicznie w kontekście tej sprawy, bo boi się reakcji ludzi i o bezpieczeństwo swoich bliskich.
Zapytany o to, kto tak naprawdę podejmował wtedy decyzję o umorzeniu, odpowiedział, że "jest pewna kuchnia prokuratorska, której bym nie chciał ujawniać". - A tak jak powiedziałem panu, ja tę decyzję podejmowałem, a w tym czasie moim przełożonym był prokurator Piotrowicz. Jak pan to zinterpretuje, to już jest pana sprawa - dodał.
Helena Kasprzyk mówi o bardzo dobrych relacjach arcybiskupa Józefa Michalika i Stanisława Piotrowicza. – Jak przeprowadziliśmy się do nowego budynku, w którym obecnie jest prokuratura, to mówił do mnie prokurator Piotrowicz, że mógłby zorganizować poświęcenie tego budynku i mówił: "nawet biskup Michalik by przyjechał tego poświęcenia dokonać, ale nie jestem pewien, czy by się prokurator okręgowy na to zgodził".
Prokuratura w Krośnie ostatecznie nie została poświęcona.
Odprawia msze, zasiada w kapitule kolegiackiej
Ksiądz Michał M. w dalszym ciągu odprawia msze. "Za sprawujących władzę, aby ofiarnie służyli społeczeństwu w duchu solidarności społecznej" modlił się podczas jednego z ostatnich nabożeństw.
Oprócz tego zasiada w brzozowskiej kapitule kolegiackiej. Ze strony internetowej można dowiedzieć się, że mogą w niej zasiadać "tylko kapłani odznaczający się (...) prawością życia i ci, którzy wykazali się wcześniej chwalebnym posługiwaniem w Archidiecezji".
Ksiądz przyznał, że w kapitule zasiadał jeszcze przed wyrokiem skazującym. – Potem nie wyrzucali, bo na ogół księża to przyjęli, przecież mnie znali, że to wszystko jest - jak to się mówi - oszczerstwo”.
Ksiądz M. co tydzień odmawia modlitwę w Radiu Maryja, tak jak robił to przed wybuchem skandalu. – Do teraz prowadzę. W każdy piątek – przyznaje duchowny.
Władze Radia Maryja i Telewizji Trwam zapytane, czy nie przeszkadza im przeszłość księdza, do tej pory nie odpowiedziały. – Tym to on nikomu krzywdy nie robił, tylko podbudowywał sobie autorytet i wiarygodność – uważa Beata Maziejuk, mieszkanka wsi Tylawa. - Robi to po to, by w opinii publicznej być tym czystym i nieskalanym – dodaje.
W świetle prawa świeckiego wyrok uległ zatarciu, ale w świetle wytycznych kościelnych Jana Pawła II z 2001 roku "jeśli potwierdzi się choćby ‘pojedynczy akt seksualnego wykorzystania przez księdza lub diakona’, osoba ta ‘zostanie na stałe zwolniona z posługi kościelnej, nie wyłączając wykluczenia ze stanu duchownego’ (…). Jeśli natomiast ‘kara wykluczenia ze stanu duchownego nie zostanie zastosowana (…), sprawca czynu powinien żyć w modlitwie i pokucie".
"Nie będzie mógł odprawiać publicznie Mszy świętej i udzielać sakramentów. Otrzyma polecenie, by nie nosić stroju duchownego i nie przedstawiać się jako kapłan" – napisano w instrukcji z 2001 roku.
Dlaczego więc skazany za pedofilię Michał M. dalej jest księdzem w czasie toczącej się właśnie publicznej debaty o rozwiązywaniu problemu pedofilii w Kościele? Reporterzy „Czarno na białym” zwrócili się z pytaniem o to do arcybiskupa Józefa Michalika, ówczesnego metropolity przemyskiego i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski do 2014 roku. Odpowiedzi dotąd nie uzyskali.
Autor: asty/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24