7-letnia Samantha chce zostać pracownikiem naukowym, podróżnikiem albo kucharzem. Nie przeszkadza jej choroba - rdzeniowy zanik mięśni - ale prawo. Zgodnie z ustawą odmówiono dziewczynce edukacji w szkole integracyjnej znajdującej się w pobliżu domu. Teraz musi dojeżdżać do odległej dzielnicy. MEN obiecywało nowelizację ustawy, rozwiązującą problem Samanthy na wrzesień tego roku. - Ustawa wejdzie za rok - informuje MEN.
- Nie udało się wywalczyć szkoły na Ochocie (w Warszawie - red.) dla naszej niepełnosprawnej ruchowo córki - mówi Agnieszka Szewczyk, matka 7-letniej Samanthy. Dziewczynka choruje na rdzeniowy zanik mięśni i porusza się na wózku inwalidzkim. Nie może samodzielnie siadać, ani poruszać się. Choroba powoduje częste infekcje dróg oddechowych i układu krążenia. Występuje rzadko - raz na 6 tys. urodzeń.
- Szkoła przy ul. Gorlickiej, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, nie utworzyła klasy integracyjnej, nie zatrudniła nawet pomocy nauczyciela, ani nauczyciela wspomagającego - tłumaczy Szewczyk. - Dyrektor nie spełniła żadnej z obietnic złożonej w rozmowie z panem przed rozpoczęciem roku szkolnego - dodaje.
Walka trwała rok
To jest niedorzeczny wymóg. Niestety zdarza się to nader często. Szkoła odrzuca dziecko i nie daje wskazówek, gdzie dziecko posłać. Nie ma procedury wsparcia rodziców - komentuje Agnieszka Dudzińska ze Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom z Ukrytymi Niepełnosprawnościami im. Hansa Aspergera.
W maju wydawało się, że sprawa niepełnosprawnej dziewczynki zakończy się pomyślnie. Po naszej interwencji matka Samanthy uzyskała obietnicę:
"Być może nie uda się otworzyć klasy integracyjnej, ale to nie oznacza, że nie chcemy Samanthy przyjąć" - zapewniała w rozmowie z tvn24.pl dyrektor szkoły Ryszarda Piotrowska. - "Napiszemy jednak wniosek do Wydziału Oświaty Dzielnicy Ochota z prośbą o przydzielenie pracownika, który będzie pomagał Samanthcie. Jesteśmy gotowi zapewnić dziewczynce także rehabilitację".
- W szkole ogólnodostępnej można zatrudnić dodatkowego nauczyciela lub pomoc nauczyciela. Decyzję taką podejmuje dyrektor szkoły w porozumieniu z organem prowadzącym szkołę - wyjaśniała w maju Justyna Sadlak z biura prasowego MEN.
Trudności przy rekrutacji
Szkoła nie wywiązała się jednak ze swoich obietnic.
Mimo kilku próśb dyrektorka nie chciała z nami rozmawiać. Rozmowy odmówiła także wicedyrektor szkoły.
- Zgodnie z ustawą, klasę integracyjną można otworzyć kiedy zgłosi się troje uczniów z orzeczeniem niepełnosprawności. To jest niedorzeczny wymóg - komentuje Agnieszka Dudzińska ze Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom z Ukrytymi Niepełnosprawnościami im. Hansa Aspergera. - Niestety zdarza się to nader często. Szkoła odrzuca dziecko i nie daje wskazówek, gdzie dziecko posłać. Nie ma procedury wsparcia rodziców - dodaje Dudzińska.
Załamujemy ręce, Samantha została wygnana na Wolę, co bardzo utrudniło nam codzienne życie. To jawny akt dyskryminacji bezbronnego dziecka Mama Samanthy
Dudzińska radzi matce Samanthy: - Powinna zapisać córkę do klasy ogólnodostępnej. Szkoła musi przyjąć dziecko. W przeciwnym razie będzie odpowiadała karnie - mówi Dudzińska. - Jest też rozporządzenie MEN, które nakłada na szkołę obowiązek zapewnienia swoim podopiecznym wszelkiej pomocy adekwatnej do orzeczenia niepełnosprawności. W myśl tego Samantha powinna mieć zapewnionego pracownika socjalnego, który pomagałby jej w szkole. Jest na to subwencja w wysokości nawet 40 tys. zł rocznie - dodaje.
- Złożyliśmy już pozew w sądzie - odpowiada Szewczyk.
Zarządzanie oświatą trudne do kontroli
W 2009 roku Dudzińska sporządziła raport o dostępności i jakości edukacji osób niepełnosprawnych w Warszawie finansowany przez Fundację Batorego. Poniżej przedstawiamy wybrane wnioski końcowe:
"- Środki na zadania oświatowe wobec uczniów z orzeczeniem nie są przekazywane szkołom w wysokości umożliwiającej realizację zaleceń z orzeczenia, co jest obowiązkiem szkoły.
- Standard organizacyjny krępuje swobodę dyrektorów niezbędną do realizacji zaleceń.
- Szkoły ogólnodostępne, a w mniejszym stopniu także integracyjne, nie radzą sobie z zapewnianiem odpowiednich warunków uczniom z orzeczeniem. Skutkiem tego jest przesuwanie dzieci do innego typu placówek („w dół”), najczęściej z końcem etapu edukacyjnego.
- Sporo dzieci z zaburzeniami rozwoju uczęszcza do szkół integracyjnych jako dzieci zdrowe.
- System zarządzania oświatą i jej finansowania jest nieprzejrzysty i przez to trudno poddaje się kontroli społecznej".
Złamane obietnice
W maju tego roku MEN mówiło o zmianie przepisów umożliwiających odejście od określenia dolnej granicy liczby dzieci niepełnosprawnych w klasie integracyjnej.
- W przypadku Samanthy nowe przepisy rozwiązałyby jej problem - tłumaczy matka dziecka. - Zniesienie dolnej granicy zamknęłoby temat. Moją córkę musieliby przyjąć - dodaje.
Projekt był wówczas na etapie konsultacji. Dokument miał przejść całą ścieżkę legislacyjną. - Termin wejścia w życie ustalono na 1 września tego roku - zapewniała Justyna Sadlak z biura prasowego MEN.
Nie wszedł w życie. Teraz, jak podaje MEN, wejdzie za rok.
Zmiany w obszarze kształcenia dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi są przygotowywane Bożena Skomorowska z biura prasowego MEN
"Przecież uczyć muszą się wszyscy"
Najwyższa Izba Kontroli opublikowała w 2003 roku wyniki kontroli organizacji i finansowania kształcenia osób niepełnosprawnych. W raporcie stwierdzono, że ówczesne Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu miało jedynie szacunkowe dane o dzieciach niepełnosprawnych nierealizujących obowiązku nauki.
Na pytanie o skalę zjawiska dzieci niepełnosprawnych nierealizujących obowiązku nauki usłyszeliśmy odpowiedź: "Przecież ustawowo wszyscy muszą się uczyć do 18-tego roku życia".
Kolejny i zarazem ostatni raport NIK dotyczący warunków kształcenia specjalnego powstał w 2008 roku. NIK zarzuca jednostkom oświatowym m.in. "niezapewnienie prawidłowego nadzoru pedagogicznego nad skontrolowanymi jednostkami przez wszystkich skontrolowanych kuratorów oświaty".
- Nikt nie zna skali. Nikt nie wie ile dzieci niepełnosprawnych spotyka się z trudnościami w trakcie rekrutacji, ile zostaje zostaje pozostawionych bez pomocy odpowiednich instytucji - mówi Dudzińska. - MEN też nie wie, bo to dzieje się na dole, dyskutuje się o tym w domach, a nie w sądach.
Źródło: tvn24.pl