|

Co zrobić, jeśli plaża jest miejscem wojennej zbrodni? Nadal beztrosko pluskać się w wodzie?

Krynica Morska - plaża
Krynica Morska - plaża

Paweł mieszka trzysta metrów od płotu, za którym stoi krematorium. Po terenie dawnego obozu koncentracyjnego chodzi na spacery z psem. I jako kierownik referatu w Urzędzie Gminy, promuje nadmorskie Sztutowo jako doskonałe miejsce do wypoczynku. Tuż obok, w pobliskim Zalewie Wiślanym spoczywają szczątki kilkudziesięciu tysięcy ludzi, ale żeglarze sobie tym głowy nie zawracają, jak twierdzi Ryszard Doda, bosman przystani w Nowej Pasłęce. Czy wojenna martyrologia stoi na drodze do turystycznego rozwoju nadmorskich miejscowości?

Artykuł dostępny w subskrypcji
  • Muzeum Stutthof mieści się w miejscowości Sztutowo, która pretenduje do miana nadmorskiego kurortu. Plażowicze zmierzający całymi rodzinami nad morze, mijają drut kolczasty, a za nim - mogiły, krematoria.
  • Do dziś na dnie Zalewu Wiślanego spoczywają szczątki kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Żeglarze, których coraz więcej zawija do przystani w Nowej Pasłęce, nie są zainteresowani tym tematem.
  • W Piaskach morze odsłoniło wrak statku - miejscowość zyskała kolejną atrakcję turystyczną. Tymczasem ów wrak może być świadectwem kolejnej zbrodni wojennej.
  • Martyrologia z jednej strony, z drugiej zaś - turystyka oparta o walory krajobrazowe, przyrodnicze, o rozrywkę i rekreację. Czy to się da jakoś połączyć w planowaniu rozwoju i przyszłości turystycznych miejscowości?

Długi majowy weekend, pogoda jak w lipcu, rodzina Kowalskich przyjechała nad morze na jeden dzień. Ojciec zaparkował samochód, do toreb i plecaka spakowali parawan i kocyki, pytają o drogę do plaży. - Miniecie szkołę im. Pamięci Ofiar Stutthofu, potem w prawo do ulicy Obozowej, potem w lewo wejdziecie do lasu przy tablicy z mapką obozu i dalej przez las – tłumaczy miejscowy. – Tylko pamiętajcie, że jak znajdziecie w lesie resztki butów lub co gorsza, ludzkie szczątki, to nie ruszajcie, tylko sfotografujcie i wyślijcie zdjęcie do muzeum lub nadleśnictwa. Przyjadą pozbierać. Miłego wypoczynku!

Chodzi o szczątki butów, a także inne przedmioty, które od początku roku – już po raz kolejny, były znajdowane w sztutowskim lesie, o czym pisaliśmy w artykule pt. "Ziemia przemówiła". Wyrzuciła z siebie dowody hitlerowskich zbrodni. Odnajdujemy je w leśnej ściółce. To pamiątki po męczeństwie więźniów. Kłopotliwe pamiątki – bo rację mają ci, którzy twierdzą, że tego rodzaju przedmioty nie powinny "walać się po lesie", a z drugiej strony – niemal w całym lesie oddzielającym teren muzeum od plaży takie "artefakty" mogą się nagle pojawić. Dyrekcja Muzeum Stutthof wraz z Nadleśnictwem postanowiły więc postawić tablice informujące o tym fakcie. Dzisiaj tablice te mijają letnicy zmierzający na plażę.

Tablica promująca walory turystyczne Sztutowa z mapką miejscowości.
Tablica promująca walory turystyczne Sztutowa z mapką miejscowości.
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

Dr Marcin Owsiński napisał książkę o Sztutowie i jego mieszkańcach, to rodzaj historycznej monografii wsi. Nosi ona tytuł: "Naznaczeni". Bo tutaj historii "odznaczyć" się nie da, nie wolno, nie wypada. Ale żyć z nią na co dzień także nie jest łatwo.

Mamy we wsi krematorium

Paweł Jackowski mieszka w Sztutowie od dwudziestu lat. Pracuje w Urzędzie Gminy, jest kierownikiem Referatu Kultury Sportu i Promocji.

- Mieszkam trzysta metrów od płotu, za którym stoi krematorium – mówi Jackowski. - Chodzę na spacer z psem, biegam, i generalnie rzecz biorąc, jestem już przyzwyczajony do tego widoku i do myśli, że te straszne rzeczy się tutaj działy. Ale dwadzieścia lat temu, kiedy przyjechałem do Sztutowa, było inaczej. Wtedy robiło to na mnie wrażenie. Czasem sobie żartuję, mówię znajomym: "zapraszam to Sztutowa, mamy mnóstwo atrakcji, zaledwie trzysta metrów do krematorium…". I widzę, że na ludziach robi to wrażenie.

Jest 24 kwietnia, dzisiaj dzięki inicjatywie Muzeum Stutthof i Nadleśnictwa Elbląg ustawiono przy wejściach do lasu tablice, które mają informować spacerujących po lesie o tym, że znajdują się na terenie dawnego obozu koncentracyjnego, i o tym, że gdyby znaleźli jakieś ślady, pozostałości, przedmioty zwane przez historyków artefaktami, mają ich nie ruszać i powiadomić odpowiednie służby – muzealników albo leśników. To kolejne "znamię" po hitlerowskich zbrodniach, widoczne w przestrzeni wsi.

- Mieszkańcy zdążyli się już przyzwyczaić do tego – mówi kierownik "od kultury i promocji" w Urzędzie Gminy. - To nie jest tak, że codziennie kiedy wstajemy rano, rozpamiętujemy męczeństwo tych ludzi. Ale wychowując się tutaj, uczestnicząc kilka razy w roku w organizowanych tu uroczystościach "ku czci", chodząc do szkoły, która nosi imię Pamięci Ofiar Stutthofu, wszyscy z tym żyjemy, nosimy w sobie ten ciężar.

Zwracam uwagę, że w Polsce i Europie wieś Sztutowo jest kojarzona niemal wyłącznie z nazwą "Stutthof", z tym, że istniał tu obóz koncentracyjny. Niewielu ludzi wie o tym, że Sztutowo leży nad morzem, że można tu wypoczywać tak samo jak w każdej innej nadbałtyckiej miejscowości.

- Tak, to prawda - zgadza się urzędnik. - Podam przykład: W zeszłym roku zrobiliśmy powiatowe i gminne dożynki. Starosta z tej okazji wyprodukował gadżety. Magnesiki z mapą, z konturami powiatu, pięć gmin, pięć zdjęć z charakterystycznymi elementami dla każdej z gmin. Jaki był charakterystyczny element dla Sztutowa? Nie plaża, nie las, nie architektura żuławska, tylko brama obozowa.

Paweł Jackowski przekonuje, że z całych sił mieszkańcy Sztutowa starają się zmienić wizerunek ich małej ojczyzny. - Przecież ten, powiedzmy, niespełna sześcioletni wycinek historii wsi Sztutowo – mam na myśli lata 1939 – 1945, jest tylko sześcioletnim wycinkiem. Historia naszej wsi, gminy jest dużo starsza i dużo bogatsza. Bywał tu na przykład Artur Schopenhauer.

Nie tylko słynny filozof ma być "ambasadorem" wsi, niosącym w świat informacje o jej istnieniu. Również Czterej Pancerni. W jednym z odcinków dzielni czołgiści zdobywają most – tutaj były kręcone sceny do polskiego "serialu wszechczasów". Jackowski wylicza dalej: poławiacze bursztynu to kolejna opowieść – legenda miejsca, w którym od wieków poławiano bursztyny.

- Jest już na czym budować inne niż "obozowa" opowieści - stwierdza . Żeby nie było, że tylko Max Pauli (nazistowski zbrodniarz wojenny, komendant KL Stutthof – red.), albo Alfred Forster (nazistowski zbrodniarz wojenny, gauleiter Okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie – red.) kojarzy się z naszą miejscowością.

Miejscowości nad Zalewem Wiślanym w sposób szczególny naznaczone tragiczną historią
Miejscowości nad Zalewem Wiślanym w sposób szczególny naznaczone tragiczną historią
Źródło: opracowanie własne na podst. Google Maps

Wrak na plaży

Miejscowość Piaski znajduje się na Mierzei Wiślanej, pod granicą z Obwodem Królewieckim, trzydzieści kilometrów od Sztutowa.

Na początku marca dziennikarze lokalnego portalu Hello Mierzeja dokonali odkrycia – w Bałtyku, zaledwie kilkanaście metrów od plaży, znaleźli wrak trzydziestometrowego statku. Zdjęcia z drona, na których w płytkiej wodzie widać sylwetkę statku, obiegły internet i zyskały dużą popularność. O sprawie wspomniały największe w Polsce serwisy informacyjne, między innymi tvn24.pl.

natalia 2
Morze odkryło w Piaskach tajemniczy wrak
Źródło: Andrzej Bassendowski

Naukowcy z Centralnego Muzeum Morskiego przebadali drewno pochodzące z wraku i stwierdzili, że statek został wybudowany po 1921 roku.

Mówi się o trzech hipotezach, dotyczących tego, skąd ów wrak wziął się w tym miejscu.

Dwie pierwsze – wedle sugestii pracowników Urzędu Morskiego, wskazują, że może to być wrak kutra, który zatonął w pobliżu w latach sześćdziesiątych lub osiemdziesiątych – urzędnicy w dokumentach odnaleźli wzmianki o dwóch zatonięciach w pobliżu miejsca odnalezienia wraku.

Zarówno profesjonalni historycy, jaki entuzjaści historii wskazują trzecią możliwość. Olaf Popkiewicz, znany youtuber, archeolog, redaktor programu "Poszukiwacze Historii" wspomina o tym, że może to być wrak statku wykorzystywanego do ewakuacji ludności cywilnej w ramach operacji Hannibal w 1945 roku.

Dla niewtajemniczonych słowa te brzmią dość tajemniczo. W istocie wskazywałyby na to, że właśnie morze odsłoniło świadectwo kolejnej zbrodni wojennej. Ślad po tym, że w wodach Zalewu Wiślanego, w ziemi wokół jego brzegów, do dziś spoczywają szczątki kilkudziesięciu tysięcy zamordowanych podczas wojny Niemców. A ślady po tamtej tragedii znajdywane są niemal na każdym koku.

Ziemianki. Patelnia

Ryszard Doda jest bosmanem w przystani żeglarskiej w Nowej Pasłęce, wsi położonej czterdzieści kilometrów (w linii prostej) od Sztutowa, na południowym brzegu Zalewu Wiślanego, tuż przy granicy z Obwodem Królewieckim. Jak twierdzi, on pierwszy w latach dziewięćdziesiątych rozkręcał tu biznesy turystyczne – wówczas była to typowa rybacka wioska, a mieszkańcom nie śniło się nawet, że ktoś będzie chciał do niej przyjeżdżać na wypoczynek.

Wiezie mnie swoją terenówką tuż pod granicę z Federacją Rosyjską. Tu stoi patrol Straży Granicznej. Strażnicy doskonale znają "pana Ryśka", a ja się orientuję, że tylko dzięki mojemu, doskonale znającemu teren przewodnikowi będę mógł za chwilę ruszyć w teren, do lasu przy samej granicy z Rosją, nie narażając się na zbytnie zbliżanie się do samej granicy, co mogłoby się wiązać z nieprzyjemnymi konsekwencjami.

w lesie czekają na nas komary, chaszcze, pokrzywy. Trzeba się odpowiednio przygotować. Ryszard nakłada na siebie spodnie i kurtkę moro. Orientuję się, że to wzór ukraińskiej armii. Dostrzegam także naszywkę na ramieniu - emblemat "Kraken". To formacja, w której służą "specjalsi". Okazuje się, że Ryszard służył w czerwonych beretach, potem w Legii Cudzoziemskiej, wspomina, że brał udział w wojnie w Somalii i Rwandzie, a teraz regularnie wspiera swoimi umiejętnościami i doświadczeniem Ukraińców. Gdy pytam o szczegóły, uśmiecha się tylko i stwierdza, że nie chce mieć ABW na głowie, więc woli zmienić temat.

Jak można się było spodziewać, potężny pięćdziesięcioośmioletni mężczyzna porusza się po lesie z gracją łani i prędkością sportowca. Staram się za nim nadążyć.

Po chwili pokazuje mi w lesie ślady po ziemiankach. Zagłębienia w ziemi, doły, niektóre dzisiaj, po osiemdziesięciu latach, mają dwa metry głębokości. Czytelne są wyjścia z tych dołów, wszystkie skierowane w jedną stronę. Niektóra są mniejsze – służyły do schronienia ludziom, w jednym z takich odnajdujemy przerdzewiałe resztki patelni. Inne – większe, służyły zamaskowaniu transporterów, czołgów. Zimą 1945 roku było tu ogromne koczowisko uciekających przed Sowietami cywilów i wycofujących się żołnierzy.

Ryszard Doda w miejscu, w którym w 1945 roku znajdowała się ziemianka chroniąca niemieckich cywilów - uciekinierów przed Armią Czerwoną.
Ryszard Doda w miejscu, w którym w 1945 roku znajdowała się ziemianka chroniąca niemieckich cywilów - uciekinierów przed Armią Czerwoną.
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

- O tym, że tu znajdują się te ślady wiedzą niektórzy miejscowi, może grzybiarze na nie trafiają. Ale nie jest to wiedza powszechna. Jesteś pewnie pierwszym dziennikarzem, który te miejsca ogląda – stwierdza Ryszard. Wiele wie o tym, co tu się działo, jest jednym z tych, których zwykło się nazywać "entuzjastami lokalnej historii". - Ściągający z całych Prus Wschodnich cywile w tych ziemiankach zatrzymywali się, by czekać na swoją kolej do przeprawy szlakami lodowymi przez Zalew Wiślany. Wyobraź sobie srogą zimę, tysiące ludzi w tych ziemiankach, głód, nieustanne naloty radzieckich samolotów…

Pozostałości po patelni znalezionej w ziemiance służącej w 1945 roku niemieckiej ludności cywilnej uchodzącej przed Armią czerwoną
Pozostałości po patelni znalezionej w ziemiance służącej w 1945 roku niemieckiej ludności cywilnej uchodzącej przed Armią czerwoną
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

Po wyjechaniu z lasu wracamy do oddalonej od ziemianek o około kilometr wsi Nowa Pasłęka, wysiadamy na miejscowej plaży. Przypatrują się nam ciekawie opalające się tu mamy z małymi dziećmi.

- W tamtym miejscu – Ryszard pokazuje dłonią na znajdujący się obok tuż przy brzegu budynek Straży Granicznej – uciekinierzy, swoimi załadowanymi wozami, zaprzężonymi w konie, wjeżdżali na lód. Szli w tamtym kierunku, w stronę nieistniejącej już dziś miejscowości na mierzei, znajdującej się tuż przy dzisiejszej granicy z Rosją. Tam prowadził tak zwany szlak lodowy. A tu, na tej plaży od lat znajdujemy ludzkie kości, szczątki koni, i przedmioty, które wyrzuca Zalew, czasem to są drobne przedmioty, jakiś guzik czy moneta, a czasem na przykład połowa wozu.

Trasa Szlaku Lodowego, lokalizacja ziemianek, w których ukrywali się uciekający przed Armią Czerwoną Niemcy
Trasa Szlaku Lodowego, lokalizacja ziemianek, w których ukrywali się uciekający przed Armią Czerwoną Niemcy
Źródło: opracowanie własne na podst. Google Maps

Przez lód pod bombami

O operacji Hannibal rozmawiam z Tomaszem Glinieckim, historykiem z Muzeum Stutthof w Sztutowie.

- Był luty, a potem marzec 1945 roku – opowiada historyk. - Z czasem teren Żuław został otoczony przez wojska radzieckie, odcięty od strony Gdańska z jednej strony (Gdańsk zostanie zdobyty przez wojska radzieckie na przełomie marca i kwietnia, wcześniej był otoczony – red.), i od Prus Wschodnich z drugiej. Armia generała Konstantego Rokossowskiego zbliżała się od południa, postępując wzdłuż Wisły. W efekcie uciekającym cywilom i wycofującym się wojskom niemieckim pozostała tylko droga morska. Ale żeby dotrzeć do Zatoki Gdańskiej i ewentualnie wsiąść na statek,, trzeba było najpierw znaleźć się na mierzei, co w wielu przypadkach oznaczało przejście przez zamarznięty Zalew Wiślany, na którym lód utrzymywał się do końca marca.

- Czym były tak zwane szlaki lodowe?

- Żeby umożliwić przejście na Mierzeję z południowych brzegów Zalewu Wiślanego tworzone były tak zwane szlaki lodowe – mówi historyk. - Trzeba pamiętać, że wbrew temu, co się dzisiaj często powtarza, szlaki te nie zostały zbudowane dla ludności cywilnej, tylko dla wojska. Zostały przygotowane przez niemieckich saperów po to, żeby przeprowadzić żołnierzy, ewakuować rannych, dowozić amunicję, prowiant, i tak dalej.

Historyk opowiada, jak takie szlaki wyglądały:

- Zostały specjalnie wytyczone, oznaczane linami, wzmacniane deskami lub faszyną polewaną zamarzającą wodą. Zachowały się mapy operacyjne, na których wskazywano, którędy przebiegały i jaką miały wytrzymałość – na przykład, że daną trasą może po lodzie przejechać ciężarówka do ośmiu ton. Oczywiście, potem, wraz z wiosennym ociepleniem, szlaki te były coraz mniej wytrzymałe. 

Jest więc marzec 1945 roku. Tymi właśnie szlakami lodowymi w ciągu nocy przemieszczają się transporty wojskowe. W ciągu dnia zaś przez zamarznięty Zalew Wiślany przechodzą uciekający cywile.

- Dzieje się tak dlatego, że w ciągu nocy nie operuje rosyjskie lotnictwo szturmowe – tłumaczy Gliniecki. - Transporty wojskowe mogą więc względnie bezpiecznie przemieszczać się z jednej strony Zalewu na drugą. Rosyjskie samoloty atakują kolumny cywilnych uchodźców za dnia. Z pewnością w tym przypadku możemy mówić o zbrodniach wojennych, jakich dokonywali lotnicy radzieccy na niemieckiej ludności cywilnej - Myślę, że na dnie Zalewu Wiślanego do dzisiaj znajdują się szczątki tysięcy ludzi.

Wiele dokumentów, świadczących o popełnianych wówczas zbrodniach wojennych na cywilach, znajduje się obecnie w rosyjskich archiwach. Niekiedy jednak pojawiają się świadectwa tamtych wydarzeń, tak jak w przypadku kilku zdjęć, które Ryszard Doda - jak twierdzi - otrzymał od rosyjskiego żeglarza.

Marzec 1945. Niemieccy cywile uciekają przed Armią Czerwoną po lodzie przez Zalew Wiślany
Marzec 1945. Niemieccy cywile uciekają przed Armią Czerwoną po lodzie przez Zalew Wiślany
Źródło: archiwum prywatne Ryszarda Dody (zdjęcie dostępne również w: Centralnyj archiw Ministierstwa oborony Rossijskoj Fiedieracyji)

- Myślisz, że w tym przypadku sowiecki pilot, zaraz po wykonaniu tych fotografii odłożył aparat i chwycił za spust karabinu maszynowego albo za przycisk spuszczający bomby?

- Nie wiem. Tego nie wiemy. Różnie mogło być – odpowiada smutnym głosem Ryszard Doda.

Marzec 1945. Niemieccy cywile uciekają przed Armią Czerwoną po lodzie przez Zalew Wiślany
Marzec 1945. Niemieccy cywile uciekają przed Armią Czerwoną po lodzie przez Zalew Wiślany
Źródło: archiwum prywatne Ryszarda Dody (zdjęcie dostępne również w: Centralnyj archiw Ministierstwa oborony Rossijskoj Fiedieracyji)

Kolejna odsłona dramatu miała miejsce już na wąskim pasmie lądu, na Mierzei Wiślanej. Mamy przełom marca i kwietnia, Gdańsk na zachodzie i Królewiec na wschodzie są już zajęte przez Rosjan. Niemcy znajdujący się na mierzei są jakby w kleszczach. Na wąskim pasie lądu koczują dziesiątki tysięcy ludzi – głodnych, zmarzniętych, chorych. Cywilów, wojska, w tym rannych. Wszyscy czekają na transport drogą morską do Niemiec. I cały czas trwają naloty sowieckich samolotów.

Żołnierze wybudowali wówczas specjalne pomosty, długie na kilkadziesiąt metrów, prowadzące z plaży do morza. Do tych pomostów przybijały różne jednostki – mniejsze, większe, dowożą prowiant, amunicję - bo niemieccy żołnierze wciąż się bronili. Statki, łodzie, kutry przybijające do pomostów przy plaży w drodze powrotnej zwykle zabierały z mierzei ludzi i transportowały do większych statków, które kotwiczyły kilkaset metrów dalej w morzu.

Marzec 1945. Niemieccy cywile uciekają przed Armią Czerwoną po lodzie przez Zalew Wiślany
Marzec 1945. Niemieccy cywile uciekają przed Armią Czerwoną po lodzie przez Zalew Wiślany
Źródło: archiwum prywatne Ryszarda Dody (zdjęcie dostępne również w: Centralnyj archiw Ministierstwa oborony Rossijskoj Fiedieracyji)

Tomasz Gliniecki: - Kolejność wpuszczania na pokład była następująca: najpierw transportowani byli ranni żołnierze, potem zdrowi żołnierze, na końcu ludność cywilna. W tym miejscu chciałbym zauważyć, że w powojennych narracjach często mówi się o "rycerskim" Wehrmachcie, który w 1945 roku osłaniał niemiecką ludność cywilną przed Sowietami, umożliwiając jej ucieczkę. Ta opowieść jest prawdziwa tylko w części, ponieważ dla niemieckiej armii najważniejszy był żołnierz. Dlatego szlakiem przez lód wysyłano za dnia cywilów narażając ich na śmiertelne niebezpieczeństwo, a z mierzei w pierwszej kolejności ewakuowano statkami żołnierzy. Cywil dla niemieckiego dowództwa był na drugim miejscu.

Sowieckie samoloty zatapiały więc statki służące do ewakuacji, również niewielkie jednostki przybijające do specjalnie zbudowanych w tym celu pomostów.

- Może być tak, że drewniany wrak, który morze odsłoniło w marcu tego roku przy plaży w Piaskach, to właśnie zatopiony w 1945 roku niewielki statek transportowy – stwierdza Tomasz Gliniecki, autor wielu książek o działaniach wojennych na Pomorzu. - Może przywiózł amunicję lub zabierał stąd ludzi? A może to jeden z zaginionych już po wojnie kutrów rybackich, czyli sprawa na zupełnie inną opowieść? Z werdyktem zaczekajmy na ewentualne badania archeologiczne tego wraku.

Słoik smalcu

Wychodzi więc na to, że odsłonięty przez Bałtyk wrak – może być pamiątką po tamtych dramatycznych wydarzeniach. Jeśli tak, to z pewnością nie jedyną pamiątką. Wie o tym doskonale Janusz Moskal, z zawodu dekarz, z zamiłowania poszukiwacz historycznych pamiątek.

Przyjmuje mnie w Braniewie, w średniowiecznej Baszcie będącej elementem dawnych obwarowań miasta – siedzibie Towarzystwa Miłośników Braniewa, którą stowarzyszenie to otrzymało od miasta na prowadzenie swojej działalności, czegoś w rodzaju prywatnego mini - muzeum.

Na trzech poziomach, entuzjasta historii zgromadził swoje zbiory. Jest ich tyle, że zdają się ledwo mieścić w surowym wnętrzu.

- Pamiątek po uciekinierach z 1945 roku jest w pobliskich lasach pełno – opowiada Janusz Moskal. – O tutaj…

Wskazuje na jedną ze ścian baszty, zawaloną dawnymi przedmiotami codziennego użytku. – To wszystko po uciekinierach.

Skąd o tym wie?

- Na przykład ta tabliczka – tłumaczy Moskal. - Proszę zobaczyć, takie tabliczki przytwierdzało się do wozów, jest tu adres woźnicy – to niemiecka nazwa wsi na Mazurach, ówcześnie to były Prusy Wschodnie, skąd ludzie uciekali. Butelki z Królewca, biżuteria z wygrawerowanymi napisami, znowu Prusy Wschodnie, pieczęcie – proszę bardzo - Królewiec, wagi kuchenne z wygrawerowanymi adresami producentów, to wszystko odnajdywane w lesie, gdzieś na odludziu, gdzie nie ma i nie było zabudowań.

Janusz Moskal
Janusz Moskal
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

Z dumą w głosie oznajmia, że sam osobiście odnalazł siedem "dobytków". Mianem tym poszukiwacz pamiątek określa znaleziska, które uciekinierzy schowali świadomie jak swój "dobytek", zapewne chcąc odciążyć bagaż (przed wejściem na lód?), a także w nadziei, że zdołają w to miejsce kiedyś wrócić i odzyskać swoje dobra.

- W "dobytkach" znajdowałem srebrne sztućce, pieniądze, kosztowności jakieś, ale nie jakieś wielkie skarby, bo uciekali ludzie tacy jak my, zwyczajni, nie jacyś bogacze – mówi Moskal biorąc do ręki stary słoik wypchany banknotami, reichsmarkami. – Jednego razu znaleźliśmy butelki z winem. Po otwarciu okazało się, że miało konsystencję galarety. Koledzy posmakowali, podobno była smaczna i im nie zaszkodziła. Innym razem znaleźli w dobytku weki z mięsem. Nie odważyli się ich zjeść, dali więc do zjedzenia psu. Nic mu się nie stało. Ja zaś znalazłem cały gar… zresztą panu pokażę. Chodźmy na dół.

Na najniższym piętrze baszty, z ciemnego kąta, Janusz Moskal wyciąga duży kamienny garnek. Kładzie na murku przed basztą. Wypełniony jest szarą masą. Przytykam nos – nie pachnie. Delikatnie naciskam palcem, masa swoja konsystencją i wyglądem przypomina…

- Tak to jest smalec, sprzed osiemdziesięciu lat. Tak, jak go ktoś wtedy zakopał, tak przetrwał te wszystkie lata i teraz ma pan go przed sobą – śmieje się Janusz Moskal.

Janusz Moskal z garnkiem smalcu
Janusz Moskal z garnkiem smalcu
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

W takim smalcu, być może zatopiony jest jakiś drogocenny przedmiot. Na tę sugestię Janusz Moskal wzrusza ramionami.

- E tam… – macha ręką lekceważąco. – Też o tym myślałem, ale nie staram się tego rozstrzygnąć, czy coś tam jest, czy nie. Niech sobie będzie, same kłopoty by z nim były, gdybym go wydobył. Życie za krótkie jest, żeby przejmować się takimi głupstwami, jak skarby w smalcu.

Smalec - dobytek uciekinierów z 1945 roku
Smalec - dobytek uciekinierów z 1945 roku
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

Nagle Janusz Moskal poważnieje:

- To takie dziwne… - mówiąc to spogląda na swoje zbiory. – Tych wszystkich przedmiotów nie powinno w ogóle być. One nie mają prawa istnieć, a jednak są, leżą w ziemi po lasach. Są jakby z innego świata. Dziwne to takie jest… I żaden nie jest przypadkowy, bezwartościowy. Każdy guzik, moneta czy widelec świadczy o losie człowieka, jednej konkretnej rodziny na przykład. Porzucili ten przedmiot… I co dalej? Co się z nimi stało?

Ciekawostka czy coś więcej?

Brzegi Zalewu Wiślanego, jak i cała Mierzeja Wiślana usiane są wojennymi pamiątkami, niejednokrotnie świadczącymi o zbrodniach wojennych – popełnianych z jednej strony przez Niemców na obywatelach innych narodowości, jak i z drugiej - przez Sowietów na samych Niemcach. Ale to także tereny, które mają ambicje by stać się rejonami turystycznymi – i trudno się dziwić, walory przyrodnicze i kulturowe są tu naprawdę wyjątkowe. Takie miejscowości jak Sztutowo czy Nowa Pasłęka nie mają kojarzyć ze śmiercią, wygnaniem, wojenną traumą, tylko ze słońcem, plażami i beztroskim spędzaniem czasu na urlopie.

A jednak… W obozie koncentracyjnym Stutthof zamordowano około 65 tysięcy ludzi, zaś na dnie Zalewu Wiślanego... Nikt nie wie, ile osób straciło tu życie zimą 1945 roku. Historycy wzbraniają się przed podawaniem konkretnych liczb. Niekiedy nieoficjalnie przyznają, że w wodach Zalewu Wiślanego mogą znajdować się szczątki od trzydziestu do nawet pięćdziesięciu tysięcy ludzi.

Więc może powinno stawiać się pomniki, odsłaniać obeliski, tworzyć szlaki pamięci i kultywować pamięć o martyrologii? A może wręcz przeciwnie, trzeba spuścić nad tym zasłonę milczenia?

Tablica informująca o możliwości znalezienia w lesie pozostałości po funkcjonowaniu obozu koncentracyjnego
Tablica informująca o możliwości znalezienia w lesie pozostałości po funkcjonowaniu obozu koncentracyjnego
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

Z tymi pytaniami zwracam się do moich rozmówców.

Ryszard Doda:

- Żeglarze nie znają historii, nie wiedzą o tragedii, jaka wydarzyła się na wodach Zalewu Wiślanego, bardziej ich przejmują sieci rybackie, które im utrudniają żeglowanie niż jakieś szczątki ludzkie na dnie. Zresztą trudno się dziwić, bo te nasze lokalne historie prawie w ogóle nie są znane w Polsce. I myślę, że cała ta nasza tutejsza martyrologia nie powinna być eksponowana turystom. Nie zapominajmy, że my Polacy mamy żal do Niemców za ich dokonania w czasie drugiej wojny światowej, i raczej nie ma u nas współczucia dla mieszkańców Prus Wschodnich. Więc te opowieści o zamordowanych Niemcach, to jest ciekawostka historyczna, ale nic więcej. Nie pomoże to w promocji turystyki w tym regionie. To może znaczyć cos więcej, ale bardziej dla Niemców niż dla Polaków.

Przystań Żeglarska w Nowej Pasłęce
Przystań Żeglarska w Nowej Pasłęce
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

 Paweł Jackowski:

- Na pewno będą ludzie, którym będzie przeszkadzać bliskość Muzeum Stutthof. Ale po pierwsze, sam wynajmowałem pokoje letnikom i nie narzekałem na brak zainteresowania. Po drugie, plażowicze też przychodzą do Muzeum Stutthof. Osobiście widziałem setki ludzi, którzy wchodzili do baraków na stałą wystawę z lodami, wracając z plaży. Dlatego bardzo mi się podoba kierunek, w jakim się rozwija Muzeum Stutthof. Ze swoim doświadczeniem, wiedzą i umiejętnościami, jakie już mają teraz, robią szkolenia dla różnych grup zawodowych na przykład dla policji, mające na celu budowanie w policjantach empatii, dostrzeganie w każdym człowieka - również podczas wykonywania obowiązków służbowych. W ten sposób muzeum zlokalizowane w dawnym obozie koncentracyjnym już niekoniecznie musi się kojarzyć tylko i wyłącznie z brutalnymi mordami. To ma być miejsce, które ma zmieniać człowieka w pewien określony sposób, budując pamięć, budując empatię, budując pewien rodzaj myślenia, który będzie miał przełożenie na nasze codzienne życie, stosunki między ludźmi.

- Na dnie Zalewu Wiślanego spoczywają szczątki wielu tysięcy ludzi zamordowanych przez żołnierzy sowieckich w 1945 roku. Mieszkacie w takiej okolicy, która z każdej strony "krzyczy tą wojną".

- Tak samo mógłbyś powiedzieć o Rzymie na przykład, bo tam przecież także mnóstwo ludzi straciło życie.

- A gdybyśmy chcieli postawić na plaży tablice informujące, że w tym miejscu z rąk sowieckich żołnierzy ginęły tysiące niemieckich cywili…

- Zdecydowanie spotkałoby się to ze sprzeciwem mieszkańców gminy.

Tomasz Gliniecki:

- Specjalizuję się w badaniu historii drugiej wojny światowej. I czasem zastanawiam się, jak długo jeszcze ktoś będzie chciał czytać moje książki. Może jeszcze przez dziesięć lat, chyba nie więcej… Odchodzą ostatni bezpośredni świadkowie wojny. Dorasta kolejne pokolenie, które ma już zupełnie inny stosunek do pamięci o wojnie. Czas zrobi swoje. Tak jak niegdyś była żywa pamięć o Powstaniu Styczniowym, potem o pierwszej wojnie światowej, potem wybuchła kolejna wojna i zmazała pamięć o poprzedniej. Zastanawiam się, co czeka pokolenie, które dzisiaj wchodzi w dorosłość. Być może kłopot z kultywowaniem pamięci o drugiej wojnie zniknie niebawem… Tak jak nie raz to działo się w przeszłości. I problem, który pan stawia, że tak powiem, rozwiąże się sam.

Muzeum Stutthof mieści się w miejscowości Sztutowo, która pretenduje do miana nadmorskiego kurortu. Plażowicze zmierzający całymi rodzinami nad morze, mijają drut kolczasty, a za nim - mogiły, krematoria.

Do dziś na dnie Zalewu Wiślanego spoczywają szczątki kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Żeglarze, których coraz więcej zawija do przystani w Nowej Pasłęce, nie są zainteresowani tym tematem.

W Piaskach morze odsłoniło wrak statku - miejscowość zyskała kolejną atrakcję turystyczną. Tymczasem ów wrak może być świadectwem kolejnej zbrodni wojennej.

Martyrologia z jednej strony, z drugiej zaś - turystyka oparta o walory krajobrazowe, przyrodnicze, o rozrywkę i rekreację. Czy to się da jakoś połączyć w planowaniu rozwoju i przyszłości turystycznych miejscowości?

Czytaj także: