Mężczyzna, który przyznał się do dwóch prób uprowadzenia dzieci w Bydgoszczy, został rozpoznany przez personel szpitala, w którym doszło do incydentu. Prawdopodobnie odpowiada on jednak tylko za jedną próbę porwania.
W środę po południu, w krótkim odstępie czasu, policja otrzymała dwa zgłoszenia o próbach uprowadzenia małych dzieci w Bydgoszczy. Z tarasu domu jednorodzinnego nieznany mężczyzna próbował zabrać wózek ze śpiącym niemowlakiem, ale uciekł na widok nadbiegającej matki chłopczyka.
Niespełna godzinę później, w pobliskim Szpitalu Miejskim, ktoś wyniósł niepostrzeżenie noworodka z oddziału położniczego. Dziewczynkę, zawiniętą w kocyk, porywacz zostawił na schodach lecznicy, prawdopodobnie spłoszony przez kogoś z personelu.
- Mężczyzna, który w piątek zgłosił się do psychiatry i przyznał do dokonania tych prób porwań został okazany świadkom zdarzeń. Matka jednego z dzieci uznała, że to nie on był osobą próbującą zabrać wózek z tarasu jej domu, ale personel szpitala zdecydowanie rozpoznał 37-latka jako osobę, która tego dnia kręciła się po lecznicy w rejonie oddziału położniczego -powiedziała w sobotę Ewa Przybylińska, rzeczniczka bydgoskiej policji.
Policja skłania się obecnie ku temu, by nie łączyć ze sobą obu zdarzeń, traktowanych dotąd jako próby uprowadzenia dzieci. Wiele wskazuje na to, że sprawcami incydentów były dwie różne osoby.
- Mogło być i tak, że celem jednego ze sprawców było nie porwanie dziecka śpiącego w wózku, bo mógł go nawet nie zauważyć, ale kradzież samego wózka, w którym znajdowały się wówczas także torby z zakupami - dodała Przybylińska.
37-latek, który sam przyznał się do prób uprowadzenia dzieci, przebywa obecnie w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym w Świeciu nad Wisłą koło Bydgoszczy. Lekarze nie zgadzają się na razie na przesłuchanie go przez policję.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24