Gdzie najlepiej rozmieścić polskie brygady, aby zatrzymać atak "czerwonych" ze wschodu? Czy da się wprowadzić taką taktykę, by nie musieć "chować się" za Wisłą i oddawać całej wschodniej Polski? Aby to ustalić, generałowie grają w gry. Także takie planszowe. Duże ćwiczenia sztabowe przypominają zlot fanów gier, tylko noszących mundury.
Jak dokładnie wyglądają takie gry i jak się w nie gra, to nie jest informacja, którą wojsko zwykło się dzielić. Ich szczegółowy przebieg jest tajemnicą, bo polega na sprawdzeniu planów działań na wypadek wojny. Wróg nie powinien ich znać.
W połowie listopada na specjalnym spotkaniu wiceminister MON Tomasz Szatkowski uchylił rąbka tajemnicy. Uczynił to, przekonując dziennikarzy, że przeprowadzony pod jego kierownictwem Strategiczny Przegląd Obronny (SPO), był pierwszą profesjonalnie przeprowadzoną analizą sytuacji polskiego wojska, a płynąc z niego wnioski są oparte na mocnych podstawach.
Zaskakujący atak "czerwonych"
Ważną część SPO stanowiły różnego rodzaju gry i symulacje. Ostatecznym sprawdzianem były duże ćwiczenia sztabowe Zima-17 przeprowadzone w lutym tego roku, w ramach których wojskowi we współpracy z cywilnym kierownictwem MON wielokrotnie stawiali czoła najeźdźcom, broniąc Polski na ekranie komputera i papierowych mapach. Ze wschodu napadali "czerwoni", jak w tego rodzaju ćwiczeniach standardowo określa się wroga. Bronili się "niebiescy".
- Podczas ćwiczeń w ramach SPO "niebiescy" nie znali zamiarów "czerwonych" - wyjaśniał Szatkowski podczas listopadowego spotkania. Według niego wcześniej wszystkie ćwiczenia były ustawiane tak, aby Polacy, czyli "niebiescy", nie przegrywali. Napastnicy mieli być sztucznie ograniczani. Na przykład zabraniano im zbyt szybko atakować, aby obrońcy mieli łatwiej.
- Po zniesieniu tych ograniczeń efektem było początkowo duże zaskoczenie obrońców. Natarcie "czerwonych" było niespodziewanie szybkie - mówił Szatkowski. Oznacza to tyle, że według wiceministra wojskowi dotychczas ułatwiali sobie zadanie, a wprowadzenie realistycznych warunków pola bitwy całkowicie zmieniło spojrzenie na kwestie obrony przed atakiem ze wschodu. "Czerwoni" okazali się być znacznie groźniejsi. Oznaczałoby to, że dotychczasowe plany obrony Polski opierały się na błędnych założeniach.
Modernizacja gier i symulacji
Sceptycznie do twierdzeń wiceministra podchodzi jednak generał Stanisław Koziej. Według emerytowanego wojskowego i byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego w administracji Bronisława Komorowskiego, jeśli ktoś dotychczas rzeczywiście tak sztucznie ułatwiał sobie zadanie, to byłyby to "zupełne wypaczenia". - Ja sobie takich rzeczy nie przypominam - mówi w rozmowie z tvn24.pl.
- To jest mydlenie oczu. Dwustronne gry sztabowe były od zawsze. Nawet ja, jako student, brałem w takich udział. Jeździliśmy specjalnym pociągiem po kraju i w dwóch końcach jednego wagonu były przeciwne drużyny. Oddzielone od siebie, aby nie wiedzieć nic o swoich zamiarach - opowiada generał, który początku lat 70. uczył się w Akademii Sztabu Generalnego.
Przyznaje jednak, że wiceministrowi Szatkowskiemu należą się słowa uznania za wprowadzenie do MON na szeroką skalę nowoczesnych metod analizy i symulacji. - Choć to nie jest tak, że wcześniej żadnych nie było. Zawsze jakieś były, po prostu tak, jak we wszystkim, w nich też jest postęp. Szatkowski wprowadził te najnowsze - podkreśla emerytowany wojskowy.
Papier ciągle ważny
Kiedyś standardem były papierowe mapy, flamastry, kredki i znaczki przyczepiane na magnes. Dzisiaj nadal się je wykorzystuje, ale ważne - jeśli nie ważniejsze - stały się komputery.
W ramach SPO do weryfikowania wstępnie przygotowanych planów obrony kraju został zaprzęgnięty między innymi program JTLS, który zaczęto opracowywać na Zachodzie w latach 80. To coś w rodzaju komputerowej gry strategicznej dla najbardziej zatwardziałych fanów wojskowych symulacji. Za całą grafikę służy elektroniczna mapa z ikonkami oraz szereg tabelek.
To, co najważniejsze, to wielka baza danych na temat możliwości różnego uzbrojenia i oddziałów, pozwalająca komputerowi wiarygodnie symulować wyniki bitw. Każdy sprzęt i każda jednostka ma swój "współczynnik" określający jej siłę. Konkretne wartości są tajne, bo zostały oparte o szczegółowe informacje na temat własnego uzbrojenia i tego, co wywiad wie na temat wrogiego. Wyjątkowa jest też skala działań, bo program potrafi symulować wydarzenia na wielkim obszarze obejmującym znaczną część Europy.
- JTLS odegrał kluczową rolę - mówił wiceminister Szatkowski. Miało to być podstawowe narzędzie, które posłużyło do zweryfikowania, czy przygotowane w ramach SPO plany obrony Polski mają sens.
Program pozyskany od Amerykanów wykorzystuje się w wojsku od 2006 roku. Poza JTLS używano też symulatora stworzonego przez specjalistów z Wojskowej Akademii Technicznej, służącego do sprawdzania przebiegu starć w mniejszej skali. Na przykład podczas bitwy pod Lidzbarkiem Warmińskim, którą widać na ujawnionym przez wiceministra ujęciu. Zgodnie z przyjętym scenariuszem "czerwoni" wdarli się przez granicę z Okręgiem Kaliningradzkim i spotkali się z "niebieskimi" obrońcami w postaci batalionów zmechanizowanych i pancernych.
Plany na przyszłość
Pomimo wykorzystywania komputerów i tak w użyciu pozostają zwykłe papierowe mapy. - Człowiek jest do nich przyzwyczajony. Łatwo na nich sobie coś zwizualizować - wyjaśnia generał Koziej. Nad mapą z narysowanym położeniem wojsk można stanąć w kilka osób i wspólnie ją analizować, ogarnąć sytuację, szybko wprowadzać odręczne poprawki.
Do ćwiczeń wykorzystuje się też papierowe gry strategiczne - takie, jakie można kupić w sklepach z grami planszowymi. Na sześciokątnych polach układa się żetony oznaczające różne oddziały i przemieszcza z pola na pole w sześciu kierunkach. W ramach SPO używano dwóch takich gier - oznaczonych B-21 i P-13. Opracowano je w oparciu o gry z rynku cywilnego.
Wszystkie te gry i symulacje doprowadziły do wniosków sformułowanych w ramach Strategicznego Przeglądu Obronnego. Jednak szczegóły tego, jak MON planuje bronić kraju, są tajne. Do wiadomości publicznej podaje się jedynie ogóły, jak na przykład konieczność zwiększenia liczebności wojska do 200 tysięcy ludzi czy znacznego zwiększenia siły artylerii.
Na podstawie tych wniosków SPO zakłada rozwój polskiego wojska do 2030 roku. Nie wiadomo jednak, jak długo te plany będą obowiązywać i czy przetrwają ewentualną zmianę władzy po wyborach.
Autor: Maciej Kucharczyk //now / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: MON