Warunkowe umorzenie postępowania - taki wyrok w procesie odwoławczym zapadł w czwartek przed Sądem Okręgowym w Białymstoku w procesie dwojga lekarzy oskarżonych o nieumyślne narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Rodzice zarzucali lekarzom brak właściwej diagnozy dziecka, które zmarło w grudniu 2012 roku.
Sąd odwoławczy zmienił wyrok I instancji, wydłużając z roku do dwóch lat okres próby przy warunkowym umorzeniu. Podniósł też - z 3 tysięcy zł do 10 tysięcy zł - wysokość świadczenia pieniężnego, które oskarżeni mają zapłacić na cel społeczny.
- Kara nie jest adekwatna, aczkolwiek pewne aspekty są dobre. Najważniejsze to, że zostało stwierdzone, że zachowanie drugiej strony okazało się niegodziwe - mówił po decyzji sądu ojciec zmarłego Bolka, Grzegorz Kozikowski.
Rodzice Bolka zarzucali lekarzom złą diagnozę
Proces związany był z pobytem 13-miesięcznego Bolka w Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku (UDSK) pod koniec 2012 r. Sprawę nagłośnili wówczas w mediach rodzice dziecka, zarzucając lekarzom brak właściwej diagnozy. To oni zawiadomili prokuraturę, gdy ich syn był już w stanie krytycznym.
Rodzice mówili wtedy dziennikarzom, że zanim chłopiec został hospitalizowany, dwa razy trafiał do szpitala, ale był odsyłany do domu bez pełnej diagnostyki. Według ich relacji, zatrzymano Bolka w szpitalu dopiero za trzecim razem, gdy rodzice, przywożąc dziecko, mieli już wyniki badań krwi. Zdiagnozowano u niego wówczas ostrą białaczkę szpikową. Chłopiec był w stanie ciężkim, w śpiączce. Zmarł na początku grudnia 2012 r.
Prokuratorskie zarzuty dla lekarzy
Śledztwo Prokuratury Okręgowej w Białymstoku trwało wiele miesięcy. Zarzuty dwójce lekarzy ze szpitalnego oddziału ratunkowego prokuratura postawiła po zebraniu opinii biegłych m.in. z zakresu medycyny ratunkowej, chirurgii ogólnej i zdrowia publicznego, a także pediatrii i onkologii dziecięcej.
Zarzuty dotyczyły nieumyślnego narażenia małego pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia "wskutek zaniechania podjęcia działań zmierzających do starannej analizy stanu zdrowia chłopca i właściwego rozpoznania choroby, a następnie jej leczenia". Chodziło m.in. o to, że lekarze nie zlecili podstawowych badań laboratoryjnych, w tym morfologii i nie zdecydowali o pozostawieniu dziecka na szpitalnej obserwacji.
W ocenie śledczych z tego powodu wzrosło zagrożenia życia dziecka. Chcieli dla lekarzy kar po roku więzienia w zawieszeniu, grzywny i rocznego zakazu wykonywania zawodu. Obrona wnioskowała o uniewinnienie.
Pierwszy wyrok w sprawie Bolka
Po prawie 3,5-letnim procesie w maju 2018 r. Sąd Rejonowy w Białymstoku zdecydował o warunkowym umorzeniu, na roczny okres próby, postępowania karnego wobec obojga oskarżonych. Orzekł też po 3 tys. zł świadczenia pieniężnego na cel społeczny. Uznał, że błędy w postępowaniu lekarzy były, ale nie ma między nimi a śmiercią dziecka związku przyczynowo-skutkowego.
Taki wyrok zaskarżyły obie strony. Obrona nadal wnioskowała o uniewinnienie lekarzy. Prokuratura chciała zaś albo uchylenia wyroku i ponownego procesu w I instancji, albo dłuższego okresu próby przy warunkowym umorzeniu i po 15 tys. zł świadczenia pieniężnego.
Obrońcy: odpowiedzialności nie ponoszą w tej sprawie lekarze
Obrońcy oskarżonych stali wówczas na stanowisku – powołując się na wnioski z opinii biegłych – że co prawda lekarze rzeczywiście nie przeprowadzili od razu wszystkich wymaganych badań, ale opóźnienie diagnozy nie miało wpływu na pogorszenie się stanu zdrowia, a ostatecznie na śmierć dziecka z powodu białaczki z powikłaniami.
- Nie zawsze opóźnienie diagnostyczne (...) prowadzi do narażenia na niebezpieczeństwo (...). Nie każde zaniechanie, nie każda nieprawidłowość, nie każde działanie nosi w sobie skutek. I tak jest w sprawie przedmiotowej – mówiła mec. Urszula Dubieniecka-Kiszło. Dodała, że choroba chłopca miała "niecharakterystyczne" objawy i "piorunujący" przebieg.
Przyznała, że być może trudno jest to zrozumieć rodzinie zmarłego dziecka, ale "odpowiedzialności za taki, a nie inny skutek, nie ponoszą w tej sprawie lekarze". - Ponosi podstępna choroba, która doprowadziła do śmierci. Na jej pojawienie się, na jej przebieg, na jej powikłanie (...) nie miał wpływu żaden z lekarzy – dodała Dubieniecka-Kiszło.
Prokuratura: rodzice "odbijali się" od drzwi szpitala
Prokurator Jarosław Wierzba z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku podkreślał w mowie końcowej, że rodzice chłopca "rozpaczliwie" szukali pomocy, ale w pełnym zakresie jej nie otrzymali, do tego dwa razy "odbili się" od drzwi szpitala. - Roczne dziecko nie jest w stanie wyartykułować, co je boli, nie jest w stanie powiedzieć, w jaki sposób cierpi (...). Lekarz jest gwarantem nienastąpienia skutku, jeżeli sprawuje nad małym pacjentem pieczę – mówił.
Dodał, że dziecko nie dostało przez dwa dni właściwej pomocy medycznej i "niewyobrażalnie" cierpiało. - Rodzice zrobili to, co do nich należało. Poszli po pomoc do lekarzy. To lekarze nie udzielili pomocy, chociaż mogli to zrobić – mówił prok. Wierzba. Argumentował, że sąd I instancji niedostatecznie uwzględnił m.in. stopień społecznej szkodliwości czynów zarzuconych oskarżonym.
Autor: mjz//rzw / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24