- Myślałem, że nie zobaczę więcej rodziny. Bardzo mu dziękuję, bez niego bym nie przeżył - powiedział w szpitalu jeden z uratowanych chłopców, którzy w czwartek wpadli do Sanu. Życie ocalił im funkcjonariusz z Przemyśla, pracujący w policji od pół roku. Nastolatkowie obecnie przebywają w szpitalu. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
11-latek pamięta całe zdarzenie, nawet moment, kiedy przebywał pod wodą. Jak opowiadał, razem z kuzynem poszedł nad wodę aby zobaczyć, "jak ładnie San wygląda zimą". - Mojemu kuzynowi strasznie się ubrudziły buty, więc poszedł je umyć i wpadł do wody. Ja pobiegłem, żeby go wyciągnąć i złapałem go za kurtkę, ale sam też wpadłem pod lód - relacjonował chłopiec.
Mówił, że sam nie umie pływać, ale żeby się wydostać na powierzchnię "walił głową o lód". - Myślałem, że już nie zobaczę rodziny. Tam pod wodą było strasznie, najpierw było zimno, a później już chciałem umierać, ale coś mnie brało, że będę żył. Miałem głowę prosto pod lodem i chciałem tak z całej siły walnąć głową w lód, a później się wydostałem. - tłumaczył 11-latek. Jak stwierdził, "chyba miał taki instynkt, aby tak zrobić". - Ja tak walczyłem o życie - opowiadał chłopiec, który wydostał się z wody przy pomocy policjanta.
Zapytany co czuł po wyjściu na brzeg przyznał, że "czuł, że żyje". Po przyjeździe do szpitala 11-latek podziękował policjantowi za uratowanie mu życia. - Bardzo mu dziękuję. Bez niego bym nie przeżył - podkreślił.
"Jest w bardzo dobrym stanie"
- Jeden z chłopców trafił do nas ok. godz. 16., drugi został przewieziony na oddział chirurgii dziecięcej. Chłopiec był w stanie dość dobrym, zgłaszał nieznaczny ból głowy, miał zawroty głowy i niewielki ból brzucha. Na razie czekamy na badania laboratoryjne, ale teraz jest w bardzo dobrym stanie - podkreśliła Olga Grabas, lekarz dyżurny oddziału dziecięcego szpitala w Przemyślu. Jej zdaniem, chłopiec zostanie na obserwacji jeszcze około trzy dni, po czym zostanie wypisany do domu.
Nie zastanawiał się nad tym, co robi
Jak opowiadał posterunkowy Witold Młot, czwartek był dla niego dniem wolnym. Policjant mieszka nieopodal miejsca, gdzie chłopcy wpadli do rzeki. Gdy wychodził z domu, zauważył mężczyznę, który krzyczał, że w rzece topią się dwaj chłopcy. Policjant niezwłocznie pospieszył na pomoc. - Zauważyłem chłopca, który trzymał się kry. Położyłem się na krze i go wyciągnąłem. Powiedział, że jest tu jeszcze jego kuzyn. Rzeczywiście zauważyłem drugiego chłopaka, zanurzonego po szyję w wodzie. Był dalej od brzegu, około 10 metrów, ale udało się go wyciągnąć - mówił Młot.
Dodał, że odprowadził chłopców do pobliskiego punktu PCK, gdzie pracuje ich ciocia. Zawiadomił też pogotowie, które zabrało przemarznięte i przemoczone dzieci do szpitala.
Młot stwierdził, że nie zastanawiał się nad tym, co robi. - Dopiero później pomyślałem, co by się stało, gdybym ja również wpadł - przyznał. - Ale cieszę się, że ich uratowałem - dodał.
Posterunkowy Witold Młot pracuje w Komendzie Miejskiej Policji w Przemyślu w wydziale wywiadowczo-interwencyjnym. Policjantem jest od pół roku.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24