|

"Chłopcy, trzymajcie się, śmierć"

Rozbity parowóz Ok 22 i wagon pocztowy
Rozbity parowóz Ok 22 i wagon pocztowy
Źródło: NAC

Było chwilę po trzeciej, gdy zauważył światła pociągu. Jan Aścik nie czekał, aż przemknie koło niego. Od razu zrobił to, co do niego należało - nadał depeszę do zawiadowcy stacji kolejowej w Łapach, że skład właśnie przejechał koło jego dyżurki. Dopiero po chwili zorientował się, że popełnił błąd. Dwa słupy światła, które zauważył wcale się nie zbliżyły. Ale było już za późno.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Był 7 sierpnia 1931 roku. Prokurator pojawił się na miejscu niespełna dwie godziny po zdarzeniu. Już świtało. Wschodzące słońce odsłaniało makabryczny widok. Lokomotywa, który najechała na ostatnie wagony stojącego składu leżała przewrócona bokiem po lewej stronie nasypu. Obok stały dwa kompletnie roztrzaskane wagony. W pogięte blachy wplotły się wygięte szyny kolejowe. Kolejnych sześć wagonów obu pociągów było uszkodzonych w mniejszym stopniu. Wokół leżały rozrzucone walizki i przesyłki pocztowe. "Z pod szczątków rozbitych wagonów dały się słyszeć jęki konających, ciężko i lżej rannych, oraz wołania o pomoc" - opisywał krajobraz zniszczeń dziennikarz Kurjera Wileńskiego.

90 lat temu w Baciutach pod Białymstokiem miała miejsce jedna z największych katastrof kolejowych w Polsce w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Na podstawie relacji prasowych odtwarzamy, jak do niej doszło.

Rozbite wagony
Rozbite wagony
Źródło: NAC

Baciuty, około godz. 2.50

Skład z Warszawy powoli zbliżał się do stacji końcowej - Białegostoku. W parowozie, który go ciągnął, przegrzewały się panewki. Maszynista zatrzymywał się co pewien czas i je oliwił, po czym ruszał dalej, starając się nadrobić wynikające z tego opóźnienie.

Dochodziła trzecia, gdy pociąg zbliżał się do stacji Baciuty, którą od Białegostoku dzieli tylko 15 kilometrów. Tam czekał na niego już dyżurny posterunku technicznego Jan Aścik.

"Wobec tego, że nasyp kolejowy jest w tym miejscu idealnie równy, telegrafista stacji Baciuty, Aścik pociąg już z daleka zauważył i zanim jeszcze pociąg przeszedł przez stację przedwcześnie powiadomił zawiadowcę stacji Łapy, że pociąg 721 już przez Baciuty przeszedł" - czytamy w "Kurjerze Wileńskim" z 8 sierpnia 1931 roku.

To był jego błąd.

Stacje kolejowe Baciuty i Łapy
Stacje kolejowe Baciuty i Łapy
Źródło: googlemaps.pl/tvn24.pl

Aścik wysłał depeszę, po czym wyszedł z budki. Wtedy zorientował się, że te dwa słupy światła, które wcześniej zauważył, wcale nie zbliżają się do niego. Dotarło do niego, że pociąg stoi.

"Rozumiejąc jakie to może pociągnąć następstwa Aścik natychmiast wpadł z powrotem do budki i zadepeszował do Łap, żądając wstrzymania pociągu pośpiesznego" - informował "Kurjer Wileński".

Ale było już za późno. Jak tylko pierwsza depesza dotarła do zawiadowcy z Łap, ten dał sygnał pozwalający na jazdę pociągowi pospiesznemu jadącemu z Warszawy przez Wilno do Turmontu, ostatniej polskiej stacji kolejowej przed granicą z Łotwą. Był przekonany, że tor jest pusty. Pociąg ruszył pełną parą.

2 km od Baciut, godz. 2.50

Gdy parowóz stanął, maszynista od razu zabrał się za naprawę. Palące się reflektory rozświetlały mu widok. Ocenił, że naprawa usterki zajmie mu pół godziny. Przekazał kierownikowi pociągu, by za składem przygotował petardy ostrzegające nadjeżdżający pociąg przed niebezpieczeństwem.

"W celu wykonania zlecenia kierownika poc. końcowy konduktor z petardami i latarką udał się na szlak w kierunku Łap. Niezależnie od tego kierownik poc. polecił środkowemu konduktorowi Borkowskiemu udać się pieszo na posterunek Baciuty, odległy o 3 kilometry i zawiadomić o wypadku dyżurnego ruchu" - czytamy w "Jedności Zwrotniczych" z 1 kwietnia 1932 roku.

Ale już po chwili Józef Borkowski był z powrotem.

"Jedność Zwrotniczych": "Zdyszany przybiegł, krzycząc, że widocznie Łapy wypuściły kurjer (pociąg pospieszny - dop. red.) na stojący pociąg, bo widać światła reflektorów od strony Łap. Cała obsługa rzuciła się biegiem na spotkanie pędzącego kurjera, dając sygnały świetlne na stój".

Za sterami ekspresu pędzącego do Turmontu siedział doświadczony maszynista Grąbczyński, zawsze kierujący pociągiem, którym prezydent II RP Ignacy Mościcki jeździł z Warszawy do Wilna. Miał mieć wolną drogę. Nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia. Dodatkowo widoczność miał ograniczoną.

Polska Agencja Telegraficzna (obecnie Polska Agencja Prasowa): "Zaledwie z odległości 100 mtr. ujrzał stojący na torze pociąg osobowy, panowała bowiem gęsta mgła".

Zrobił wszystko, co mógł: zaczął hamować, dając kontrparę i dał ciągły sygnał gwizdkiem, który miał ostrzec wszystkich przed niebezpieczeństwem. Zdążył jeszcze zamknąć kurki przy wskaźnikach ilości wody, zapobiegając w ten sposób poparzeniu brygady.

PAT: "Do swych pomocników palaczy, jak krąży wersja, maszynista powiedział: 'Chłopcy, trzymajcie się, śmierć', przyczem sam zachował się w całem tego słowa znaczeniu dzielnie".

Przeraźliwy gwizd pozwolił części pasażerom na reakcję. "Cudem prawie uniknął śmierci aspirant p. p., Bernard Brzozowski, który wyskoczył wraz z córeczką z wagonu" - pisał "Kurjer Warszawski", który już tego samego dnia w wieczornym wydaniu informował o zdarzeniu.

Pociągi były jednak zbyt blisko siebie. Ostre hamowanie nie pomogło. Udało się jedynie ograniczyć prędkość do 40 kilometrów na godzinę. "W ostatniej sekundzie przed zderzeniem maszynista krzyknął: 'chłopcy trzymajcie się, śmierć', przyczem sam w dalszym ciągu pozostał na stanowisku" - czytamy w dzienniku "5ta Rano" z 9 sierpnia.

Po chwili ekspres wbił się w ostatnie wagony stojącego składu.

2 km od Baciut, godzina 3:05

Ogrom zniszczeń pokazywały relacje prasowe.

Dziennik "5ta rano" donosił: "Ostatni wagon pociągu osobowego został zupełnie zdruzgotany, a przedostatni wykoleił się i rozbił. Lokomotywa expressu wyskoczyła z szyn staczając się z nasypu. Rozbity został również wagon pocztowy".

Uszkodzony został też wagon służbowy personelu kolejowego. Wagony wpadły jeszcze na słup telegraficzny, zrywając w ten sposób wszystkie kolejowe połączenia telefoniczne i telegraficzne na tym odcinku.

"Rzeczpospolita": "Stosy walizek i przesyłek pocztowych widnieją rozsypane na torze kolejowym".

Przenoszenie bagażu z rozbitego wagonu pocztowego
Przenoszenie bagażu z rozbitego wagonu pocztowego
Źródło: NAC

"Kurjer Wileński": "Po ochłonięciu z pierwszego wrażenia służba pociągu jak najszybciej udała się na przystanek Baciuty, skąd telefonicznie powiadomiono o katastrofie wileńską dyrekcję kolejową, oraz władze kolejowe i śledcze w Białymstoku".

W wypadku zginęło czterech pasażerów ostatniego wagonu pociągu osobowego do Białegostoku z przedziałami II i III klasy: funkcjonariusz Korpusu Ochrony Pogranicza Jan Korycki, podchorąży 9. pułku strzelców Zygmunt Kibort, Rubin Lewinkind z Rajgrodu w powiecie szczuczyńskim i wracająca z obozu do domu harcerka Janina Domańska z Trok.

Poszkodowanych zostało 19 osób. Rannych najpierw wydobywali inni pasażerowie, potem załoga pociągu ratunkowego, który dotarł na miejsce po niewiele ponad godzinie.

Wydobywanie rannych z wagonu pocztowego pociągu pośpiesznego i wagonu osobowego pociągu osobowego
Wydobywanie rannych z wagonu pocztowego pociągu pośpiesznego i wagonu osobowego pociągu osobowego
Źródło: NAC

"Palacza parowozu pociągu pośpiesznego wydobyto z wykolejonej lokomotywy zpod stosu węgla, którym był cały zasypany. Na szczęście, odniósł on stosunkowo lekkie uszkodzenia, co należy zawdzięczać tylko szczęśliwemu przypadkowi" - informował "Kurjer Wileński".

Rannych zabierano do szpitali w Białymstoku i Łapach.

Maszynista i dwóch rannych pomocników z pociągu pospiesznego stoją przed miejscem, skąd ich wydobyto
Maszynista i dwóch rannych pomocników z pociągu pospiesznego stoją przed miejscem, skąd ich wydobyto
Źródło: NAC

Stan pięciu z nich określany był przez lekarzy jako ciężki. Życia jednej z rannych osób nie udało się uratować - zmarła w szpitalu.

Już po dwóch godzinach na miejscu wypadku pracował prokurator i sędzia główny z Białegostoku oraz komisja kolejowa badająca okoliczności wypadku.

Dźwig podnoszący przewrócone wagony
Dźwig podnoszący przewrócone wagony
Źródło: NAC

Za głównego winnego już na samym początku uznano dyżurnego posterunku technicznego w Baciutach, który widząc nadjeżdżający pociąg Warszawa-Białystok, dał znać, że ten pokonał już posterunek. Nie spodziewał się, że skład stanie.

Winą obarczono też drugiego dyżurnego, który przedwcześnie wypuścił pociąg w Łapach oraz brygadę pociągu, który stanął w polu. Zdaniem śledczych działali oni niedbale i opieszale. Czerwoną latarnię, którą powinni ustawić 500 metrów za stojącym składem, mieli postawić zaledwie 50 metrów od ostatniego wagonu. Nie ułożyli też petard.

Z kolei maszyniście zarzucano, że ruszył w drogę parowozem, który był w złym stanie technicznym i mógł w każdej chwili stanąć, co też się stało.

Wszystkich aresztowano. "Aścik przyznał się do winy, tłumaczył się jednak, że nie uczynił tego przez złą wolę" - podawał 8 sierpnia "Kurjer Wileński".

Usuwanie skutków katastrofy
Usuwanie skutków katastrofy
Źródło: NAC

Ruch na trasie udało się przywrócił już po ośmiu godzinach od wypadku. Wcześniej specjalny pociąg zabrał pasażerów, którzy nie ucierpieli w wypadku. Dotarli oni do Wilna o godzinie 12:30.

Podczas sprzątania toru doszło do kolejnego wypadku. O godzinie 11 dźwig, którym podnoszono wagon przewrócił się i wpadł do rowu, przygniatając kilku kolejarzy.

Widoczny przewrócony podczas podnoszenia wagonu dźwig
Widoczny przewrócony podczas podnoszenia wagonu dźwig
Źródło: NAC

Wyrok po trzech dniach

Ostatecznie prokuratura Sądu w Białymstoku oskarżyła dyżurnego ruchu z Baciut Jana Aścika, kierownika pociągu Warszawa-Białystok Eugeniusza Skupio i dwóch konduktorów - Kazimierza Penso i Józefa Borkowskiego.

Pierwszemu zarzucono wysłanie fałszywej depeszy, kierownikowi pociągu - niewydanie polecenia osłonięcia pociągu petardami, a konduktorom - niewykonanie zleceń kierownika, w tym niezałożenie petard.

Proces w sprawie katastrofy ruszył w lutym 1932 roku przy wypełnionej po brzegi sali. Trwał zaledwie trzy dni.

"Po zbadaniu świadków i ekspertów oraz przemówieniu oskarżyciela publicznego wiceprokuratora p. Wójcickiego i obrony, Sąd ogłosił wyrok, mocą którego skazani zostali: Aścik za umyślne wywołanie katastrofy na 2 lata więzienia; Skupio za nieostrożne spowodowanie katastrofy na 6 miesięcy więzienia; Penso na 4 miesiące więzienia; Borkowski został uniewinniony" - informował 5 lutego 1932 roku "Dziennik Wileński".

Dwa lata po wypadku pod Baciutami doszło do najtragiczniejszego wypadku kolejowego w II RP - 2 października 1934 roku pod Krzeszowicami (woj. małopolskie) w stojący skład z Gdyni najechał ekspres z Wiednia. Zginęło 11 osób.

Czytaj także: