- Ze spotkania na spotkanie rosły oczekiwania. W pewnym momencie musiałem powiedzieć dość - stwierdził w "Kropce nad i" minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, tłumacząc dlaczego tak późno doszło do porozumienia z protestującymi lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego. Przyznał, że plan B i powrót do rozmów z lekarzami nie wynikały z jakiegokolwiek ultimatum premier.
W środę rano, po trwających ponad 14 godzin negocjacjach Porozumienie Zielonogórskie doszło do kompromisu z Ministerstwem Zdrowia i otworzyło zamknięte od 2 stycznia gabinety lekarskie. - Negocjacje przypominały te ze związkowcami. Zaprosiłem ich o 16.00, w nocy zadzwonili po posiłki, do Warszawy ruszyły autobusy; czułem, że mam do czynienia z prawdziwymi, książkowymi przykładami związkowców. Ale ja im powiedziałem twardo czego oczekuję i na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Oni nad ranem racjonalnie ocenili już tę sytuację, chciałem im za to podziękować - powiedział Arłukowicz.
Nie pierwsze spotkanie
Nocne negocjacje nie były jednak pierwszym spotkaniem pomiędzy lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego a ministrem zdrowia. - Ja z lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego rozmawiałem od maja. Spotkaliśmy się ponad 10 razy - zaznaczył w "Kropce nad i" Bartosz Arłukowicz. Jak jednak dodał, każde kolejne spotkanie kończyło się kolejnymi oczekiwaniami ze strony PZ.
- Była eskalacja żądań. W pewnym momencie musiałem powiedzieć dość - tłumaczył Arłukowicz. - Oni chcieli więcej pieniędzy dla lekarzy. Ja proponowałem 700 mln złotych. W trakcie negocjacji doszliśmy do ponad miliarda złotych. A oni z dnia na dzień ten miliard zamienili na 2 miliardy złotych. To na koniec oni zmienili swojego negocjatora i, mimo że do porozumienia było blisko, całkowicie wywrócili swoje roszczenia. Poszli na twardo z rzeczami, których ja nie mogłem spełnić, bo żeby im dać te pieniądze musiałbym zabrać komuś innemu - podkreślił.
Jak mówił, to nie pierwszy raz kiedy - jego zdaniem - Porozumienie Zielonogórskie "szantażuje" rządy. - Oni to robią od 2003 roku. Robili to za Religi, za Millera - wskazał Arłukowicz. - Dla kogo szantażowali? To już kwestia subiektywnej oceny, czy robili to dla pacjentów, czy dla siebie - dodał.
Ewa Kopacz nie stawiała ultimatum?
Minister przyznał, że jego zdaniem decyzja lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego o zamknięciu gabinetów była decyzją polityczną. - I ja wtedy zacząłem przygotowywać plan B, żeby móc zabezpieczyć Polaków. Żeby pacjenci, których będzie dotyczył protest lekarzy, żeby byli zabezpieczeni - dodał Arłukowicz.
Jak wyjaśnił jednak, przygotowanie planu B i powrót do rozmów z lekarzami nie wynikało z ultimatum premier Ewy Kopacz. - Obydwoje jesteśmy z premier lekarzami, obydwoje znamy lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego. To grupa ludzi, którzy trochę się pogubili w tym, jaki jest ich cel - dodał.
Wiele spotkań, wiele żądań
Do ostatniego spotkania ministra z lekarzami Porozumienia Zielonogórskiego przed Nowym Rokiem doszło 29 grudnia.
- I ja wtedy już wiedziałem, że oni zamkną gabinety, bo wtedy widziałem datowane na dzień wcześniej, na 28 grudnia pismo o tym, że 2 grudnia lekarze nie pójdą do pracy - zaznaczył minister. - Postanowiłem wtedy, że skoro nie będą pracować, to ja będę rozmawiał z nimi dalej dopiero wtedy, kiedy pacjenci przestaną być zakładnikami - dodał Arłukowicz.
- Powiem po lekarsku: nie mieści mi się to w głowie, żeby tak się zachować. Ja pracowałem kilkanaście lat na oddziałach onkologicznych, nie wyobrażam sobie, żeby lekarz, pielęgniarka, ktokolwiek nawet w środku nocy nie był gotowy na pomoc choremu - ocenił Arłukowicz.
Zmiany?
Część tego, co nie podobało się lekarzom Porozumienia Zielonogórskiego, zostanie. Na przykład pomysł, żeby każdy - nawet osoba z chorobami skóry czy oczu - musiał trafić najpierw do lekarza rodzinnego, dopiero ten skieruje pacjenta dalej do specjalisty.
- Taka jest rola lekarza rodzinnego. Do niego trafiają pacjenci, z którymi sobie poradzi. Dopiero jeśli nie poradzi, wyśle pacjenta dalej. I to ma skrócić czas oczekiwania do lekarzy specjalistów, żeby na przykład osoba z lekką alergią nie czekała w tej samej kolejce co osoba z ciężką łuszczycą, bo temu pierwszemu pacjentowi być może pomoże już lekarz pierwszego kontaktu - dodał Arłukowicz. Lekarzom z Porozumienia Zielonogórskiego nie podobał się też pakiet onkologiczny. - Oni chcieli, żeby wskaźnik czujności onkologicznej wynosił jeden na trzydzieści, co oznacza, że prawidłowo zdiagnozowany byłby zaledwie jeden pacjent, dwudziestu dziewięciu nie. W Europie standard to jeden na ośmiu, my chcieliśmy, żeby na początku był w Polsce chociaż jeden na piętnastu - zaznaczył minister.
Dodał, że to nieprawda, iż lekarz będzie mógł wysłać na badania zaledwie trzydziestu pacjentów. - Będą mogli wysłać tylu, ilu będzie trzeba - obiecał.
Jak podkreślił, z nowotworami jest tak, że im szybciej się chorobę rozpozna, tym większa jest szansa, żeby ją wyleczyć. - A ja się dowiaduję, że Naczelna Rada Lekarska chce podać do Trybunału Konstytucyjnego pakiet onkologiczny. To najbardziej absurdalna sytuacja o jakiej słyszałem. Nowotwór potrzebuje wsparcia i szybkiej diagnozy - ocenił. Jak zaznaczył, rozumieją to lekarze ze wszystkich centrów onkologicznych w Polsce. - Oni wszyscy przyjęli ten pakiet, tak jak 85 proc. lekarzy rodzinnych w Polsce - powiedział minister.
Autor: kde/tr/kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24