Na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2020 roku samolot z prezydentem Andrzejem Dudą wystartował z lotniska pod Zieloną Górą po zakończonej służbie kontrolera. Wirtualna Polska opisuje, jak miały wyglądać próby "tuszowania" tego incydentu. Do tych doniesień odniósł się prezydencki rzecznik Błażej Spychalski, komunikaty wydało także Ministerstwo Infrastruktury i PLL LOT.
O tym, że samolot z prezydentem Andrzejem Dudą wystartował z lotniska po zakończonej służbie kontrolera, pisaliśmy na tvn24.pl już na początku lipca 2020 roku. Przypomnijmy, do zdarzenia doszło 2 lipca na lotnisku w Babimoście pod Zieloną Górą. Tego dnia Andrzej Duda walczył o głosy mieszkańców województwa lubuskiego.
Kilkanaście minut przed godziną 22 na teren portu lotniczego wjechała kolumna prezydenta. Andrzej Duda razem z towarzyszącymi mu członkami delegacji weszli na pokład samolotu. Chwilę później załoga prezydenckiego embraera dostała komunikat, że o godzinie 22 lotnisko zostanie zamknięte, ponieważ pracę kończy kontroler lotów, a za samowolne przedłużenie dyżuru groziłaby mu kara. Ostatecznie jednak samolot z prezydentem na pokładzie wystartował, a przez kilka minut leciał bez formalnej kontroli z ziemi.
Jak ustalił wówczas tvn24.pl, pilotem podczas lotu była młoda kapitan, która na ten stopień została awansowana około dwóch lat przed tym zdarzeniem.
GREENBERG, czyli burzliwa dyskusja na WhatsAppie
Wirtualna Polska we wtorkowej publikacji przybliża kulisy prób - jak to określa - "tuszowania" tego incydentu. Przedstawia zapis rozmów w komunikatorze WhatsApp na stworzonej w tym celu grupie GREENBERG (od nazwy Zielona Góra), które trwały w pierwszej połowie lipca 2020 roku. Uczestniczyli w nich między innymi prezes PLL LOT Rafał Milczarski, prezes Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej (PAŻP) Janusz Janiszewski, wiceminister w Ministerstwie Infrastruktury i pełnomocnik rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego Marcin Horała, wiceminister w Ministerstwie Aktywów Państwowych Maciej Małecki czy ówczesny dyrektor biura prasowego Kancelarii Prezydenta RP Marcin Kędryna. Łącznie wymieniono w tej sprawie 235 komunikatów.
"Mamy mało czasu"
Pierwszy głos w dyskusji zabiera Rafał Milczarski. "Mamy mało czasu" - pisze, nawiązując do publikacji prasowych, które miały się ukazać na ten temat w najbliższych dniach.
Następnie WP przytacza, że jeden z uczestników rozmowy, doradca zarządu PLL LOT Aleksander Kobecki proponuje wysłanie do mediów komunikatu: "Trwa procedura weryfikująca okoliczności lotu z 2 lipca. Do tej pory nie potwierdziła ona naruszeń, niemniej do czasu jej zakończenia załoga, która realizowała przedmiotowy lot, nie będzie latała na rejsach o statusie head".
"Natomiast politycy to IMHO powinni iść na ostro"
Wirtualna Polska zauważa w redakcyjnym komentarzu, że przynajmniej część rozmówców wie, że zaproponowana przez Kobeckiego treść komunikatu "zawiera nieprawdę". "Zarówno prezes PLL LOT Rafał Milczarski, jak i szef PAŻP Janusz Janiszewski wiedzą, że doszło do złamania przepisów" - czytamy.
"Instytucje powinny trzymać taki profesjonalny przekaz" - odpowiada na to Marcin Horała. Dodaje jednak: "Natomiast politycy to IMHO powinni iść na ostro: kolejna wrzutka (Macieja - red.) Laska, próba puszczenia szczura na ostatniej prostej kampanii, źródło niewiarygodne, mimo wszystko nie lekceważymy, sprawdzimy, ale na spokojnie po wyborach".
"Faktyczny start samolotu był po 20UTC (czyli po godz. 22. czasu polskiego), ale pasażerowie samolotu nie mieli na to wpływu" - pisze na grupie GREENBERG cytowany przez WP Milczarski. "No to po zamknięciu lotniska i służby ATC" - przyznaje Janusz Janiszewski. ATC to Air Traffic Control, czyli kontrola ruchu lotniczego.
"Nie ma takiego prawa. To jest tak święte jak w czasie pracy załogi"
"Kontroler nie odszedł ze stanowiska pracy, zostawał na łączności i nasłuchu, pośrednio dał zgodę na lot. Sprawa wzięła się z tego, że przełożony tego kontrolera zrobił z tego aferę" - pisze znowu Milczarski. "Janusz, czy nie można powiedzieć, że kontroler miał prawo dla rejsu o statusie Head przedłużyć swój czas pracy?" - pyta dalej Janiszewskiego.
"Nie ma takiego prawa. To jest tak święte jak w czasie pracy załogi. To są takie same zasady" - odpowiada szef Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. "Z zapisu rozmowy jasno wynika, że jej uczestnicy, przynajmniej ci z podstawową wiedzą o lotnictwie, doskonale zdawali sobie sprawę, że w Zielonej Górze zostały złamane przepisy" - zwraca uwagę "Wirtualna Polska".
"Złamane są wewnętrzne procedury"
W dalszej części wymiany zdań w grupie GREENBERG prezes LOT przyznaje, że "złamane są wewnętrzne procedury". Z kolei Maciej Wilk, członek zarządu LOT-u do spraw operacyjnych pisze, że w "tym przypadku doszło niestety do uchybienia ze strony załogi, która będąc świadoma braku take off clearance, nie powinna wystartować".
Najważniejsze procedury bezpieczeństwa obowiązujące w PLL LOT są zapisane w instrukcji operacyjnej, która jest utrzymywana w tajemnicy. Zgodnie z zapisem 8.3.1 instrukcji, do której dotarł tvn24.pl, loty tego przewoźnika są wykonywane "tylko na trasach i obszarach", dla których "istnieją naziemne urządzenia i służby, w tym służby meteorologiczne, odpowiednie do planowanej operacji".
"Nie mamy niezależnych ekspertów, których bylibyśmy pewni"
Na pewnym etapie wymiany zdań dyskutowany jest wątek ekspertów, którzy mieliby tłumaczyć w przestrzeni publicznej zaistniałą sytuację. "To nie Wy macie mówić, tylko niezależni eksperci" - pisze ówczesny dyrektor biura prasowego Kancelarii Prezydenta RP Marcin Kędryna.
"Nie mamy niezależnych ekspertów, których bylibyśmy pewni. Lepiej to zostawić. To ewidentny atak polityczny. Nie mogę wystawić kogoś z LOT-u i udawać, że jest niezależny" - odpisuje na to Rafał Milczarski.
"Jeśli ktoś dał ciała, to pilot i kontroler"
W trakcie kolejnej wymiany zdań na temat zdarzenia z 2 lipca Janusz Janiszewski proponuje przedstawicielom LOT spotkanie, aby "uzgodnić scenariusze". "Zrobimy linie obrony merytorycznej i PR" - pisze szef PAŻP. "Tak będzie chyba najlepiej, bo z pisaniny mało wynika. Mamy zgodne z prawdą komunikaty. Żadnych nacisków nie było. Jeśli ktoś dał ciała, to pilot i kontroler. Ale musimy to wyjaśnić na co potrzeba czasu" - stwierdza Milczarski.
"I tego powinniśmy się trzymać: wyjaśniamy okoliczności, dotychczas nie wykazano, by doszło do nieprawidłowości" - pisze następnie Aleksander Kobecki.
Zależało mu na tym, aby odeprzeć ewentualne oskarżenia, że na załogę były wywierane naciski
Wirtualna Polska zwraca w tekście uwagę na reakcje na ten incydent ze strony ówczesnego dyrektora biura prasowego Kancelarii Prezydenta RP Marcina Kędryny. Jak wynika z przytaczanych przez redakcję fragmentów jego wpisów, zależało mu przede wszystkim na tym, aby odeprzeć ewentualne oskarżenia, że na załogę były wywierane naciski ze strony osób znajdujących się na pokładzie samolotu.
Przytaczamy fragment wymiany zdań dotyczących kwestii nacisków:
"Wszystko sprowadziło się do tego że kapitan został poinformowany przez stewardessę, że pasażerowie dopytują, dlaczego nie lecimy" - pisze członek zarządu PLL LOT Maciej Wilk.
"Ale to nieprawda" - odpisuje Kędryna.
"Taką informację otrzymałem. W każdym razie takie pytanie zadane przez cabin crew nie jest niczym nagannym" - mówi dalej Maciej Wilk.
"Pasażerowie zarzekają się, że nie pytali" - powtarza Marcin Kędryna.
"Nie jest problemem to jakiej kategorii normy zostały naruszone. Problemem jest to, że z dokumentów wynika, że jakiekolwiek normy zostały naruszone pod wpływem nacisków. Zatem to, czy naruszono wewnętrzną procedurę czy przepisy prawa jest bez znaczenia z punktu widzenia publicystyki, do której media chcą ten materiał wykorzystać" - pisze z kolei Aleksander Kobecki.
Kędryna: nie było nacisków na załogę
Już w lipcu 2020 roku Kędryna w rozmowie z tvn24.pl zapewniał, że "nie było żadnych prób kontaktów z pilotem ani nacisków na załogę".
Podobnie tłumaczy to w odpowiedzi przesłanej Wirtualnej Polsce. "O sprawie dowiedziałem się od pytających dziennikarzy. Pasażerowie lotu, do których udało mi się dodzwonić - nic na ten temat nie wiedzieli. Nie zauważyli opóźnienia startu. Skontaktowałem się z prezesem LOT-u, który wyjaśnił mi, o co chodzi. Musiałem w imieniu KPRP oficjalnie odpowiedzieć dziennikarzom. Przedstawić oficjalne stanowisko Kancelarii. Skonsultowałem z LOT-em treść komunikatu, żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania. W takich sprawach każde słowo ma znaczenie. Następnego dnia rano posłowie Platformy Obywatelskiej, próbując zainteresować tematem dziennikarzy, chcieli ze sprawy zrobić temat ostatniego dnia kampanii wyborczej. Pojechałem na spotkanie do LOT-u, żeby jeszcze raz potwierdzić to, co usłyszałem od pasażerów – że żadnych nacisków na załogę nie było. Wypowiadając się w imieniu KPRP, mogłem mówić wyłącznie o tym, o czym Kancelaria miała oficjalną wiedzę. W reszcie spraw odsyłałem do LOT-u. Po wszystkim przekazałem kolegom z biura zajmującego się organizacją prezydenckich podróży, by planowali większy margines czasu przed wylotem" - pisze Kędryna.
O to, czy Marcin Kędryna działał wówczas w imieniu Andrzeja Dudy, WP zapytała prezydenckiego rzecznika Błażeja Spychalskiego. Odpowiedział, że potrzebuje więcej czasu na odniesienie się do sprawy.
Szereg pytań do PLL LOT
Wirtualna Polska pisze dalej, że zwróciła się do PLL LOT z pytaniami między innymi o to, kiedy wszczęto postępowanie w sprawie incydentu z udziałem samolotu LOT przewożącego Andrzeja Dudę, jak zakończyło się postępowanie w sprawie incydentu? Jakie wnioski zawierał raport w tej sprawie? Jakie konsekwencje spotkały załogę tamtego lotu?
"W odpowiedzi z 14 kwietnia, pod którą nikt się nie podpisał, czytamy, że: 'postępowanie w sprawie zdarzenia zostało rozpoczęte niezwłocznie po otrzymaniu informacji o jego zaistnieniu, 3 lipca 2020. Niezależnie od prowadzonego badania załoga lotnicza rutynowo została wstrzymana od pełnienia czynności lotniczych do czasu wyjaśnienia sprawy. Wewnętrzne postępowanie w PLL LOT potwierdziło, że załoga posiadała wszelkie niezbędne uprawnienia do wykonania tego lotu, oraz nie stwierdziło naruszeń prawa lotniczego'" - przytacza odpowiedź WP. Czytamy także, że załoga samolotu została przywrócona do wykonywania operacji lotniczych pod koniec lipca 2020.
Badanie tego zdarzenia prowadzone jest przez Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych.
"Zdarzenie zostało zarejestrowane w wewnętrznym systemie raportowania. W czasie weryfikacji zdarzenia PKBWL (Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych - red.) podjęła decyzję o objęciu tego zdarzenia badaniem przez Komisję" - przekazał Wirtualnej Polsce Paweł Łukaszewicz, rzecznik prasowy Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. Dodał również, że zdarzenie zostało zgłoszone 2 lipca 2020 roku, a decyzja o rozpoczęciu badania zapadła dzień później.
Komisja nadal bada sprawę
Co ze sprawą zrobiła więc Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych?
"Informuję, że PKBWL nie identyfikuje badanych zdarzeń według nazwisk osób związanych z tymi zdarzeniami, a informacje o zakończonych badaniach umieszczane są na stronie internetowej PKBWL" - napisał WP przewodniczący komisji Bogusław Trela. Następnie w rozmowie telefonicznej Trela przekazał, że PKBWL nadal bada sprawę i nie jest w stanie określić, kiedy to zakończy. "Wychodzą różne rzeczy, różne zdarzenia po drodze, które trzeba zbadać, dlatego wiązanie się jakimś terminem byłoby z mojej strony mało wiarygodne" - dodaje.
Zdaniem Wirtualnej Polski dopuszczono także do utraty nagrania z tzw. Cockpit Voice Recorder, które utrwala wszystkie dźwięki w kabinie.
Komunikat Ministerstwa Infrastruktury
Do sprawy prezydenckiego lotu z lipca 2020 roku już po publikacji tekstu odniosło się Ministerstwo Infrastruktury. W komunikacie napisano, że "żaden z członków kierownictwa Ministerstwa Infrastruktury nie ingerował w postępowanie dotyczące badania okoliczności startu w dniu 2 lipca 2020 r. z lotniska w Zielonej Górze samolotu z Prezydentem RP na pokładzie, które jest prowadzone przez uprawniony organ – Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych".
Dodano, że "według obecnego stanu wiedzy nie doszło w jego toku do jakiegokolwiek incydentu stanowiącego zagrożenie dla bezpieczeństwa pasażerów". "Wątpliwości dotyczą kwestii proceduralnych, w tym poprawności formalnej startu w procedurze VFR, skądinąd procedurze bezpiecznej i stosowanej w lotnictwie - głównie w kontekście wewnętrznej procedury operacyjnej LOT. Ostateczna ocena sytuacji należy jednak do ekspertów PKBWL.Tego rodzaju zdarzenia powinny być przedmiotem merytorycznego badania przez uprawnionych specjalistów, nie zaś politycznych spekulacji" - napisano.
"Kancelaria Prezydenta RP nie bagatelizuje tego wydarzenia"
Oświadczenie w tej sprawie wydał także prezydencki rzecznik Błażej Spychalski. Przekazał, że był na pokładzie samolotu Embraer 175 lecącego 2 lipca 2020 roku z Babimostu do Warszawy, w którym, poza prezydentem Andrzejem Dudą, znajdowało się kilkanaście osób. "Zgodnie z moją najlepszą wiedzą, wszelkie standardy bezpieczeństwa zostały zachowane – podobnie jak przy innych podróżach samolotem z udziałem Prezydenta RP. Stanowczo podkreślam, że ze strony pasażerów nikt nie wpływał w jakikolwiek sposób na decyzje załogi" - napisał prezydencki rzecznik.
Jak wskazał, Kancelaria Prezydenta "zamawia usługę, którą realizuje LOT, on też zabezpiecza podróż". "Lot był zamówiony z należytą starannością, a zmiana godziny wylotu została przez nas zakomunikowana przewoźnikowi ze znacznym wyprzedzeniem" - dodał Spychalski.
"Kancelaria Prezydenta RP nie bagatelizuje tego wydarzenia, sprawa jest wyjaśniana przez odpowiednie, powołane do tego instytucje. Szczegóły lotu były także przedmiotem analizy wewnętrznej w PLL LOT i w tym zakresie odsyłamy do oświadczenia spółki" - zaznaczył.
LOT: błąd w zastosowaniu instrukcji operacyjnej, który powstał w wyniku niejednoznacznej komunikacji
Państwowy przewoźnik napisał w oświadczeniu, że "wydarzenie w Zielonej Górze było przedmiotem postępowania wyjaśniającego Biura Jakości, Bezpieczeństwa i Ochrony Przewozów PLL LOT, po czym zostało przekazane do PKBWL, która obecnie bada ten incydent.
"Wewnętrzne postępowanie w PLL LOT wykazało brak naruszeń przepisów prawa lotniczego. Popełniono za to błąd w zastosowaniu instrukcji operacyjnej, który powstał w wyniku niejednoznacznej komunikacji z wieżą kontroli lotów. Na bazie analizy tego zdarzenia, wprowadzono środki zaradcze, a załoga - zgodnie z zasadami 'Just Culture' po debriefingu (spotkania z szefem pilotów, omówienie zdarzenia, wskazanie gdzie powstał błąd i wyciągnięcie wniosków) i wykonaniu lotu 'Line Check'- powróciła do służby" - czytamy dalej.
Dodano, że "informacje przekazywane mediom w tamtych dniach potwierdzały fakt prowadzonego postępowania wyjaśniającego oraz zawieszenia załogi w czynnościach lotniczych, co było w pełni zgodne ze stanem faktycznym".
Źródło: Wirtualna Polska, tvn24.pl