Akcja była bardzo sprawna. W pierwszej części bardzo spontaniczna, oparta na mieszkańcach pobliskiej wsi i strażakach ochotnikach pobliskich jednostek - powiedział st. bryg. Jeremi Szczygłowski ze śląskiej straży pożarnej podsumowując pierwsze chwile po katastrofie kolejowej w Szczekocinach, do której doszło w sobotni wieczór. To on dowodził akcją na miejscu.
Szczygłowski mówił, że od pierwszych minut na miejscu wypadku wszyscy współdziałali, a sytuację udało się w znacznej mierze opanować. Po tym, jak do mieszkańców i strażaków z najbliższych jednostek dołączyli ich koledzy z regionu, "akcja weszła w drugą fazę".
Jedna ofiara wciąż we wraku?
- To była już współpraca państwowej straży pożarnej z policją i ratownikami medycznymi - dodał strażak, informując też o tym, że strażacy nocą ustąpią miejsca policji, która "swoimi metodami" będzie szukała jeszcze jednej osoby prawdopodobnie znajdującej się jeszcze we wraku któregoś z wagonów.
- Mamy informację od Intercity, że jeden z ich pracowników powinien się znajdować w tym składzie - potwierdził Szczygłowski.
Kolejarze pomagają, psycholożki pomogą później
Strażak dodał równocześnie, że na miejscu tragedii pojawiły się też ich psycholożki, jednak one zaczną swoją "prawdziwą pracę" po zakończeniu akcji, na początku tygodnia i będą rozmawiały z osobami, które w akcji uczestniczyły.
Na koniec z-ca śląskiego komendanta PSP pochwalił też współpracę z kolejarzami, którzy "mają sprzęt, jakiego my nie mamy" i sprawnie usuwają wrak z torów.
"Opatrunki z naszych ubrań"
Tymczasem Łukasz Janiec, jeden z uczestników wypadku jadący w sobotę do Warszawy, wspominał, że po wydostaniu się z pociągu on i wielu innych pasażerów zobaczyło straszny obraz.
- Zobaczyliśmy osoby, które wypadły z pociągu. Niestety, nie żyły. Jednak z pociągu wołali nas inni ludzie. Pomagaliśmy więc im. Sprawdzaliśmy puls, robiliśmy opatrunki z naszych ubrań - mówił Janiec i dodał, że również jego zdaniem akcja ratunkowa przebiegła szybko i sprawnie.
"Środowisko łapie się za głowy"
Z kolei prof. Wojciech Paprocki z Katedry Transportu Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie mówił, że mimo tak wielkiej katastrofy, nie wolno "popadać w psychozę", bo tysiące Polaków co dzień podróżują pociągami:
- Pochyleni nad tą tragedią musimy się zastanowić, czy jeszcze bardziej możemy obniżyć ryzyko wypadku w tej bezpiecznej gałęzi transportu - stwierdził, dodając: - Nam brakuje fantazji, żeby sobie wyobrazić, z jak błahych powodów dochodzi czasem do katastrof, bo żaden kraj nie jest od nich wolny. Tych czynników, które się na siebie nakładają, jest zazwyczaj niesłychanie dużo - mówił, zwracając uwagę na to, że sami kolejarze są przerażeni tym, co się stało.
- Dziś na forach środowisko kolejarskie łapie się za głowy, jak do tego doszło, że dwóch maszynistów jechało naprzeciwko siebie i o tym nie wiedziało - zakończył.
W związku z katastrofą infolinie nt. poszkodowanych uruchomiło działające przy wojewodzie śląskim Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego. Numery telefonów to 32 20 77 201 i 32 20 77 202.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/PAP