Trzy psy, które w ubiegły wtorek dotkliwie pogryzły mieszkankę podwłocławskiej Nowej Wsi, trafiły do specjalnego schorniska na obserwację weterynaryjną. Jeśli okaże się, że nie mają wścieklizny, wówczas wrócą do właściciela. Pogryziona 41-letnia kobieta nie dopuszcza jednak takiego scenariusza. - Jeżeli te psy tam będą, ja nie wyjdę z domu, nie wypuszczę dzieci. Nie wyobrażam sobie, żeby tam nadal była taka sytuacja - mówi w rozmowie z TVN24.
Zwierzęta wymknęły się przez dziurę w ogrodzeniu i zaatakowały kobietę, gdy spacerowała ze swoją 9-miesięczną córką. Właścicielem zwierząt jest 39-letni mężczyzna, który prowadzi nielegalne przytulisko.
Trzy psy zostały mu tymczasowo zabrane i trafiły do specjalnego schroniska na obserwację weterynaryjną, która potrwa 15 dni. Pozostałe zwierzęta zostały objęte nadzorem weterynaryjnym.
"Odpowiadamy tylko za psy bezpańskie"
Jak mówi powiatowy lekarz weterynarii, jeśli okaże się, że zwierzęta nie mają wścieklizny, to nic nie będzie stało na przeszkodzie, by psy powróciły do właściciela.
- Powiatowy lekarz weterynarii umywa ręce, twierdzi, że to nie jego sprawa - relacjonuje reporter TVN24 Mariusz Sidorkiewicz. Problem nie istnieje także dla gminy. - My tutaj w urzędzie odpowiadamy tylko za psy bezpańskie, a te nie były takimi - mówi Ewa Braszkiewicz, wójt gminy Włocławek.
Magdalena Korpolak-Komorowska z Urzędu Gminy we Włocławku dodała, że urzędnicy mogą jedynie pouczyć właścicieli, zgodnie z ustawą o utrzymaniu czystości i porządku w gminach oraz kodeksem cywilnym, w jaki sposób powinny być zwierzęta utrzymywane na terenie nieruchomości, aby nie stanowiły zagrożenia m.in. dla przechodniów.
- Jeżeli psy są w ogrodzeniu, jako gmina nie możemy samoczynnie na tą nieruchomość wejść i tych psów zabrać - wyjaśniła.
"Gdybym wiedziała, w życiu bym tam nie poszła"
Poszkodowana 41-latka nie dopuszcza jednak myśli, by zwierzęta mogły wrócić na posesję. - Jeżeli te psy tam będą, ja nie wyjdę z domu, nie wypuszczę dzieci. Nie wyobrażam sobie, żeby tam nadal była taka sytuacja. Ja na to nie pozwolę. Nie będę mieszkać w takim miejscu - mówiła w poniedziałek.
Przyznała, że po zdarzeniu dowiedziała się, iż okolica, gdzie chodziła z dziećmi na spacery, była niebezpieczna i już wcześniej do burmistrza i na policję trafiały skargi od mieszkańców, dotyczące psów i niezabezpieczonego ogrodzenia. - Gdybym wiedziała, w życiu bym tam nie poszła - podkreślała.
Właściciel z zarzutami
Kobieta dochodzi do zdrowia w bydgoskim szpitalu.
Zwierzęta pogryzły jej nogi, pośladki, plecy. Lekarzom udało się uratować jedną nogę, ale cały czas nie wiedzą, co będzie z drugą. Rany są na tyle poważne, że rozważana jest amputacja. - Na razie jestem po przeszczepie skóry z jednej części na drugą, lekarze są dobrej myśli, ale za wcześnie, by mówić, co będzie dalej - powiedziała kobieta. - Miałam poczucie, że umieram. Ledwo mnie odratowano, do tej pory mam przetaczaną krew - opisywała.
Właściciel zwierząt usłyszał zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu kobiety. Prokuratorzy uznali, że jest to przestępstwo nieumyślne. Grożą mu zatem trzy lata więzienia. Mężczyzna jest na wolności. Nie chce wypowiadać się przed kamerą.
Autor: db,js/ja/kka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24