W drugoligowej Pogoni Siedlce piłkarzom podawano dożylnie suplementy w dawkach przekraczających normy aż dziesięciokrotnie. O sytuacji w klubie poinformowała pielęgniarka Bogumiła Sawicka, która w obecności trenera podała kroplówki. Materiał magazynu "Czarno na białym".
10 października 2019 roku stanowisko trenera w drugoligowej Pogoni Siedlce objął Daniel Purzycki - z klubem związany od lat. Oprócz roli trenera pełnił też funkcję dyrektora wykonawczego.
Podczas swojej pierwszej konferencji prasowej w roli szkoleniowca mówił, że drużyna "musi przygotować coś specjalnego". – Coś, co może da dodatkowy impuls naszym zawodnikom, bo najbardziej zależy mi przede wszystkim na tym, żeby mój zespół grał tak, jak sobie to założymy – dodał.
"Trener chciał to załatwić jak najszybciej"
W momencie objęcia funkcji pierwszego trenera przez Purzyckiego drużyna była w dołku. Zajmowała 11 miejsce w tabeli. Poprzedni trener został zwolniony. Zawodnicy byli zmęczeni, a testy motoryczne zawodników wypadały słabo.
Podczas spotkania zarządu klubu zapadła decyzja by wysłać piłkarzy do lekarza. Dziennikarze "Czarno na białym" dotarli do listy 21 zawodników, których wezwano do stawienia się w Ośrodku Medycyny Pracy w Siedlcach.
16 października piłkarze przybyli do ośrodka. Siedmiu zawodników zostało w gabinecie lekarskim – dla reszty zabrakło miejsca, więc wrócili do klubu. W gabinecie pojawił się trener Daniel Purzycki.
Obecne były również dwie pielęgniarki, które miały podać sportowcom kroplówki. Jedna z nich zgodziła się opowiedzieć całą historię. To ona ujawniła aferę dopingową.
- Trener chciał to załatwić jak najszybciej. Myśmy nie wiedziały, czy oni są zdrowi, czy nie mają jakiejś choroby – powiedziała "Czarno na białym" Bogumiła Sawicka. – Nie miałyśmy żadnych dokumentów potwierdzających ich parametry krwi, że im faktycznie tego potrzeba. Oni nie byli zbadani przez lekarza. Nikt ich nawet nie poinformował, co tak naprawdę będą dostawać – dodaje.
Dawka przekroczona dziesięciokrotnie
Reporterzy dotarli do dokumentu informującego, jakie środki zostały podane piłkarzom. Na liście znalazła się witamina C, B12, glukoza, elektrolity, magnez i żelazo. Być może brzmi to niegroźnie, bo są to dozwolone preparaty. Mimo to przepisy antydopingowe zostały złamane.
- W rozumieniu przepisów to był doping. Użyto zabronionej metody – powiedział doktor Jarosław Krzywiński, który jest specjalistą medycyny sportowej.
Suplementacja, czyli metoda dostarczania substancji odżywczych, witamin czy minerałów jest w sporcie dozwolona – ma pomóc w zwiększeniu wydolności organizmu, przyspieszyć jego regenerację, ale suplementacja może też pomóc wypłukać z organizmu substancje zabronione.
Dlatego taki wlew dożylnie sportowiec może dostać raz na 12 godzin. Można przyjąć maksymalnie 100 ml wlewu kroplówkowego. Piłkarzom z Siedlec dożylnie podano litr płynu, czyli dawka została przekroczona aż dziesięciokrotnie.
- To jest trochę jak z kierowcą: masz prawo jazdy, musisz znać przepisy ruchu drogowego. Jesteś sportowcem wyczynowym, uczestniczysz we współzawodnictwie sportowym, musisz wiedzieć, co to jest Światowy Kodeks Antydopingowy, co to jest lista zabroniona i co mi wolno jako sportowcowi – powiedział doktor Jarosław Krzywański.
- Nie chce mi się wierzyć, że osoba, która uprawia sport wyczynowy, która żyje z tego, nie zna podstawowych regulacji prawnych dotyczących tej grupy zawodowej – dodał.
Bogumiła Sawicka zapytana, czemu wzięła udział w tym procederze w siedleckim klubie powiedziała, że została "zmuszona do tego przez szefostwo". Pielęgniarka, która podała wlewy razem ze swoją koleżanką twierdzi, że takie zlecenie otrzymała od swojej bezpośredniej przełożonej. Powiedziała, że nie miała oficjalnego zlecenia przełożonych na podanie wlewów.
Chcieli podać piłkarzom potas
Bogumiła Sawicka twierdzi, że początkowo miała podać wlewy w klubowej szatni, na co się nie zgodziła. Mówi też, że kazano jej podać zawodnikom potas – nie chciała tego zrobić. Twierdzi, że potas finalnie zamieniono na magnez.
- Dostałam tylko polecenie i tylko to, co udało nam się zrobić, to wycofać potas i wyjazd do szatni - mówiła.
Doktor Jarosław Krzywański wyjaśnił, że podanie dożylne potasu "może się wiązać z pewnym ryzykiem". – Jest to kation wewnątrzkomórkowy, który istotnie wpływa na pracę serca i może dojść do groźnych dla zdrowia, a nawet życia zaburzeń rytmu serca – dodał.
Pielęgniarka podkreśliła, że "tutaj chodziło o ludzkie życie". – 21 osób w szatni. Potas jest stosowany w więziennictwie przy karze śmierci. Świadomość tego koszmarna, a dodatkowo to, że jestem pielęgniarką, że znam te leki, że podawałam je w stanach zagrożenia życia – opowiadała.
Pielęgniarka przed podaniem wlewu, z którego miała wycofać niebezpieczny potas, dobrze się zabezpieczyła. Mówiła, że nie miała oficjalnego zlecenia od przełożonego, dlatego wszystkim zawodnikom podała kartki do podpisania. Na nich zawodnicy wyrażali zgodę na wykonanie zabiegu. Wlewy zostały podane.
"Wiedziałam, że jak tego nie przerwę, to będą to robić dalej"
Bogumiła Sawicka przyznała, że mogła się postawić i nie wykonać zabiegu. – Ale to by zrobił ktoś inny. Moje koleżanki byłyby nieświadome i jak później rozpytywałyśmy, to mówiły: "co to takiego podłączyć kroplówki w szatni?". Jak pytałam: pojechałabyś?, (odpowiadały-red.) "tak" – mówiła. Zdaniem pielęgniarki jedynym efektem jej odmowy byłaby utrata pracy. – Albo pracowałabym dalej, tego nie wiem – dodała.
Pielęgniarka wyjaśniła, że jej motywem było "zabezpieczenie zawodników, jeśli chodzi o ich zdrowie i nie doprowadzenie do kolejnych takich sytuacji". – Wiedziałam, że jak ja tego nie przerwę razem z moją koleżanką, to będą to robić dalej – oceniła. Powiedziała, że "na swój sposób to przerwała".
Bogumiła Sawicka powiadomiła Polską Agencję Antydopingową. Twierdzi, że zrobiła to jeszcze przed podaniem wlewów. Zaczęła zbierać dowody na to, co się wydarzyło i przekonała kolejnego dnia następną grupę zawodników, żeby nie wzięli wlewów.
Od tego momentu zaczęło się szukanie winnych. Wkroczyła prokuratura, a Polska Agencja Antydopingowa rozpoczęła śledztwo.
"Pierwszy tak duży przypadek w historii polskiego sportu"
W grudniu zawodnicy, którzy przyjęli wlewy, stawili się na rozprawie w Polskiej Agencji Antydopingowej.
– To pierwszy tak duży przypadek w historii polskiego sportu, a w historii piłki nożnej nie kojarzę takiego przypadku na świecie – powiedział Michał Rynkowski, dyrektor Polskiej Agencji Antydopingowej. Był obecny na rozprawie, która toczyła się za zamkniętymi drzwiami. Powiedział, że zawodnicy przyznali się do przyjęcia wlewów.
Siedmiu piłkarzy złamało przepisy antydopingowe – wszyscy zostali zawieszeni na pół roku. – Traktują ten przypadek jako pewnego rodzaju niesprawiedliwość w tym znaczeniu, że czują się wykorzystani przez osoby trzecie, które w klubie decydowały o podawaniu kroplówek – mówi Michał Rynkowski.
- Myśmy nic nie wzięli, tylko po prostu nie wiedzieliśmy, że ta metoda jest zabroniona - powiedział jeden z zawodników zapytany, czy nie wiedzieli, co biorą. Zawieszeni piłkarze przez pół roku nie mogą grać. Wciąż mogą jednak odwołać się od decyzji Polskiej Agencji Antydopingowej.
Trener odrzuca oskarżenia
Kto jest winien sytuacji? Sportowcy wskazują Daniela Purzyckiego. - Trzeba tam powiedzieć na tego pana, co nas w to wsadził, kilka mocnych słów – mówił jeden z piłkarzy. – Myślę, że go tam trzeba przepytać dobrze – dodał.
Trener Daniel Purzycki był obecny podczas podawania wlewów. – Wszyscy szukają kozła ofiarnego - powiedział "Czarno na białym". Były szkoleniowiec Pogoni Siedlce podkreślił, że "absolutnie nie namawiał" piłkarzy do przyjęcia suplementacji w takiej ilości.
Purzycki powiedział, że zarząd klubu podjął decyzję o suplementacji zawodników w ośrodku, z którym klub miał podpisaną umowę.
Pytany, kto zdecydował o ilości i składzie podawanej suplementacji, odparł: - "na pewno nie ja".
- Kieruję zawodników, mówiąc im: panowie, udajcie się do przychodni. Na tym moje kompetencje się kończą, dlatego że lekarz jest osobą kompetentną, żeby zadecydował, co podać, w jaki sposób i żeby to wszystko było zgodne z przepisami – przekonywał.
Trener Daniel Purzycki ma licencję UEFA Pro, czyli najwyższe uprawnienia trenerskie. Jak poinformował Polski Związek Piłki Nożnej, każdy, kto kończy wymagany kurs, musi odbyć czterogodzinne szkolenie dotyczące dopingu w sporcie. Mimo to trener twierdzi, że nie miał takiej wiedzy.
- Jeżeli bym wiedział, że taka ilość lub jakakolwiek substancja jest niedozwolona, absolutnie zabroniłbym i zakazał robienie i nie współpracowałbym z żadną taką przychodnią, bo jest to krzywdzące dla wszystkich stron: dla mnie, dla zawodników, dla lekarza i klubu – powiedział.
Postępowania prokuratorskie i antydopingowe
- Wiem, że zadecydował o tym lekarz - dodał Purzycki. Dodał, że zdecydował o tym jaka jest forma i dawka. Wspomniany lekarz, który miał zlecić wlewy pracuje w Centrum Medyczno-Diagnostycznym w Siedlcach. Miał wydać polecenie swojej współpracownicy i to ona przekazała polecenie pielęgniarkom.
- To było przesyłane SMS-ami i mailami – powiedziała Bogumiła Sawicka. Pracownica centrum medycznego nie chciała rozmawiać z dziennikarzami "Czarno na białym". Lekarz, którego wskazał trener, również odmówił komentarzy.
Daniel Purzycki przyznał, że odbyła się rozmowa z lekarzem na temat dawki, jaką zlecił. – Zarząd zobowiązał mnie do zorganizowania takiego spotkania (...) i on powiedział, że po prostu nie wiedział, że nie można podać takiej dawki – twierdzi szkoleniowiec.
Pytany o to lekarz odparł: "ze względu na to, że sprawa jest objęta postępowaniem prokuratorskim, ja dzisiaj nie udzielam żadnej informacji na ten temat".
Śledczy przeszukali budynki klubu, zabezpieczyli dokumenty i zabrali telefony kilku osób z zarządu Pogoni Siedlce - w tym telefon trenera. Nikt nie ma postawionych zarzutów, a śledztwo toczy się w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie, ale to w każdej chwili może się zmienić.
- Postępowanie toczy się w kierunku narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia piłkarzy, ponieważ to oni mieli mieć ordynowane wlewy – powiedziała Agnieszka Kępka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie. – Każda osoba, która miała związek z podawaniem tych leków, czy substancji, musi być rozważona w toku tego postępowania jaka była jej rola, jakie były jej zadania – dodała.
Oficjalnie ani klub, ani przedstawiciele Centrum Medyczno-Diagnostycznego nie chcieli komentować sprawy, o czym powiadomili dziennikarzy w oświadczeniach.
Trener Daniel Purzycki został zwolniony z klubu po wybuchu afery. Oprócz ewentualnych zarzutów prokuratorskich, Polska Agencja Antydopingowa postawiła mu zarzuty dyscyplinarne w ramach odpowiedzialności za przepisy antydopingowe. Grozi mu wykluczenie z zawodu trenera nawet na cztery lata.
Pielęgniarka, która podała wlewy, jest na zwolnieniu lekarskim. Dostała propozycję pracy w Polskiej Agencji Antydopingowej po tym, jak ujawniła całą historię.
Autor: asty/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24