Obecność Polski w NATO wydaje się dziś oczywistością, jednak wcale nie była przesądzona. Jaką nasz kraj miał alternatywę? Jak dziś wyglądałaby Polska, gdyby nie została członkiem Sojuszu? I czy w Rosji tak samo odżywałyby imperializm i dążenia do zmiany granic?
Obecność Polski w NATO przez 25 lat mogła spowszednieć. Stać się czymś oczywistym, naturalnym, nieuniknionym. Ale ona wcale nie była nieunikniona. W rzeczywistości było tylko jedną z możliwości, wcale nie najłatwiejszą.
Jakie rozwiązanie mogliśmy wybrać? Po zimnej wojnie i rozpadzie bloku socjalistycznego stanęliśmy przed dylematem - co dalej? Nie brakowało głosów, że NATO nie może rozszerzać się na wschód, bo naruszałoby tym interesy Rosji. Nie brakowało również głosów, że NATO w ogóle powinno przestać istnieć - tak samo jak przestał istnieć jego rywal - Układ Warszawski. Bo czemu ma służyć sojusz wojskowy, który nie ma wroga? Przed czym miałby bronić?
Patrząc z perspektywy lat 90., łatwiej zrozumieć, że historia naprawdę mogła potoczyć się zupełnie inaczej, a Polska nie musiała decydować się na wysiłek, jakim były starania o wejście do NATO. Zwłaszcza że już w 1993 roku władzę w Polsce odzyskało środowisko do niedawna jeszcze komunistyczne.
Co by było, gdyby Polska nie weszła w 1999 roku do NATO? Jak wyglądałby dzisiaj nasz kraj? O tym, jak mogłaby wyglądać alternatywna wersja historii, mówi dla tvn24.pl dr hab. Marek Madej, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego.
ZOBACZ TEŻ: JAK LECH WAŁĘSA PRZEKONAŁ BORYSA JELCYNA? >>>
Maciej Michałek: Co by było, gdyby Polska nie wstąpiła w 1999 roku do NATO?
Dr hab. prof. UW Marek Madej: To oczywiście trudno stwierdzić, niemniej na pewno nie byłoby lepiej, niż jest.
Dlaczego?
Wstąpienie do NATO było w zasadzie pierwszym krokiem, który potwierdzał nasze prozachodnie aspiracje i przynależność Polski do świata zachodniego. Akcesja wpływała także bezpośrednio na poziom naszego bezpieczeństwa i otwierała drogę do członkostwa w innych zachodnich strukturach, na czele z Unią Europejską.
Możliwość wstąpienia do NATO była dla świata dowodem, że nasz kraj się demokratyzuje, że ma dostatecznie stabilne struktury wewnętrzne, cywilną kontrolę nad siłami zbrojnymi, że dokonuje głębokiej transformacji wewnętrznej. Pod tym względem był to sygnał niezwykle ważny. Przynależność do Sojuszu, który i wówczas, i dziś jest najpotężniejszym na świecie, w oczywisty sposób rozwiązywało także wiele dylematów dotyczących zapewniania sobie bezpieczeństwa.
W rezultacie to wszystko wyrywało nas z pewnej "próżni bezpieczeństwa", w jakiej się wówczas w pewnym sensie znaleźliśmy. Bez wejścia do NATO bylibyśmy takim państwem trochę jak w międzywojniu [lata 1918-1939 - red.], gdzieś pomiędzy niedomagającą akurat - przejściowo - Rosją i Zachodem. Ale trwanie w takim stanie przez dłuższy czas byłoby mało wydajne i mało rozwojowe. I nie mogłoby trwać wiecznie.
Skoro pozostawanie przez Polskę w tej próżni nie mogło trwać wiecznie, a ewentualne wejście do Unii Europejskiej byłoby trudniejsze, to co by się z Polską stało? Czy znów zaczęłaby się osuwać w stronę wpływów Rosji, czy też równie dobrze mogłaby wejść w orbitę Zachodu, tylko inaczej, wolniej?
Obawiam się, że raczej to pierwsze. Oddziaływanie Zachodu jest inne niż rosyjskie. Zachód przyciąga byciem atrakcyjnym rozwojowo, gospodarczo, sukcesem jednostki jako członka społeczeństwa demokratycznego. Zachód oddziałuje przede wszystkim wzbudzaniem chęci przyłączenia się, niejako "uwodzi", ale stawiając warunki, które im dłużej zwlekamy, tym trudniej je spełnić.
Natomiast Rosja oddziałuje inaczej - tutaj nie ma raczej zachęcania do współpracy, jest raczej jej narzucanie, na rosyjskich warunkach. Więc będąc "ziemią niczyją" pomiędzy Zachodem i Rosją, musielibyśmy się liczyć z tym, że to Rosja wykazywałaby się znacznie większą aktywnością we wciąganiu Polski w swoją strefę wpływów.
Czyli dalibyśmy Rosji 25 lat na odbudowę wpływów w Polsce i wciąganie jej w rosyjską orbitę. Dziś mówilibyśmy nadal po polsku?
Pewnie tak, kultura by przetrwała, przecież w czasie zaborów też mówiliśmy po polsku. Ale ponownie znaleźlibyśmy się w sytuacji kraju, którego swoboda decyzyjna w polityce byłaby ograniczona, możliwe, że mocno. We wszystkich ważnych decyzjach bylibyśmy zmuszeni uwzględniać, co powie nasz większy sąsiad. Bylibyśmy zapewne mocno sfinlandyzowani [finlandyzacja - ograniczenie przez mocarstwo swobody w polityce zagranicznej słabszego państwa w zamian za nieingerowanie w jego politykę wewnętrzną - red.].
Jak wobec tego dziś wyglądałaby Polska, jak wyglądałoby w niej życie? Czy byłoby jej bliżej do dzisiejszej Ukrainy, czy Białorusi?
Prawdopodobnie bliżej do Ukrainy, choć takie porównania zawsze są ryzykowne i nie do końca trafne. Bylibyśmy wyraźnie mniej rozwinięci gospodarczo niż teraz, bo akcesja do NATO, gwarantując bezpieczeństwo, to był ogromny impuls rozwojowy na wiele lat, ułatwiający planowanie i inwestycje. Bylibyśmy też państwem słabszym, pewnie bardziej skorumpowanym, być może zoligarchizowanym, mniej znaczącym. A przede wszystkim nasza pozycja byłaby mniej stabilna.
A jaka byłaby dziś Rosja, gdyby Polska nie była członkiem NATO? Z jednej strony uważa się, że członkostwo w Sojuszu chroni przed rosyjską agresją i ogranicza imperialne zapędy Kremla. Z drugiej strony Władimir Putin od lat twierdzi, że jego agresywne działania to tylko reakcja na rozszerzanie NATO. Czy więc bez tego rozszerzania tak samo odżywałby dziś w Rosji imperializm i chęć zmiany granic?
Wydaje mi się, że tak. Rosyjskie dążenia imperialne nie wynikają bowiem z istnienia NATO jako reliktu zimnej wojny, nie wynikają z rozszerzenia struktur zachodnich na wschód. Ten imperializm nie może wynikać z uwarunkowań zewnętrznych, bo przecież Zachód był zaskakująco wręcz otwarty na włączenie też samej Rosji do struktur zachodnich. I Rosja zajmowałaby w nich najprawdopodobniej znaczącą pozycję z racji na swoją skalę i potencjał.
To skąd się bierze rosyjski imperializm?
Rosyjski imperializm wynika z czynników wewnętrznych. NATO jest dla Rosji dziś przydatne jako pewien symboliczny wróg, którego można zmitologizować, ale imperializm byłby obecny w polityce Rosji chyba tak czy inaczej.
A Polska niebędąca w NATO byłaby znacznie bardziej osamotniona w mierzeniu się z tym rosyjskim imperializmem.
A czy NATO przetrwałoby brak rozszerzenia na wschód? Koniec zimnej wojny to był przecież moment, gdy nie było jasne, czemu ma Sojusz służyć, otwarcie zastanawiano się, czy on ma nadal sens.
Rzeczywiście, Sojusz miał problem z uzasadnieniem swojego trwania po zimnej wojnie, otwarcie zadawano sobie pytanie: "co dalej, czy NATO ma nadal istnieć?". W tej sytuacji NATO, poprzez włączenie nowych państw w 1999 roku, zyskało całkiem nowy impuls nie tylko do rozwoju, ale też transformacji całego Sojuszu. To było dla NATO w pewnym sensie zbawiennie, nadało mu w jakimś stopniu nowy sens istnienia. Bez tego niewykluczone, że NATO by się rzeczywiście rozpadło lub erodowało.
Na czym polegała ta transformacja NATO?
NATO stało się wówczas nie tylko sojuszem obronnym, ale też mechanizmem promocji demokracji i stabilizowania Europy. I okazało się w tych obszarach szczególnie skuteczne, przynajmniej w wymiarze europejskim, ponieważ miało wiarygodne zasoby i czytelne mechanizmy, jak te zasoby mogą być wykorzystywane.
Dzięki temu też, gdy trzeba było w Europie użyć siły, jak w Kosowie czy w Bośni, to NATO okazało się jedynym sprawnym narzędziem, które może zareagować. Rozszerzenie Sojuszu, sfinalizowane w 1999 roku, potwierdziło, że ten Sojusz, poprzez swoją konkretność i wyspecjalizowanie, jest nadal potrzebny i atrakcyjny.
Autorka/Autor: Maciej Michałek
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Damazy Kwiatkowski/PAP