Rzecznik Praw Obywatelskich podjął z urzędu sprawę 14-latki zgwałconej przez 26-letniego krewnego. W pierwszej instancji mężczyzna został skazany na trzy lata więzienia. Później sąd apelacyjny orzekł karę wolnościową, uznając, że doszło do aktu pedofilii, nie gwałtu.
Chodzi o wyrok Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, który w ubiegły poniedziałek opisała "Gazeta Wrocławska". Jak napisano, sąd uznał, że do gwałtu nie doszło, ponieważ 14-latka nie krzyczała. Mężczyzna został ostatecznie skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Sprawę z urzędu podjął Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich. "RPO zwrócił się w dniu 16 września do Przewodniczącego III Wydziału Karnego Sądu Okręgowego we Wrocławiu z prośbą o nadesłanie akt sprawy w celu poddania ich analizie pod kątem zaistnienia przesłanek do wniesienia kasacji/skargi nadzwyczajnej na niekorzyść oskarżonego" - czytamy w informacji przesłanej Polskiej Agencji Prasowej.
Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich podkreśliło jednak, że należy mieć na uwadze przepisy Kodeksu postępowania karnego, zgodnie z którymi kasacja może być wniesiona tylko, gdy zaszła bezwzględna przyczyna odwoławcza lub doszło do innego rażącego naruszenia prawa, "jeżeli mogło ono mieć istotny wpływ na treść orzeczenia".
"Sąd ocenił, że nie było gwałtu, bo moja klientka nie krzyczała"
Do zdarzenia, o którym mowa, miało dojść pod koniec grudnia 2016 roku we Wrocławiu. "Dziewczynka przyjechała do Wrocławia do rodziny na Boże Narodzenie. W mieszkaniu, w którym gościła, były też inne osoby z rodziny. Miejsc było mało, więc w nocy kładli się do spania po kilka osób na jednym łóżku. Dziewczynka spała z kuzynostwem, ale było jej ciasno i niewygodnie. Położyła się więc do pustego łóżka, w którym spać miał inny jej daleki krewny. Ale wieczorem 26 grudnia poszedł na dyskotekę. Wrócił pijany około 3 albo 4 w nocy" - opisywała to wydarzenie "Gazeta Wrocławska".
Sąd pierwszej instancji, skazując mężczyznę za gwałt, stwierdził, że dziewczyna odpychała mężczyznę i próbowała się odsuwać. Jednym z dowodów w sprawie miała być też jego późniejsza rozmowa z pokrzywdzoną przez internetowy komunikator i przeprosiny. Mężczyzna twierdził jednak, że to nie on pisał te wiadomości.
"Słyszałam uzasadnienie. Sąd ocenił, że nie było gwałtu, bo moja klientka nie krzyczała, a to znaczy, że sprawca nie używał przemocy" - podkreśliła w rozmowie z gazetą pełnomocniczka pokrzywdzonej mecenas Justyna Beni.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock