Niewinny człowiek spędził 12 dni w areszcie podejrzany o morderstwo. Wskazał na niego sąsiad, podobno go nie lubił. Stanisław Kozłowski został wypuszczony, gdy odnalazł się prawdziwy morderca. „Przepraszam” od organów ścigania nie usłyszał.
- Nakłaniali mnie śledczy: podpisz, przyznaj się, dostaniesz sześć lat, po 3-4 wyjdziesz. Gdyby ten morderca się nie znalazł i nie przyznał, pewnie bym siedział do dzisiaj – wspomina pan Stanisław. Ma 52 lata, jest rencistą, niekarany. Policja zainteresowała się mężczyzną po zeznaniach jego sąsiada - współsprawcy zbrodni. Powiedział policji, że pomagał mu Stanisław Kozłowski.
- Dlaczego tak powiedział? W gazecie czytałem, ze on mnie nie lubi – mówi mężczyzna. Podejrzany Stanisław K. najpierw trafił na 3 doby do celi. - Nie mogłem się z nikim kontaktować, nie mogłem nic. Byłem brudny. Nie miałem żadnych ciuchów, tylko te, w których pojechałem. Tak spędziłem te wszystkie dni. Nie dostałem żadnej bluzki, żadnych spodni – wspomina.
"Tam słońca nie było widać"
Po kilkudziesięciu godzinach został przewieziony do aresztu. W sumie przez dziewięć dni zaliczył dwa oddziały i cztery cele. Był traktowany jak potencjalny morderca.
Policja tłumaczy, że były podstawy do zatrzymania Kozłowskiego. - Na podstawie zebranych wówczas materiałów dowodowych, czyli zeznań świadków i zebranych dowodów były przypuszczenia, ze mężczyzna przebywał w otoczeniu osób, które były oskarżone o zabójstwo – mówi Janusz Karczewski z komendy policji w Ostródzie.
Nie było przepraszam
Inna sprawa to zachowanie policji i prokuratury po tym, kiedy okazało się, że zatrzymany jest niewinny. - Nikt mnie nie przeprosił. Po takiej sprawie oni powinni zaproponować mi psychologa czy psychiatrę. Nic! Tak jakby pożyczyli mnie na parę dni – żali się pan Stanisław. A policja odpowiada: mieliśmy dobre powody do zatrzymania podejrzanego.
Teraz Stanisław Kozłowski będzie walczył przed sądem o zadośćuczynienie. Jednak w takich przypadkach pieniądze nie przystają do poniesionych krzywd. Jak mówi adwokat Anna Lesiak, zazwyczaj pokrzywdzony może liczyć na maksymalnie 2-3 tysiące.
"Po prostu wstydzę się iść ulicą"
A stres związany z niesłusznym oskarżeniem i pobytem w areszcie oraz opinia sąsiadów, na oczach których wyprowadzano go w kajdankach – z tym pan Stanisław sam musi sobie poradzić. - Teraz wstydzę się nawet na własnym osiedlu. Ja tu żyję 52 lata. Po prostu wstydzę się iść ulicą. Chodzę dróżkami – dodaje.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24