Niewątpliwy pożytek ze zmiany władzy w naszym kraju widzę w tym, że przez kilka ostatnich lat z góry wiedziałem, co kto powie, co kto napisze, która gazeta albo która telewizja kogo pochwali, a komu przywali.
Żeby być dobrze zrozumiany, posłużę się, na wszelki wypadek, apolitycznym przykładem: a więc jeśli sprawa schodziła na globalne ocieplenie, fermy wiatrowe albo gender, to prasa, sama siebie nazywająca patriotyczną, zaczynała jak na komendę wydziwiać: że to nowa religia, brak dowodów, przekupstwo lobbystów itp.; ich rywale zaś, nazwani wyznawcami kosmopolitycznej zdrady narodowej, wpadali w entuzjazm i nie mieli najmniejszych wątpliwości w kwestii kierunku, w jakim ludzkość zmierza.
Ostatnio jednak coś zaczęło się zmieniać. Pojawiły się nieśmiałe objawy różnorodności, czyli zapomniana skłonność do nieskrępowanej debaty.
Zjawisko, o którym piszę, czyli załamywanie się jasnych podziałów politycznych, wedle współczesnego slangu politycznego nazywane "polaryzacją", dobrze jest widoczne, kiedy dyskutowane są kwestie wielkich i kosztownych inwestycji pozostawionych w stanie rozgrzebania przez PiS. Od kiedy nowa popisowska władza oświadczyła, że trzeba przyjrzeć się, ocenić, co ma sens, a co nie, okazało się, że nie wszyscy w naszym kraju zwariowali.
Po tym, kiedy jedna z wielu pracowni badania opinii publicznej (dziś mówi się: sondażownia) ogłosiła (dziś mówi się: upubliczniła) wyniki badania pokazującego, że mniej więcej dwie trzecie Polaków sądzi, że to coś, co występuje pod kryptonimem CPK, może się na coś przydać, przeczytałem w różnych organach teksty, z których wynika, że nie wszystko, co znamy jako CPK, jest bez sensu.
Niestety, nie jest to zasługa ministra Horały, bo on, chociaż często występuje w telewizji, to zajmuje się raczej obroną wątpliwego dorobku PiS, a nie lotniskiem. I chyba lepiej, żeby tak zostało, bo Horała - jak przystało na polityka - z wyraźnie większym sercem broni trafność decyzji ukochanej Partii, zaś do istoty projektu CPK odnosi się po macoszemu.
Piszę to pod wpływem lektury tygodnika "Plus Minus" i oglądania reportaży mego macierzystego TVN. W "Plusie Minusie" Michał Szułdrzyński wywodzi w sposób skomplikowany, że CKP podoba się nawet młodym Polakom, ponieważ pragną rzeczy wielkich. Być może taka była intencja polityków PiS-u – uznali, że przez wielkie inwestycje trafią do serc młodych ludzi, głodnych sukcesów. Osobiście mam jednak nadzieję, że naród polski nie zgłupiał do końca, przeważyły względy praktyczne: potrzeby komunikacyjne, a - podsycane przez Prezesa - maniactwa wielkościowe odegrały rolę drugorzędną.
W Ameryce funkcjonuje wyrażenie "not in my backyard" - chodzi o sprzeciw mieszkańców wobec inwestycji koniecznych, ale zakłócających istniejący porządek. Wszyscy wiedzą, że są potrzebne, ale protestują, bo nie chcą, by to działo się kosztem ich wygody. Byle nie w moim ogródku.
W TVN obejrzałem reportaż o sprzeciwie gminy Choczewo na Kaszubach wobec budowania tam elektrowni atomowej. Pokazał ten reportaż ten właśnie rodzaj sprzeciwu. Pokazał też, że zetknęła się z nim władza ludowa, za czasów Jaruzelskiego, przy nieudanej próbie budowy elektrowni atomowej nieopodal – w Żarnowcu, a potem władze odrodzonej Polski. Nasuwa mi to myśl, że musimy pogodzić się z faktem, że są zjawiska o charakterze ponadustrojowym, a należy do nich między innymi ludzki egoizm. Żaden ustrój się z nimi nie uporał, bo na naszym świecie rozwiązań idealnych nie ma. Trzeba być głupcem, by w ich istnienie wierzyć.
Wykorzystują to politycy, przysięgając wiarołomnie, że potrafią zapewnić ludziom wieczną szczęśliwość. Surowy obserwator polityki może powiedzieć, że w wielu przypadkach to po prostu z lawiranctwo - ustawianie żagli, żeby złapać nowy wiaterek polityczny. Niech i tak będzie. Jednak całe to zjawisko oceniam pozytywnie, ponieważ autorzy, bez względu na ich intencje, dostarczyli mi informacji, o których wcześniej miałem mgliste pojęcie, albo mogłem się ich jedynie domyślać.
To, co mówię, to nie jest wyrażenie w sposób oględny przekonania, że wszyscy są tak samo źli. Wszystko to jedna sitwa i granda. Jedni warci drugich. Tego nie powiedziałem. I dlatego nie jest mi obojętne, na kogo głosujemy. Ale to już temat na inną rozmowę.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24