Co roku wybieraliśmy Jastarnię, a tym razem Dębki. Superplaża i - jak się okazało - dyskretny powiew snobizmu, który w sąsiadującej z Jastarnią Juracie dyskretny już dawno nie jest.
Byliśmy tam po raz pierwszy. Od stałych bywalców usłyszeliśmy, że kiedyś to była głusz, do której przedzierały się najlepsze nazwiska Warszawy i Krakowa. „Byliśmy tylko my, a teraz przyjeżdżają wszyscy” – kręci zasłużoną głową pan X i wspomina kolacje przebierańców z panią Y i państwem Z…
Teraz na plaży już tłumy, ale nadal podczas zaledwie jednego spaceru mija nas brodzący w morzu legendarny ksiądz, schylony jakby pod brzemieniem tajemniczej teczki, były ambasador, pani z arystokracji, rozchwytywany psychoterapeuta i dwie męskie gwiazdy seriali – jedna z dzieckiem, a druga… No właśnie, chłopak uprawiał jogging, ale tak (nie)szczęśliwie się potknął, że padł mojej żonie do stóp. Ściślej, uklęknął na jedno kolano, ale chyba się nie oświadczył. Coś tam wymamrotał, uznaliśmy to za przeprosiny…
Spływ kajakowy Piaśnicą, konie, dziki i struś w ośrodku myśliwskim w Białogórze, zamek w Krokowej, bajeczne wątróbki w Prusewie i… dystyngowane, zamożne panie, z zapałem buszujące w lęborskich sklepach z odzieżą na wagę. Dostałem od nich w prezencie marynarkę za złotówkę, ale chyba nie pokażę się w niej w Faktach ;))). Krótko mówiąc, atrakcji bez liku, choć nie z każdej zdążyliśmy skorzystać.
Z naciągniętymi na głowy kapturami (przed deszczem i silnym wiatrem) chodziliśmy z żoną na długie spacery plażą i lasem, jedliśmy smażone ryby, gofry i kręcone lody, rozmawialiśmy przy winie z przyjaciółmi i narzekaliśmy na dzieci zza ściany, które co rano budziły nas śpiewem (np. czwartek, 6.40, śpiew „Jezus, Jezus, alleluja!” - Boże! jęknąłem i wcisnąłem głębiej w uszy kupione w Dębkach zatyczki).
Po krótkim urlopie wróciliśmy do Warszawy bladzi i niewyspani, ale tak to bywa: wakacje trzeba odespać!