- Nie przyjmuję zarzutów, że po 100 dniach wciąż nie ma irlandzkiego cudu. Sukces cywilizacyjny jest możliwy i pozostaje naszym celem, ale nie w tak krótkim czasie - mówi w rozmowie z "Faktem" premier Donald Tusk.
"Fakt": Obiecaliście, że przy okazji 100 dni przedstawicie strategiczny plan rządu. Na czym to ma polegać?
Donald Tusk: - Plan jest już gotowy, sięga do 2015 roku. Polska zasługuje wreszcie na perspektywę nieco dłuższą niż wynikającą z bieżącej partyjnej szarpaniny.
Czy to nie będzie po prostu exposé bis
- To będzie uszczegółowienie tego, co Polacy usłyszeli w exposé. Kalendarz dochodzenia do polskiego cudu gospodarczego.
Nie wypiera się Pan tego określenia, choć opozycja z niego drwi?
- Absolutnie nie. Poparcie dla mojego rządu pokazuje, że Polacy wierzą, że nawet jeśli tego cywilizacyjnego skoku nie da się osiągnąć bardzo szybko, to jednak jest on możliwy.
Na progu rządów pana partii nastąpiło chyba bezprecedensowe skupienie żądań i protestów. Spodziewał się pan tego
- Już raz coś takiego miało miejsce, kiedy premierem był Jan Krzysztof Bielecki. Oczekiwania społeczne są zrozumiałe. Ci, którzy są wynagradzani ze środków publicznych, widzieli, jak wzrastały zarobki w innych sektorach, a państwo o nich zapominało. Teraz, kiedy państwem kierują ludzie, których obdarzyli ogromnym zaufaniem, i których się nie boją, śmiało upominają się o nadrobienie zaległości. Doskonale to rozumiem. Te oczekiwania są słuszne Ale możemy dać takie podwyżki, na jakie stać nas obecnie. Nie spełnimy wszystkich oczekiwań płacowych tylko dlatego, że ktoś głośniej krzyknie.
PO jako jedyna duża partia nie ma związków ze związkami zawodowymi. Czy zamierzacie to wykorzystać i spróbować zmniejszyć związkowe uprawnienia?
- Nie chcę wojny ze związkami. Ale dzisiaj w jednym zakładzie pracy potrafi ich być kilkadziesiąt, a działacze związkowi potrafią namówić swoich kolegów do głodówki, samemu zarabiając po 10-12 tysięcy złotych. To pokazuje sytuację w ruchu związkowym. Dlatego chciałbym trochę uporządkować prawa związkowe, ale we współpracy z najważniejszymi centralami
Czy biały szczyt w sprawie służby zdrowia to nie jest próba zagadania problemu i przerzucenia przynajmniej części odpowiedzialności na innych? Czy rząd nie powinien mieć w tak ważnej sprawie gotowego rozwiązania?
- Mamy rozwiązanie, ale problem w jego akceptacji przez zainteresowane strony. Co to za sztuka, pokazać ustawę dziennikarzom, a potem przegrać ją w parlamencie? Żeby przeprowadzić w Sejmie jakikolwiek projekt, muszę mieć akceptację jednego z klubów opozycyjnych, żeby odrzucić prezydenckie weto, albo akceptację prezydenta, żeby weta nie było. A wiecie, jak trudno uzyskać akceptację jakiegokolwiek naszego pomysłu ze strony Lecha Kaczyńskiego.
Biały szczyt ma w tym pomóc?
- Tak, ponieważ uczestniczą w nim wszystkie zainteresowane środowiska i siły polityczne, w tym także przedstawiciele prezydenta.
Pojawiły się spekulacje, że być może chcielibyście przesunąć wybory parlamentarne w taki sposób, żeby de facto połączyć je z prezydenckimi w 2010 roku.
- Nie wykluczam, że pojawią się kluczowe dla nas projekty ustaw: ochrona zdrowia, okręgi jednomandatowe, likwidacja finansowania partii politycznych z budżetu państwa, pakiet ustaw deregulacyjnych. W tych wszystkich sprawach można się niestety spodziewać prezydenckiego weta. Jeśli nie znajdziemy wsparcia opozycji na poziomie parlamentu - PiS-u lub LiD-u - to trzeba będzie sobie otwarcie powiedzieć: zrobimy teraz to, co da się zrobić bez ustaw, ale tę kropkę nad "i" postawimy dopiero wtedy, kiedy nastąpi zmiana w kolejnych wyborach prezydenckich.
Czy oznaczałoby to potrzebę przyspieszenia wyborów parlamentarnych
- Niekoniecznie. Owszem, jest jeden poważny argument, związany z naszą prezydencją w Unii Europejskiej, ale nie jestem przekonany, czy byłby rozstrzygający. Słowem - nie jest to wykluczone, ale też mało prawdopodobne.
Źródło: "Fakt"