Szczerbulec

Sonia zjadła już dywanik na korytarzu (dywany pochowaliśmy), podziurawiła nam swetry i bluzki (skacząc na nas, zawiesza się ostrymi ząbkami na ubraniu) i pogryzła nasze ręce (wiem, że „do wesela się zagoi”, ale wesele już przecież było). Krótko mówiąc, Sonia (patrz wcześniejszy tekst: „Sonia”) czuje się już u nas pewnie i rozrabia, a potem uśmiecha się bezczelnie swoim uśmiechem „szczerbulca”. Szczerbulca dlatego, że właśnie zaczęły jej wypadać „mleczaki”.

Siedzę w pracy i przygotowuję „Fakty”, a żona zabrała Sonię samochodem na działkę. I od razu katastrofa, bo Soni „cofnęło się” śniadanie... Nauczyła się już siadać, leżeć i podawać łapę. Co dwie-trzy godziny wyprowadzamy ją na spacer (sama daje znać, kiedy) i nie moczy już w domu (nie nauczyła się korzystać z gazet, ale teraz to już bez znaczenia - przyjmijmy, że nie chciała robić przykrości dziennikarzom prasowym, pod tym względem dziennikarze telewizyjni są uprzywilejowani…).

Spędziłem ostatnio kilka dni w domu – przyplątało się zaziębienie i kompletnie straciłem głos. Kazali mi wdychać jakieś antybiotyki i już jestem w pracy. Ale przez ten czas straciłem np. spotkanie autorskie z Romą Ligocką, promującą nową książkę (przeczytaliśmy kiedyś z żoną „Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku”, bardzo nas poruszyła i chciałem ją poznać), musiałem też opuścić wieczór z Leszkiem Kołakowskim w Teatrze Dramatycznym (na szczęście słuchałem go już kilkakrotnie, a kilka lat temu, jeszcze pracując w radiu Zet, udało mi się pójść na kilka jego wykładów).

Wakacje już dawno minęły i znowu „na mieście” jest mnóstwo ciekawych spotkań. Niestety na żadne nie wpuszczają z Sonią. A szkoda, przedwczoraj zaczęła szczekać i teraz byle pretekst, byle hałas za oknem i nie odpuszcza - wygląda na to, że ma wiele do powiedzenia. Obawiam się, że na każdy temat…

Co złego to nie ja...
Co złego to nie ja...
Czego ode mnie chcecie?
Czego ode mnie chcecie?
Taka urosnę!
Taka urosnę!
Czytaj także: