W sobotę w Szczecinie odbyła się debata "Ulica i zagranica – pomoc dla Solidarności". Była poświęcona pomocy krajów zachodnich dla internowanych w stanie wojennym członków podziemia antykomunistycznego. Swoimi wspomnieniami dzielił się m.in. najsłynniejszy francuski kurier "Solidarności", a także działaczka opozycyjna Ludwika Wujec.
Zorganizowana w sobotę na scenie Teatru Polskiego w Szczecinie debata "Ulica i zagranica – pomoc dla Solidarności" to jedna z odsłon wydarzeń zorganizowanych w ramach 40. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. W rozmowie poświęconej przede wszystkim pomocy dla polskich opozycjonistów płynącej z zachodnich państw wzięli udział: Ludwika Wujec - działaczka "Solidarności", wcześniej współpracowniczka Komitetu Obrony Robotników, a także asystentka Tadeusza Mazowieckiego podczas obrad Okrągłego Stołu, Jacky Challot – Francuz, który po wprowadzeniu stanu wojennego, organizował pomoc humanitarną dla represjonowanych opozycjonistów i ich rodzin, a w ciężarówce z lekami i żywnością przemycał powielacze, farby drukarskie, nielegalne w PRL wydawnictwa. W dyskusji wzięli udział również Franҫoise Breton–Bałuka, żona szczecińskiego opozycjonisty Edmunda Bałuki oraz socjolog, politolog i historyk z Uniwersytetu Szczecińskiego prof. Radosław Ptaszyński. Debatę poprowadził dziennikarz Piotr Najsztub.
"To był naturalny ludzki odruch"
Jacky Challot wraz z przyjaciółmi był uczestnikiem pierwszego zjazdu "Solidarności" we wrześniu i październiku 1981 roku. Podczas debaty Piotr Najsztub dopytywał go, dlaczego wtedy przyjechał do Polski. - Byłem młodym związkowcem i kiedy wybuchły strajki w 1980 roku, to mnie bardzo zainteresowało - mówił. - Chcieliśmy na miejscu dowiedzieć się kim są strajkujący i dokąd chcą dążyć. Muszę przyznać, że przeżyłem natychmiastową fascynację tym krajem. To była niesamowita atmosfera otwartości. Ludzie byli bardzo gościnni - wspominał Challot.
Kolejne podróże do Polski odbył już po wprowadzeniu stanu wojennego. - Wtedy klimat był inny, smutny. Nie było tego entuzjazmu. Ale wiedziałem, że ludzie nadal działają. To był naturalny ludzki odruch, że należy im pomóc - stwierdził Challot. Przyznał również, że we Francji była świadomość, że walczącym o wolność polskim opozycjonistom brakowało podstawowych rzeczy, takich jak żywność czy ubrania.
"Przetrwaliśmy dzięki gazetkom"
Jak zaznaczyła Ludwika Wujec, pomoc z Francji była potrzebna zarówno dla opozycjonistów, jak i obywateli, którzy nie byli zaangażowani w politykę. Transporty z zachodu obserwowała z perspektywy osoby internowanej. - My, internowane, czułyśmy się jak królowe. Dostawałyśmy pasty do zębów, które widziałam później dopiero w wolnej Polsce. Klawiszki wnosiły te paczki i zazdrościły - wspominała Wujec.
Mówiła, że paczki z krajów zachodnich stanowiły nie tylko pomoc praktyczną, ale również były wsparciem moralnym. - Te paczki robili indywidualni ludzie z konkretnymi adresami. My potem z nimi korespondowaliśmy. To było wspaniałe. Ten wielki zryw ludzi, którzy uznali, że konieczna jest pomoc walczącym o wolność - powiedziała Wujec. Zwróciła również uwagę, że dla opozycyjnego podziemia niezwykle ważna była pomoc technologiczna w postaci maszyn poligraficznych. - Myśmy przetrwali dzięki gazetkom. To była sieć łączności. Aby te gazetki mogły wychodzić w dużym nakładzie potrzebne były powielacze. To była ogromna pomoc Zachodu - dodała.
Wspomnienia żony Edmunda Bałuki
Swoimi wspomnieniami z okresu stanu wojennego podzieliła się również Franҫoise Breton–Bałuka, żona zmarłego w 2015 roku Edmunda Bałuki, jednego z najważniejszych działaczy podziemia antykomunistycznego w Szczecinie, członka Komitetu Strajkowego w Stoczni Szczecińskiej w grudniu 1970 roku. - To był niesamowity zryw społeczny. We Francji oddolnie rozumieliśmy, że idziemy w jakimś kierunku - mówiła Breton-Bałuka. Wspominała, że w ramach solidarności z internowanymi organizowano akcje protestacyjne, na które przychodziła "masa ludzi".
Opowiadała również o tym, co zrobiła, gdy aresztowano Edmunda Bałukę - Poszłam do stoczni, gdzie był szykowany strajk i poprosiłam ich o azyl. Nie przez romantyzm. Mieliśmy głębokie przekonanie, że dzieje się coś ważnego i historycznego. Gdyby, ktoś miesiąc wcześniej zapytał mnie, czy ja tak postąpię, odpowiedziałabym: przecież nie jestem wariatką - wspominała.
Kiedy strajk w stoczni został spacyfikowany Franҫoise Breton–Bałuka przebywała z dwuletnim dzieckiem w zakładowej świetlicy. - Filtrowano nas, kiedy opuszczaliśmy świetlicę. Trochę się bałam, co będzie z dzieckiem, jeśli mnie zatrzymają. Ludzie mnie ostrzegli, że czekają na mnie przy bramie, żeby mnie zatrzymać, jak nie ma świadków. Wyprowadzili mnie innym wyjściem z tej stoczni. Nocowałam u rodziny, która mieszkała blisko stoczni. Nawet nie znam ich nazwiska. Potem ukryłam się na klika dni w innym miejscu w Szczecinie - opowiadała Breton-Bałuka. Po odkryciu miejsca w którym przebywała, służby deportowały ją do NRD.
Debacie towarzyszyła emisja filmu z 2008 roku "Jacky do zadań specjalnych".
Obchody rocznicowe w Szczecinie pod hasłem "Polska. Europa. Solidarność" organizuje Urząd Marszałkowski Województwa Zachodniopomorskiego.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24