Małgorzata od urodzenia mieszka na Dolnym Śląsku. Przez pewien czas marzyła o starym, poniemieckim domostwie, które mogłaby pomału remontować. Wyobrażała sobie skrzypiące podłogi, wysokie sufity, piękne detale dawnego budownictwa. Straciła zapał, bo w pracy zajmuje się czymś podobnym - przerabia przedwojenne budynki i przywraca je do stanu świetności. Prowadzi w nich restauracje i hotel.
W poszukiwaniu domu idealnego
- Zrobiłam kilka generalnych remontów. Przekonałam się, jak to jest z ekipami budowlanymi. Zawsze są jakieś niedociągnięcia, opóźnienia. Kiedy panowie na budowie widzą kobietę, to próbują ściemniać, myślą, że wszystko jej można powiedzieć, bo i tak się nie zorientuje. Trzeba umieć przeklnąć, czasem krzyknąć, dopiero wtedy nabierają respektu i rozmawiają jak równy z równym - opowiada.
Do domu prefabrykowanego wprowadziła się prawie siedem lat temu. Miała już działkę, podpisała umowę, ustaliła termin. W dniu "budowy" przyjechały ściany i dach - montaż trwał kilka godzin. Do tego kilka miesięcy wykończeniówki i można było się wprowadzić. Atutem była też cena - zapisana w umowie i stała, niezależnie np. od zmieniających się cen materiałów budowlanych.
- To jest najlepszy dom na świecie. Wszystko jest nadal w super stanie, oprócz impregnacji drewna nic w nim nie robię, nie muszę na przykład palić w piecu bo mam pompę ciepła - wymienia Małgorzata. I dodaje, że w domu odpoczywa: nic nie cieknie, nie skrzypi, nie sypie się.