Od jakiegoś czasu politycy wyjątkowo chętnie używają do walki ze swoimi przeciwnikami Karty Praw Podstawowych - zauważa w "Rzeczpospolitej" Tomasz Terlikowski.
Dzięki tej poręcznej broni Platforma Obywatelska może dowodzić, że gdyby nie obawy PiS i prezydenta, to by ten dokument podpisała. LiD może zarzucać PO tchórzostwo, a PiS głosić się obrońcą interesów mieszkańców Polski północnej i zachodniej, którym Karta grozi odebraniem ich własności. Ale w tej kakofonii ginie rzeczywista treść dokumentu. A to ona jest najważniejsza i – co gorsza – może stać się groźna.
Zdaniem Terlikowskiego, dokument ten zawiera, poza zwykłymi zapisami broniącymi praw człowieka, także artykuły niezrozumiałe, a nawet śmieszne. Bo jak inaczej określić zapisy poświęcone prawu dzieci do spotykania się z rodzicami albo zaklęcia: "polityka UE zapewnia wysoki poziom obrony konsumentów". Ale lektura innych artykułów śmieszy już mniej.
Bo, konia z rzędem temu, kto da gwarancję, że treść takiego oto zapisu – dzieci "mogą swobodnie wyrażać swoje poglądy. Poglądy te są brane pod uwagę w sprawach, które ich dotyczą, stosownie do ich wieku i dojrzałości" – nie posłuży do odebrania rodzicom prawa do wychowania pociech w zgodzie z ich – a nie dziecięcym – światopoglądem.
- Nie twierdzę - pisze publicysta "Rz" - że musi do tego posłużyć, ale podstawowy problem z Kartą jest właśnie taki – nie wiadomo, jak będzie ona interpretowana i do czego wykorzystywana przez europejskie trybunały. Dotyczy to zarówno kwestii wychowania, jak i definicji małżeństwa oraz rodziny. W rzeczywistości nie ma większego znaczenia, czy Polska przyjmie Kartę bez zastrzeżeń, czy wraz z protokołem brytyjskim. Od 2000 roku w orzecznictwie trybunałów europejskich stosowane są normy zawarte w Karcie.
- Dlatego zamiast udowadniania, kto jest bardziej europejski, wolałbym, żebyśmy nauczyli się wymuszać taką interpretację zapisów Karty, która jest zgodna z naszą tradycją - konkluduje w "Rzeczpospolitej" Tomasz Terlikowski.
Źródło: "Rzeczpospolita"