Był na spacerze, kiedy usłyszał gwizd pędzącego samochodu i huk, potem zobaczył kulę ognia. Jako jedna z pierwszych osób znalazł się na miejscu wypadku ferrari. Wraz z przypadkowym przechodniem udzielił pierwszej pomocy jednej z ofiar, jak się okazało - dziennikarzowi Maciejowi Zientarskiemu.
Kiedy Bartłomiej Szkop dobiegł do miejsca wypadku, tuż po tym jak samochód uderzył w jeden ze słupów podtrzymujących wiadukt, auto wybuchło i zaczęło się palić. Widział jak ofiary wypadku wypadają z auta. Nie potrafi jednak powiedzieć kto prowadził, a kto był pasażerem. Po jednej stronie samochodu leżała jedna ofiara wypadku, a po drugiej - tam gdzie był większy pożar - leżała druga osoba, która się paliła. - Na tym człowieku płonęła odzież w okolicach pleców oraz spodnie - relacjonuje.
Pierwsza pomoc
Potem wszystko potoczyło się już szybko. Wraz z drugim przypadkowym świadkiem wypadku, odciągnęli od samochodu jedną z ofiar, którą okazał się później Maciej Zientarski. Przenieśli go na drugą stronę jezdni. - Baliśmy się, że dosięgnie go ogień - wspomina pan Bartłomiej.
Jak stwierdzili - poszkodowany nie oddychał. - Jego usta były pełne wydzieliny i zapadał się język. Usunąłem mu wydzielinę z ust i ułożyłem w pozycji bocznej ustalonej - opowiada pan Bartłomiej. Po chwili poszkodowany zaczął samodzielnie oddychać i charczeć. Pamięta też, że mężczyzna miał bardzo dużą ranę w okolicy szyi, przez którą sączyła się krew. Owinęli więc ją bandażem.
Mężczyzna nie odzyskał przytomności aż do przyjazdu straży pożarnej. - Jak przyjechała straż pożarna, rozcięła mu ubranie i ułożyła na noszach, wtedy stamtąd odszedłem - relacjonuje świadek.
Drugiego mężczyzny nie udało się uratować
Tymczasem - jak wspomina pan Bartłomiej - drugi z poszkodowanych palił się dalej. - Próbowano go ugasić i go stamtąd odciągnąć, ale tam wciąż wybuchały jakieś części samochodu - wspomina. - Ale wszyscy się bali podejść, w dodatku temperatura była zbyt wysoka - wyjaśnia.
Bartłomiej Szkop przechodził szkolenie z zakresu udzielania pierwszej pomocy. Poza tym - jak sam przyznaje - jest "dzieckiem lekarskim". - U mnie w domu wszyscy są lekarzami - wyjaśnia. - Przykro mi jest, ze nie zdołaliśmy rozpocząć ratowania drugiego dziennikarza - dodaje.
Relacja innego internauty
"Podbiegłem kilkanaście sekund po zdarzeniu do płonącego. Jeden ze świadków odciągnął, jak teraz wiem, Zientarskiego na pobocze, ja zająłem się drugim człowiekiem. Drugi uczestnik już się palił, na głowie miał chyba jakiś plastik, który próbowałem zdjąć, niestety nieskutecznie. Do samochodu nie dało się podejść, było piekielnie gorąco. Ktoś podał mi gaśnicę, żeby ugasić płonącego człowieka. W niewielkim stopniu się udało. Ktoś próbował wyciągnąć ugaszonego człowieka, ale skóra z jego ręki przykleiła się do ręki ratującego".
Źródło: Kontakt TVN24, TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: aud.: tvn24.pl; film TVN24